Filip Onichimowski, Janusz Paliwoda,
SŁOWO PISARZ JEST DLA MNIE SŁOWEM BARDZO POWAŻNYM
A
A
A
Z Filipem Onichimowskim rozmawia Janusz Paliwoda
Janusz Paliwoda: Jak długo „męczyłeś” się nad debiutem?
Filip Onichimowski: Nad „Zalanymi” pracowałem kupę czasu – chciałem tę książkę dopieścić, doszlifować. I może dlatego tyle to trwało. Książka nie jest opasłym tomiszczem, ale pracowałem nad nią półtora roku, zanim ją gdziekolwiek posłałem.
J.P.: Powiedz mi o samej konstrukcji „Zalanych”. Czym się kierowałeś przy wyborze tekstów do tego zbioru?
F.O.: To nie jest taki „zbiór opowiadań-worek”, do którego wrzucałem swoje starsze teksty. Absolutnie nie. „Zalani” to jest sprawa od początku do końca konceptualna, dopracowana. Wszystkie teksty znalazły się tam, bo miały się znaleźć. Książka była pisana podobnie jak powieść. Ma swoją określoną strukturę. Zaczyna się od opowiadań, które „siedzą” w dalszej przeszłości tego miasteczka, funkcjonują jako jakieś mity. Później dochodzi się do współczesności, nawiązuje się korespondencja czasowa między opowiadaniami, wymiana pewnych faktów, zazębianie. W ostatnich trzech opowiadaniach mamy już ścisłe następstwo czasu, po prostu rozwijającą się akcję. To jest książka, którą napisałem od początku do końca według ustalonego planu
J.P.: Na scenie literackiej pojawiłeś się niedawno. Przed „Zalanymi”, niewielu o tobie słyszało. Co wcześniej pisałeś, gdzie publikowałeś, w jakich konkursach literackich brałeś udział?
F.O.: Zaczynałem od pisania poezji wiele lat temu, trochę się jej do dziś nazbierało. Takie były moje początki w Klubie Literackim Młodych w Olsztynie, prowadzonym przez panią Iwonę Łazicką-Pawlak. Spod jej ręki wyszło już paru ludzi, którzy w tej chwili przebijają się w Polsce, między innymi bracia Giedrysowie, Marcin Cielecki, nagrodzony Czerwoną Różą w zeszłym roku; no i ja, któremu też się poszczęściło. A ta poezja była taka sobie i później się przerzuciłem na prozę. Pisałem opowiadania, też się ich trochę nazbierało. Stwierdziłem jednak, że nie o to mi chodzi. Zacząłem następny projekt, który zawiesiłem na jakiś czas, bo znów doszedłem do wniosku, że nie idzie to w sposób, jaki sobie zamierzyłem. W międzyczasie już kiełkował pomysł na „Zalanych”. W końcu, żeby odpocząć od poprzedniego projektu, napisałem dwa, trzy opowiadania, które były pierwszymi tekstami do tego zbioru. Okazało się, że tymi opowieściami wstrzeliłem się w końcu w tę formułę, której szukałem przez ponad rok.
A nie było o mnie za dużo słychać, bo nie jestem osobą, która bardzo intensywnie „się rozsyła”, która szuka konkursów. Nie. Po prostu jeszcze nie czułem, że to jest to, i nie próbowałem gdzieś z tym szerzej uderzać. Gdyby nie namowy kolegów, dokładnie Grzesia Giedrysa, żeby „Zalanych” wysłać do dużego wydawnictwa, to też pewnie bym tego nie zrobił, tylko próbowałbym wydać ich w „offie”, może przy „Undergruncie”, może gdzieś indziej.
J.P.: Byłeś jednym z założycieli „Undergruntu”. Jak całe środowisko i klimat wokół tego tytułu wpłynął na twoją twórczość, na pierwsze literackie próby?
F.O.: „Undergrunt” zakładaliśmy w Olsztynie. Pierwsze dwa numery ukazały się właśnie w Olsztynie jeszcze przy MOK-u. Później większość redakcji wyemigrowała do Torunia, na studia. Ja zostałem jako taki niedobitek olsztyński. Kontaktowaliśmy się drogą mailową, telefoniczną. Dojeżdżałem na imprezy toruńskie. Z „Undergruntu”, z tego w sumie bardzo fajnego środowiska pozytywnych ludzi, wyniosłem wyczucie tekstu i krytyczne podejście do swojego pisania. Sam się zajmowałem w „Undergruncie”, razem z Grzegorzem [Giedrysem – przyp. JP] selekcją prozy. Złapałem jakieś wyczulenie przez to, że tyle miałem do czynienia z prozą bardzo różną, czasami bardzo dobrą, czasami bardzo złą. Tam nabrałem dużego dystansu do swojego pisania. I dlatego też kompleks tego debiutu był u mnie bardzo silny.
J.P.: Już przy lekturze pierwszych fragmentów „Zalanych” uderza niesamowicie dynamiczny język, który tę książkę napędza. Ona tym zrytmizowanym językiem żyje. Świetnie się tych tekstów słucha, bo świetnie brzmią. Powiedz, jak się kształtował język tych opowiadań?
