ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (50) / 2006

Dominik Sołowiej,

AMERYKAŃSKI ANTY-MAKBET

A A A
Dla miłośników X Muzy nazwisko Cronenberg jest synonimem mrocznego, surrealistycznego kina, opisującego najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy. Okrucieństwo, perwersja, choroba i śmierć, to ulubione tematy kanadyjskiego reżysera, który zapracował na taki wizerunek między innymi filmami „Muchy”, „Pająk”, „eXistenZ” czy „Nagi lunch”. Niedawno na ekranach kin pojawiło się jego kolejne dzieło, gangsterski film „Historia przemocy”. Czy Cronenberg spełnił oczekiwania widzów, przyzwyczajonych do mistrzowskiego poziomu jego dzieł? Z żalem trzeba stwierdzić, że tak się tym razem nie stało. Powstał obraz interesujący i skłaniający do myślenia, ale nie wywołuje on tak skrajnie silnych emocji jak „Crash” czy “Nierozłączni”.

Film rozpoczyna się w iście cronenbergowskim stylu. Dwóch mężczyzn wychodzi z motelowego pokoju, pakują do samochodu bagaże i rozmawiają o błahych, codziennych sprawach. Jeden z nich idzie do recepcji, by zapłacić za pokój, i... bestialsko zabija pracowników motelu. Chwilę później zostaje zamordowana mała dziewczynka, która przez przypadek stała się świadkiem zbrodni. Mężczyźni wsiadają do samochodu i spokojnie odjeżdżają. Jest to jednak zaledwie początek zbrodni.

Główny bohater filmu – Stall, jest kierownikiem typowo amerykańskiego dinner baru. Jako kochający mąż i ojciec dobrze wychowanych dzieci, wzbudza zaufanie wśród mieszkańców niewielkiego miasteczka. Stąd, wielkim zaskoczeniem jest dla nas bezwzględność, z jaką oddaje kolejne strzały do napastników, którzy któregoś wieczoru napadają obsługę jego baru. Okazuje się wówczas, że Tom Stall, to Joey Cusack – okrutny bandzior ze wschodniego wybrzeża, który porzucił swój “zawód” i zamieszkał w niewielkim amerykańskim miasteczku. Dotąd skutecznie ukrywał prawdę o sobie i swojej przeszłości, ale kiedy znów zaczął zabijać, życie wymknęło mu się spod kontroli. Jak w „Makbecie” raz popełnione morderstwo pociąga za sobą kolejne. Upiory przeszłości prędzej czy później dają o sobie znać. Sytuacja jest jednak o tyle skomplikowana, że Stall całkowicie zmienił tożsamość, a szczegóły dotyczące jego gangsterskich doświadczeń, skrzętnie ukrywał przed rodziną. Jego życiowym dramatem okazał się strach, przed wyznaniem prawdy najbliższym.

Film zamyka niezwykle sielska scena: Joey wraca do rodzinnego domu, gdzie za stołem, spożywając posiłek, siedzi jego żona i dzieci. Cusack siada obok nich, jego córeczka stawia przed nim talerz, a syn podaje posiłek. Czyżby reżyser sugerował w zakończeniu filmu, że powrót do normalnego życia jest tak prosty? Czyżby miłość mogła odkupić zbrodnie i przebaczyć kłamstwo? Czy Joey Cusack może definitywnie wymazać ze swojego życia okrutną przeszłość, na której piętno odcisnęła śmierć kilkudziesięciu ludzi, zamieszanych w jego przestępczą działalność w Filadelfii? Wydaje się, że Cronenberg przyjął nazbyt umoralniający ton, całkowicie do niego nie pasujący. A może źle odczytujemy to zakończenie? Może jest ono bardziej dwuznaczne? Dlaczego w takim razie końcowym napisom w filmie towarzyszy muzyka wzięta jakby z jakiejś optymistycznej historii o miłości? Pasowałoby tu przecież bardziej radykalne zakończenie: Cusack morduje swojego brata, jego czterech ochroniarzy, wraca do domu, a rodzina, która siedzi przy stole, słyszy, jak Cusack pakuje się w garażu i na zawsze odjeżdża samochodem. Scena nabyłaby może mniej oryginalna, ale nikt nie zarzuciłby jej taniego sentymentalizmu.

Rozumiem założenie Cronenberga: powinniśmy usprawiedliwić zbrodnie, które Cusack popełnia w obronie swojej rodziny i klientów baru. Powinniśmy wybaczyć Joey'emu to, że okłamywał żonę i dzieci, bo przecież dla nich zrezygnował z poprzedniego życia i w ich obronie zabił kilku okrutnych bandziorów. Czy miłość może przezwyciężyć uczucie strachu i obcości? Chciałoby się powiedzieć – tak! Ale niestety nie da się jednocześnie zabić człowieka i powiedzieć sobie, że to ostatnie morderstwo w życiu i że od tej chwili nic już nie stanie na przeszkodzie, by być dobrym człowiekiem. Współczesnemu kinu brakuje optymistycznych historii o zwycięstwie dobra nad złem, miłości nad nienawiścią. Ale nikt nie spodziewał się umoralniającej opowieści od Davida Cronenberga. Czyżby reżyser chciał, byśmy naiwnie uwierzyli, że po zabójstwie wysoko postawionych szefów mafii, można spokojnie wrócić do domu i zasiąść przy stole?

Film Cronenberga to wnikliwa analiza mechanizmów przemocy, która jest jak śmiertelnie niebezpieczny wirus. Zaraża się nią syn Salla/Cusacka, kiedy na zaczepki kolegi reaguje agresją. To nie przypadek, zdaje się sugerować nam David Cronenberg, że stało się to po tym, jak jego ojciec zabił w barze dwóch napastników. Wystarczył bohaterski akt odwagi, by Jack, świadomie lub nie, przejął zachowania swojego ojca. To ważna lekcja dla Stalla/Cusacka – bez względu na to, jak bardzo chciałby zerwać z przemocą, ona zawsze będzie w nim lub wokół niego. Chcielibyśmy, żeby życie było tak proste jak w „Historii przemocy”. Ale już kilkaset lat wcześniej pewien angielski dramaturg opowiedział inną, bardziej wiarygodną historię o miłości i nienawiści. Do nas należy odpowiedź na pytanie, kto miał rację.
„Historia przemocy” („A History of Violence”). Reżyseria: David Cronenberg. Scenariusz: Josh Olson (na podstawie komiksu Johna Wagnera i Vince'a Locke'a). Muzyka: Howard Shore. Występują: Viggo Mortensen, Maria Bello, Ashton Holmes, Heidi Hayes, Ed Harris, William Hurt. USA 2005, 90 min.