F.O.: Ja mam po prostu niezły słuch językowy. Jestem człowiekiem, który zadaje się z wieloma ludźmi, trafia w różne sytuacje. Moja głowa to jest taka skarbonka, w której zostają jakieś rozmowy, dialogi i teksty, które mnie szczególnie urzekają, które mi się najbardziej podobają. Pomysł na „Zalanych” był taki: nadałem książce formułę gawędy pijackiej. Krótko mówiąc, są to opowieści, które możemy usłyszeć przy stoliku a czasami i pod stolikiem. Opowieści o życiu mniej lub bardziej wykrzywionym przez jakieś tam mitomańskie dodatki, przez elementy mitologiczne, które się często w takich opowieściach pojawiają. Ten język mnie urzekł. Jego barwność, narracja, czasami się powtarzająca, czasami wpadająca w rytmiczność. Ze słowami-kluczami, które co pewien czas ktoś wrzuca, wciska w narrację, bo po prostu ma taki styl. Staram się to w jakiś sposób odwzorować. Powiem szczerze, że praca nad tym językiem kosztowała mnie sporo energii. Przy niektórych tekstach było łatwo: są w książce opowiadania, które napisałem w dwa wieczory, które po prostu ze mnie wystrzeliły. To były rzeczy bardzo świeże i one wyszły od razu. Z kolei nad niektórymi tekstami męczyłem się długo, bardzo dopracowywałem ich rytmikę. To była czasami kwestia doboru słowa o odpowiedniej ciepłocie, o odpowiednich głoskach w środku. Czasami nic nie znacząca z pozoru zamiana miejsca słów w zdaniu. W tekstach, z którymi miałem szczególne kłopoty, moja obsesja dochodziła do tego stopnia, że po prostu czytałem je sobie wiele razy na głos, starając się prowadzić taką gawędę. Jeżeli coś mi zgrzytało, to kombinowałem, jak to zamienić, żeby ta gawęda płynęła jak najfajniej, jak najbardziej gładko, bez zgrzytów. Myślę, że praca się chyba opłaciła, że jakoś mi to wyszło (półśmiech).
J.P.: Mocną stroną „Zalanych” są dialogi, zwłaszcza między Mózgiem, Dziubym, Rybikiem i Cipką. Zwalają z nóg. Wspomniałeś poprzednio o odwzorowaniu. Mnie interesuje jedno: jak wiele dialogów autentycznych, zasłyszanych „wpompowałeś” w te opowiadania, a ile wymyśliłeś? Bo wiesz, one porażają realizmem...
F.O.: To jest dla mnie wielki komplement. A prawda jest taka, że dialogów autentycznych, przepisanych słowo w słowo, w książce praktycznie nie ma. Człowiek oczywiście słyszał podobnych rozmów mnóstwo, sam brałem udział w bardzo wielu takich sytuacjach, ale to były jakieś strzępki, z których stworzyłem te dialogi. Nie ma jakiegoś jednego pierwowzoru, wszystko jest wypracowane.
J.P.: Wulgaryzmów w twoich opowiadaniach jest mnóstwo, ale one nie rażą, są tam, gdzie trzeba. Może w „Niemcach” trochę z nimi przesadziłeś. Ale w pozostałych utworach zachowałeś proporcje. Czy na początku wulgaryzmów było więcej? Usunąłeś część?
F.O.: To jest odwieczny problem odwzorowania języka ulicy, dołów, który strasznie jest naszpikowany tymi wulgaryzmami. Nie oddałem go wiernie, bo po prostu tego by się nie dało czytać. Wyznaję zasadę, że wulgaryzm jest to taki rodzynek w cieście, którym jest książka. I wulgaryzm dobrze użyty, wstawiony w odpowiednim momencie, to jest taki błysk, który potrafi mimo wszystko ten tekst upiększyć i nadać mu jakiś ciekawy charakter. W pierwszej wersji „Zalanych” tych wulgaryzmów było więcej. Później to dopracowywałem, wyciąłem wulgaryzmy ze sfery narracyjnej. Zbierałem różne sugestie na ten temat. Zresztą sam też wyczułem, że jest ich za dużo i że czasami są niepotrzebne. Przyglądałem się temu uważnie, żeby tekstu nie przeładować. Myślę, że udało mi się znaleźć jakiś złoty środek. W „Niemcach” może rzeczywiście tego bluzgu pojawia się najwięcej. Ale tam chyba jest tak dużo negatywnych emocji wśród bohaterów, że wydają mi się te wulgaryzmy w jakiś sposób uzasadnione, uprawomocnione. Myślę, że udało mi się to wszystko jakoś dobrać i dopasować.
J.P.: Jedno opowiadanie w twoim zbiorze różni się od pozostałych w zakresie języka. Chodzi mi rzecz jasna o „Oczy”. W utworze tym zmieniłeś język ma bardziej subtelny, spokojniejszy, wygładzony. Tekst ten mówi o gwałcie, ale jego opisu w nim nie ma...
F.O.: Taki był mój zamysł. Zdarzenie to zasygnalizowane jest we wcześniejszym opowiadaniu. Tekst „Oczy” jest swoistego rodzaju obrazkiem wstawionym między opowiadania „Zalanych”, skupionym na krótkiej chwili, kilkunastu, kilkudziesięciu minutach. W tym wszystkim nie chciałem się skupiać na opisie samego gwałtu, bo to było robione setki razy. Nie obchodziły mnie sterczące fiuty, tryskająca sperma czy coś takiego. Chodziło mi raczej o samo dochodzenie do sytuacji, kiedy facet decyduje się, żeby zgwałcić kobietę. Chodziło mi o psychologię, wszystko to, co prowadzi do takiej drastycznej, obrzydliwej sytuacji. Zbudowałem to opowiadanie na trochę innej zasadzie od pozostałych i rzeczywiście odróżnia się ono od pozostałych tekstów w tej książce. Nie wiem, czy na plus, czy na minus, to jest kwestia, którą powinni rozstrzygnąć czytelnicy. Ja jestem z niego zadowolony.
J.P.: Twoi bohaterowie po szyję tkwią w niemocy i marazmie. Stać ich jedynie na picie wina pod sklepem, oglądanie telewizji, wyżycie się na Niemcach czy nieudaną zemstę na motocyklistach („Vendetta”). Czy ich „aktywność” sprawi, że twoja książka wyląduje na półce z prozą zaangażowaną obok „Czwartego nieba” Sieniewicza, „Do Amsterdamu” Olszewskiego czy „Zwału” Shutego?
F.O.: To są różne książki. Podejmują podobną tematykę, ale każda odnosi się do niej trochę z innej strony. Na pewno temat nas łączy – pewne podejście do rzeczywistości, która nas otacza i jest dla nas wspólna. Mamy być może zbliżoną wrażliwość. Ja starałem się w „Zalanych” uciec od reportażu, książki naturalistycznej, maksymalnie realistycznej. Starałem się to wszystko wymieszać z mitem, z pijacką legendą, z klimatem groteski, przedstawianiem świata w krzywym zwierciadle. Myślę, że to w jakiś sposób tę książkę odróżnia od innych. Sądzę, że można szukać jakiś wspólnych wyznaczników między wymienionymi przez ciebie tytułami, ale należy traktować je osobno. Sieniewicz pisze w sposób zupełnie inny. „Czwarte niebo” jest bardziej baśniowe, bajkowe, metafizyczne w swoim przekazie. U mnie jest więcej tego „realu”, ale też potocznego mitu. Są poważne różnice.
J.P.: W „Zalanych” jest dużo, humoru, ironii. Ale przez ten śmiech przebija bardzo często gorycz. Niektóre fragmenty są szalenie dołujące. Centrum życia miasteczka jest sklep, pod którym można sobie przypomnieć o własnym człowieczeństwie. „Czułeś, że masz swoje miejsce na ziemi, że ten kawałek chodnika jest twój”. Twoim bohaterom nic się nie udaje. Dlaczego nie ma w nich żadnej nadziei?
F.O.: Moi bohaterowie są zamknięci w pewnego rodzaju klatce mentalnej, miasteczko jest tą klatką. To są ludzie, którzy oduczyli się już marzyć, którzy oduczyli się spodziewać czegokolwiek lepszego po swoim życiu. Funkcjonują w rzeczywistości skarlałej, zdegenerowanej, klaustrofobicznej. Przystosowali się do tej rzeczywistości i w niej radzą sobie świetnie. Ich świat jest beznadziejny, nie do zaakceptowania dla mieszkańców większych miast, ludzi, którym się powiodło. Ale ci ludzie czują się w nim jak ryby w wodzie, jakoś tam sobie na swój sposób radzą. Nie mając marzeń, żyjąc z dnia na dzień, jakoś sobie ten czas zapełniają. Przyjmują taką pozę, bo nie potrafią żyć inaczej. W tym momencie każdego obcego, każde wtargnięcie w ich rzeczywistość, próbę zmiany ich samych, próbę zmiany miejsca, w którym żyją, traktują jako akt wrogi. Jako ingerencję w ich zamknięty świat, do którego się przyzwyczaili i który daje im jakiś margines bezpieczeństwa. Margines rozumienia rzeczywistości, w której funkcjonują. To są ludzie, którzy pokazują środkowy palec i mówią: „Dajcie nam, kurwa, spokój! Nam jest tu tak, jak jest, ale to jest nasz świat. My w nim żyjemy, więc się od nas odpieprzcie i nie próbujcie nic zmieniać, bo my tego nie chcemy”.
J.P.: Interesuje mnie, ile z tego, co spotkało twoich bohaterów, przeżyłeś na własnej skórze. Dane ci było pić „jabola” pod takim popegeerowskim sklepem?
F.O.: Powiem szczerze, pomny nauk i doświadczeń z życia i obcowania ze złymi książkami młodych autorów, starałem się uciekać od autobiografizmu wszystkimi możliwymi drogami. Nie chciałem zaczynać od książki autobiograficznej, bo uważam, że to jest bardzo zły początek dla młodego pisarza. Stąd też doza autobiografizmu w tej książce jest bardzo nieduża i subtelna. Z drugiej strony, jeśli idzie o moją obecność w takich sytuacjach, to wielokrotnie zdarzało mi się pić pod różnymi sklepami z różnymi ludźmi, gadać z nimi do późnych albo wczesnych godzin porannych. Zawsze było tak, że byłem akceptowany i że znajdowałem z nimi wspólny język. Podstawę „Zalanych” stanowiły jednak przeżycia innych ludzi, a nie moje własne. A jeśli to jest pytanie o moją autentyczność: czy mi się zdarzało pić tanie wino pod sklepem? To nie tylko tanie wino się piło, ale piło się i wódkę od ruskich kupowaną na melinie i takie sprawy (śmiech). Zdarzało się. Jestem prosty chłopak ze wsi i nic, co ludzkie, nie jest mi obce (śmiech).
J.P.: Opowiedz mi o swoich mistrzach literackich. Jednym z nich jest na pewno Hrabal, ale kto jeszcze?
F.O.: Charles Bukowski, bardzo lubię jego książki. Joseph Heller. „Paragraf 22” to jest książka, w której widzę dotyk Boga. Ten człowiek zrobił coś przepięknego. Podoba mi się też Salman Rushdi – na przykład bardzo cenię „Szatańskie wersety”. Z autorów polskich: Darek Foks. Bardzo cenię sobie to erudycyjne, intelektualne i zabójczo śmieszne, przewrotne pisanie Foksa. Z drugiej strony lubię na przykład Stasiuka. Z trzeciej strony wymienię tu avantpopowca Piotra Siweckiego. Człowieka, który w Olsztynie pisze wyjątkową, intelektualną i wymagającą prozę. Ciężko mi mówić o mistrzach, bo staram się od pojęcia mistrza jakoś uciekać. Pewnych autorów po prostu bardzo lubię i cenię. Z klasyki na pewno Dostojewski, Kafka, Dino Buzatti. Jest wielu autorów, którzy mieli wpływ na moje życie, którzy już wywarli na nim piętno, ale wielu jeszcze przede mną.
J.P.: Czy Twoja następna książka będzie utrzymana w podobnej stylistyce i tematyce, co „Zalani”?
F.O.: Następna książka, mimo że akcja będzie się działa w większości w Olsztynie, zupełnie ucieka od schematu „Zalanych”. Robię wszystko, co mogę, aby uciec od tej stylistyki, bo w tej dziedzinie jak na razie zrobiłem wszystko i nie chcę absolutnie żadnej kontynuacji. Chcę napisać rzecz zupełnie inną. Na razie chyba nieźle mi to wychodzi. Mam pomysły, mam formułę, zobaczymy, co będzie dalej.
J.P.: To znaczy, że nie będzie w niej tego realistycznego „mięcha”? Uderzysz tym razem w metafizyczne tony czy w jakieś inne?
F.O.: Wpadłem na pomysł napisania „przewrotnej bajki dla dorosłych”. Akcja powieści z jednej strony ma w sobie dużą dozę nieprawdopodobieństwa, z drugiej staram się, by mocno korespondowała z rzeczywistością. Chcę doprowadzić czytelnika do refleksji, że w świecie, który nas otacza, rzecz, która wydaje nam się absurdem, może się okazać rzeczywistością dużo szybciej i łatwiej, niż nam się wydaje. Mówię o tym dość enigmatycznie, ale dlatego, że nad książką cały czas pracuję. Nie chciałbym za dużo zdradzać. Przyjmuję w niej w każdym bądź razie zupełnie inną konwencję niż w „Zalanych”. Inny klimat, inni bohaterowie, zupełnie inny jest język i trochę zabawy formą i eksperymentu. Jaki będzie tego efekt finalny? Jeszcze nie wiem.
J.P.: Jak Ci się żyje jako pisarzowi? Podoba Ci się wędrowanie, tułaczka po spotkaniach autorskich?
F.O.: Powiem szczerze: napisałem książkę i to jest fakt. Słowo pisarz jest dla mnie jednak słowem bardzo poważnym, więc podchodzę do używania go bardzo ostrożnie. Jeśli idzie o sam kontakt z czytelnikiem, jeżdżenie i rozmawianie z ludźmi, to po prostu bardzo to lubię. Jestem osobą bardzo otwartą, lubię z ludźmi dyskutować, spierać się, wymieniać myśli i nie jest to dla mnie żadne obciążenie czy ból. Napisanie książki mocno osadzonej w rzeczywistości zaś do tego wręcz prowokuje. Z jednej więc strony jest to dla mnie na swój sposób rzecz przyjemna i fajna, z drugiej daleki jestem od tego, żeby na skrzydłach anielskich fruwać pod sufitem, upajając się tym, że jestem pisarzem. Na pisaniu mój świat się nie kończy. Mam swoje codzienne problemy życiowe. Mam różnego rodzaju kłopoty egzystencjalne, problemy z samym sobą i to mi wypełnia wiele miejsca w moim życiu. Staram się to wszystko równoważyć, jakoś iść konsekwentnie do przodu i pisać dalej. Z tego na pewno nie zrezygnuję, bo prostu inaczej nie potrafię i... piszę.
J.P.: Dziękuję za rozmowę
Filip Onichimowski: Nad „Zalanymi” pracowałem kupę czasu – chciałem tę książkę dopieścić, doszlifować. I może dlatego tyle to trwało. Książka nie jest opasłym tomiszczem, ale pracowałem nad nią półtora roku, zanim ją gdziekolwiek posłałem.
J.P.: Powiedz mi o samej konstrukcji „Zalanych”. Czym się kierowałeś przy wyborze tekstów do tego zbioru?
F.O.: To nie jest taki „zbiór opowiadań-worek”, do którego wrzucałem swoje starsze teksty. Absolutnie nie. „Zalani” to jest sprawa od początku do końca konceptualna, dopracowana. Wszystkie teksty znalazły się tam, bo miały się znaleźć. Książka była pisana podobnie jak powieść. Ma swoją określoną strukturę. Zaczyna się od opowiadań, które „siedzą” w dalszej przeszłości tego miasteczka, funkcjonują jako jakieś mity. Później dochodzi się do współczesności, nawiązuje się korespondencja czasowa między opowiadaniami, wymiana pewnych faktów, zazębianie. W ostatnich trzech opowiadaniach mamy już ścisłe następstwo czasu, po prostu rozwijającą się akcję. To jest książka, którą napisałem od początku do końca według ustalonego planu
J.P.: Na scenie literackiej pojawiłeś się niedawno. Przed „Zalanymi”, niewielu o tobie słyszało. Co wcześniej pisałeś, gdzie publikowałeś, w jakich konkursach literackich brałeś udział?
F.O.: Zaczynałem od pisania poezji wiele lat temu, trochę się jej do dziś nazbierało. Takie były moje początki w Klubie Literackim Młodych w Olsztynie, prowadzonym przez panią Iwonę Łazicką-Pawlak. Spod jej ręki wyszło już paru ludzi, którzy w tej chwili przebijają się w Polsce, między innymi bracia Giedrysowie, Marcin Cielecki, nagrodzony Czerwoną Różą w zeszłym roku; no i ja, któremu też się poszczęściło. A ta poezja była taka sobie i później się przerzuciłem na prozę. Pisałem opowiadania, też się ich trochę nazbierało. Stwierdziłem jednak, że nie o to mi chodzi. Zacząłem następny projekt, który zawiesiłem na jakiś czas, bo znów doszedłem do wniosku, że nie idzie to w sposób, jaki sobie zamierzyłem. W międzyczasie już kiełkował pomysł na „Zalanych”. W końcu, żeby odpocząć od poprzedniego projektu, napisałem dwa, trzy opowiadania, które były pierwszymi tekstami do tego zbioru. Okazało się, że tymi opowieściami wstrzeliłem się w końcu w tę formułę, której szukałem przez ponad rok.
A nie było o mnie za dużo słychać, bo nie jestem osobą, która bardzo intensywnie „się rozsyła”, która szuka konkursów. Nie. Po prostu jeszcze nie czułem, że to jest to, i nie próbowałem gdzieś z tym szerzej uderzać. Gdyby nie namowy kolegów, dokładnie Grzesia Giedrysa, żeby „Zalanych” wysłać do dużego wydawnictwa, to też pewnie bym tego nie zrobił, tylko próbowałbym wydać ich w „offie”, może przy „Undergruncie”, może gdzieś indziej.
J.P.: Byłeś jednym z założycieli „Undergruntu”. Jak całe środowisko i klimat wokół tego tytułu wpłynął na twoją twórczość, na pierwsze literackie próby?
F.O.: „Undergrunt” zakładaliśmy w Olsztynie. Pierwsze dwa numery ukazały się właśnie w Olsztynie jeszcze przy MOK-u. Później większość redakcji wyemigrowała do Torunia, na studia. Ja zostałem jako taki niedobitek olsztyński. Kontaktowaliśmy się drogą mailową, telefoniczną. Dojeżdżałem na imprezy toruńskie. Z „Undergruntu”, z tego w sumie bardzo fajnego środowiska pozytywnych ludzi, wyniosłem wyczucie tekstu i krytyczne podejście do swojego pisania. Sam się zajmowałem w „Undergruncie”, razem z Grzegorzem [Giedrysem – przyp. JP] selekcją prozy. Złapałem jakieś wyczulenie przez to, że tyle miałem do czynienia z prozą bardzo różną, czasami bardzo dobrą, czasami bardzo złą. Tam nabrałem dużego dystansu do swojego pisania. I dlatego też kompleks tego debiutu był u mnie bardzo silny.
J.P.: Już przy lekturze pierwszych fragmentów „Zalanych” uderza niesamowicie dynamiczny język, który tę książkę napędza. Ona tym zrytmizowanym językiem żyje. Świetnie się tych tekstów słucha, bo świetnie brzmią. Powiedz, jak się kształtował język tych opowiadań?
F.O.: Ja mam po prostu niezły słuch językowy. Jestem człowiekiem, który zadaje się z wieloma ludźmi, trafia w różne sytuacje. Moja głowa to jest taka skarbonka, w której zostają jakieś rozmowy, dialogi i teksty, które mnie szczególnie urzekają, które mi się najbardziej podobają. Pomysł na „Zalanych” był taki: nadałem książce formułę gawędy pijackiej. Krótko mówiąc, są to opowieści, które możemy usłyszeć przy stoliku a czasami i pod stolikiem. Opowieści o życiu mniej lub bardziej wykrzywionym przez jakieś tam mitomańskie dodatki, przez elementy mitologiczne, które się często w takich opowieściach pojawiają. Ten język mnie urzekł. Jego barwność, narracja, czasami się powtarzająca, czasami wpadająca w rytmiczność. Ze słowami-kluczami, które co pewien czas ktoś wrzuca, wciska w narrację, bo po prostu ma taki styl. Staram się to w jakiś sposób odwzorować. Powiem szczerze, że praca nad tym językiem kosztowała mnie sporo energii. Przy niektórych tekstach było łatwo: są w książce opowiadania, które napisałem w dwa wieczory, które po prostu ze mnie wystrzeliły. To były rzeczy bardzo świeże i one wyszły od razu. Z kolei nad niektórymi tekstami męczyłem się długo, bardzo dopracowywałem ich rytmikę. To była czasami kwestia doboru słowa o odpowiedniej ciepłocie, o odpowiednich głoskach w środku. Czasami nic nie znacząca z pozoru zamiana miejsca słów w zdaniu. W tekstach, z którymi miałem szczególne kłopoty, moja obsesja dochodziła do tego stopnia, że po prostu czytałem je sobie wiele razy na głos, starając się prowadzić taką gawędę. Jeżeli coś mi zgrzytało, to kombinowałem, jak to zamienić, żeby ta gawęda płynęła jak najfajniej, jak najbardziej gładko, bez zgrzytów. Myślę, że praca się chyba opłaciła, że jakoś mi to wyszło (półśmiech).
J.P.: Mocną stroną „Zalanych” są dialogi, zwłaszcza między Mózgiem, Dziubym, Rybikiem i Cipką. Zwalają z nóg. Wspomniałeś poprzednio o odwzorowaniu. Mnie interesuje jedno: jak wiele dialogów autentycznych, zasłyszanych „wpompowałeś” w te opowiadania, a ile wymyśliłeś? Bo wiesz, one porażają realizmem...
F.O.: To jest dla mnie wielki komplement. A prawda jest taka, że dialogów autentycznych, przepisanych słowo w słowo, w książce praktycznie nie ma. Człowiek oczywiście słyszał podobnych rozmów mnóstwo, sam brałem udział w bardzo wielu takich sytuacjach, ale to były jakieś strzępki, z których stworzyłem te dialogi. Nie ma jakiegoś jednego pierwowzoru, wszystko jest wypracowane.
J.P.: Wulgaryzmów w twoich opowiadaniach jest mnóstwo, ale one nie rażą, są tam, gdzie trzeba. Może w „Niemcach” trochę z nimi przesadziłeś. Ale w pozostałych utworach zachowałeś proporcje. Czy na początku wulgaryzmów było więcej? Usunąłeś część?
F.O.: To jest odwieczny problem odwzorowania języka ulicy, dołów, który strasznie jest naszpikowany tymi wulgaryzmami. Nie oddałem go wiernie, bo po prostu tego by się nie dało czytać. Wyznaję zasadę, że wulgaryzm jest to taki rodzynek w cieście, którym jest książka. I wulgaryzm dobrze użyty, wstawiony w odpowiednim momencie, to jest taki błysk, który potrafi mimo wszystko ten tekst upiększyć i nadać mu jakiś ciekawy charakter. W pierwszej wersji „Zalanych” tych wulgaryzmów było więcej. Później to dopracowywałem, wyciąłem wulgaryzmy ze sfery narracyjnej. Zbierałem różne sugestie na ten temat. Zresztą sam też wyczułem, że jest ich za dużo i że czasami są niepotrzebne. Przyglądałem się temu uważnie, żeby tekstu nie przeładować. Myślę, że udało mi się znaleźć jakiś złoty środek. W „Niemcach” może rzeczywiście tego bluzgu pojawia się najwięcej. Ale tam chyba jest tak dużo negatywnych emocji wśród bohaterów, że wydają mi się te wulgaryzmy w jakiś sposób uzasadnione, uprawomocnione. Myślę, że udało mi się to wszystko jakoś dobrać i dopasować.
J.P.: Jedno opowiadanie w twoim zbiorze różni się od pozostałych w zakresie języka. Chodzi mi rzecz jasna o „Oczy”. W utworze tym zmieniłeś język ma bardziej subtelny, spokojniejszy, wygładzony. Tekst ten mówi o gwałcie, ale jego opisu w nim nie ma...
F.O.: Taki był mój zamysł. Zdarzenie to zasygnalizowane jest we wcześniejszym opowiadaniu. Tekst „Oczy” jest swoistego rodzaju obrazkiem wstawionym między opowiadania „Zalanych”, skupionym na krótkiej chwili, kilkunastu, kilkudziesięciu minutach. W tym wszystkim nie chciałem się skupiać na opisie samego gwałtu, bo to było robione setki razy. Nie obchodziły mnie sterczące fiuty, tryskająca sperma czy coś takiego. Chodziło mi raczej o samo dochodzenie do sytuacji, kiedy facet decyduje się, żeby zgwałcić kobietę. Chodziło mi o psychologię, wszystko to, co prowadzi do takiej drastycznej, obrzydliwej sytuacji. Zbudowałem to opowiadanie na trochę innej zasadzie od pozostałych i rzeczywiście odróżnia się ono od pozostałych tekstów w tej książce. Nie wiem, czy na plus, czy na minus, to jest kwestia, którą powinni rozstrzygnąć czytelnicy. Ja jestem z niego zadowolony.
J.P.: Twoi bohaterowie po szyję tkwią w niemocy i marazmie. Stać ich jedynie na picie wina pod sklepem, oglądanie telewizji, wyżycie się na Niemcach czy nieudaną zemstę na motocyklistach („Vendetta”). Czy ich „aktywność” sprawi, że twoja książka wyląduje na półce z prozą zaangażowaną obok „Czwartego nieba” Sieniewicza, „Do Amsterdamu” Olszewskiego czy „Zwału” Shutego?
F.O.: To są różne książki. Podejmują podobną tematykę, ale każda odnosi się do niej trochę z innej strony. Na pewno temat nas łączy – pewne podejście do rzeczywistości, która nas otacza i jest dla nas wspólna. Mamy być może zbliżoną wrażliwość. Ja starałem się w „Zalanych” uciec od reportażu, książki naturalistycznej, maksymalnie realistycznej. Starałem się to wszystko wymieszać z mitem, z pijacką legendą, z klimatem groteski, przedstawianiem świata w krzywym zwierciadle. Myślę, że to w jakiś sposób tę książkę odróżnia od innych. Sądzę, że można szukać jakiś wspólnych wyznaczników między wymienionymi przez ciebie tytułami, ale należy traktować je osobno. Sieniewicz pisze w sposób zupełnie inny. „Czwarte niebo” jest bardziej baśniowe, bajkowe, metafizyczne w swoim przekazie. U mnie jest więcej tego „realu”, ale też potocznego mitu. Są poważne różnice.
J.P.: W „Zalanych” jest dużo, humoru, ironii. Ale przez ten śmiech przebija bardzo często gorycz. Niektóre fragmenty są szalenie dołujące. Centrum życia miasteczka jest sklep, pod którym można sobie przypomnieć o własnym człowieczeństwie. „Czułeś, że masz swoje miejsce na ziemi, że ten kawałek chodnika jest twój”. Twoim bohaterom nic się nie udaje. Dlaczego nie ma w nich żadnej nadziei?
F.O.: Moi bohaterowie są zamknięci w pewnego rodzaju klatce mentalnej, miasteczko jest tą klatką. To są ludzie, którzy oduczyli się już marzyć, którzy oduczyli się spodziewać czegokolwiek lepszego po swoim życiu. Funkcjonują w rzeczywistości skarlałej, zdegenerowanej, klaustrofobicznej. Przystosowali się do tej rzeczywistości i w niej radzą sobie świetnie. Ich świat jest beznadziejny, nie do zaakceptowania dla mieszkańców większych miast, ludzi, którym się powiodło. Ale ci ludzie czują się w nim jak ryby w wodzie, jakoś tam sobie na swój sposób radzą. Nie mając marzeń, żyjąc z dnia na dzień, jakoś sobie ten czas zapełniają. Przyjmują taką pozę, bo nie potrafią żyć inaczej. W tym momencie każdego obcego, każde wtargnięcie w ich rzeczywistość, próbę zmiany ich samych, próbę zmiany miejsca, w którym żyją, traktują jako akt wrogi. Jako ingerencję w ich zamknięty świat, do którego się przyzwyczaili i który daje im jakiś margines bezpieczeństwa. Margines rozumienia rzeczywistości, w której funkcjonują. To są ludzie, którzy pokazują środkowy palec i mówią: „Dajcie nam, kurwa, spokój! Nam jest tu tak, jak jest, ale to jest nasz świat. My w nim żyjemy, więc się od nas odpieprzcie i nie próbujcie nic zmieniać, bo my tego nie chcemy”.
J.P.: Interesuje mnie, ile z tego, co spotkało twoich bohaterów, przeżyłeś na własnej skórze. Dane ci było pić „jabola” pod takim popegeerowskim sklepem?
F.O.: Powiem szczerze, pomny nauk i doświadczeń z życia i obcowania ze złymi książkami młodych autorów, starałem się uciekać od autobiografizmu wszystkimi możliwymi drogami. Nie chciałem zaczynać od książki autobiograficznej, bo uważam, że to jest bardzo zły początek dla młodego pisarza. Stąd też doza autobiografizmu w tej książce jest bardzo nieduża i subtelna. Z drugiej strony, jeśli idzie o moją obecność w takich sytuacjach, to wielokrotnie zdarzało mi się pić pod różnymi sklepami z różnymi ludźmi, gadać z nimi do późnych albo wczesnych godzin porannych. Zawsze było tak, że byłem akceptowany i że znajdowałem z nimi wspólny język. Podstawę „Zalanych” stanowiły jednak przeżycia innych ludzi, a nie moje własne. A jeśli to jest pytanie o moją autentyczność: czy mi się zdarzało pić tanie wino pod sklepem? To nie tylko tanie wino się piło, ale piło się i wódkę od ruskich kupowaną na melinie i takie sprawy (śmiech). Zdarzało się. Jestem prosty chłopak ze wsi i nic, co ludzkie, nie jest mi obce (śmiech).
J.P.: Opowiedz mi o swoich mistrzach literackich. Jednym z nich jest na pewno Hrabal, ale kto jeszcze?
F.O.: Charles Bukowski, bardzo lubię jego książki. Joseph Heller. „Paragraf 22” to jest książka, w której widzę dotyk Boga. Ten człowiek zrobił coś przepięknego. Podoba mi się też Salman Rushdi – na przykład bardzo cenię „Szatańskie wersety”. Z autorów polskich: Darek Foks. Bardzo cenię sobie to erudycyjne, intelektualne i zabójczo śmieszne, przewrotne pisanie Foksa. Z drugiej strony lubię na przykład Stasiuka. Z trzeciej strony wymienię tu avantpopowca Piotra Siweckiego. Człowieka, który w Olsztynie pisze wyjątkową, intelektualną i wymagającą prozę. Ciężko mi mówić o mistrzach, bo staram się od pojęcia mistrza jakoś uciekać. Pewnych autorów po prostu bardzo lubię i cenię. Z klasyki na pewno Dostojewski, Kafka, Dino Buzatti. Jest wielu autorów, którzy mieli wpływ na moje życie, którzy już wywarli na nim piętno, ale wielu jeszcze przede mną.
J.P.: Czy Twoja następna książka będzie utrzymana w podobnej stylistyce i tematyce, co „Zalani”?
F.O.: Następna książka, mimo że akcja będzie się działa w większości w Olsztynie, zupełnie ucieka od schematu „Zalanych”. Robię wszystko, co mogę, aby uciec od tej stylistyki, bo w tej dziedzinie jak na razie zrobiłem wszystko i nie chcę absolutnie żadnej kontynuacji. Chcę napisać rzecz zupełnie inną. Na razie chyba nieźle mi to wychodzi. Mam pomysły, mam formułę, zobaczymy, co będzie dalej.
J.P.: To znaczy, że nie będzie w niej tego realistycznego „mięcha”? Uderzysz tym razem w metafizyczne tony czy w jakieś inne?
F.O.: Wpadłem na pomysł napisania „przewrotnej bajki dla dorosłych”. Akcja powieści z jednej strony ma w sobie dużą dozę nieprawdopodobieństwa, z drugiej staram się, by mocno korespondowała z rzeczywistością. Chcę doprowadzić czytelnika do refleksji, że w świecie, który nas otacza, rzecz, która wydaje nam się absurdem, może się okazać rzeczywistością dużo szybciej i łatwiej, niż nam się wydaje. Mówię o tym dość enigmatycznie, ale dlatego, że nad książką cały czas pracuję. Nie chciałbym za dużo zdradzać. Przyjmuję w niej w każdym bądź razie zupełnie inną konwencję niż w „Zalanych”. Inny klimat, inni bohaterowie, zupełnie inny jest język i trochę zabawy formą i eksperymentu. Jaki będzie tego efekt finalny? Jeszcze nie wiem.
J.P.: Jak Ci się żyje jako pisarzowi? Podoba Ci się wędrowanie, tułaczka po spotkaniach autorskich?
F.O.: Powiem szczerze: napisałem książkę i to jest fakt. Słowo pisarz jest dla mnie jednak słowem bardzo poważnym, więc podchodzę do używania go bardzo ostrożnie. Jeśli idzie o sam kontakt z czytelnikiem, jeżdżenie i rozmawianie z ludźmi, to po prostu bardzo to lubię. Jestem osobą bardzo otwartą, lubię z ludźmi dyskutować, spierać się, wymieniać myśli i nie jest to dla mnie żadne obciążenie czy ból. Napisanie książki mocno osadzonej w rzeczywistości zaś do tego wręcz prowokuje. Z jednej więc strony jest to dla mnie na swój sposób rzecz przyjemna i fajna, z drugiej daleki jestem od tego, żeby na skrzydłach anielskich fruwać pod sufitem, upajając się tym, że jestem pisarzem. Na pisaniu mój świat się nie kończy. Mam swoje codzienne problemy życiowe. Mam różnego rodzaju kłopoty egzystencjalne, problemy z samym sobą i to mi wypełnia wiele miejsca w moim życiu. Staram się to wszystko równoważyć, jakoś iść konsekwentnie do przodu i pisać dalej. Z tego na pewno nie zrezygnuję, bo prostu inaczej nie potrafię i... piszę.
J.P.: Dziękuję za rozmowę
Warszawa, Dom Literatury, 27 października 2005.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |