ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (151) / 2010

Roksana Ziora-Krysa,

LICENCJA NA ZABIJANIE

A A A
Nadal uważam, że mięso z indyka jest bardzo zdrowe, a kaczka po chińsku pyszna, więc nie będę sobie odmawiać. Książka Matthiasa Göritza bowiem ani trochę nie nakłania do zadumy nad losem biednego drobiu, do nagłych deklaracji przejścia na wegetarianizm, refleksji nad barbarzyństwem, jakiego dopuszczają się hodowcy, miłośnicy, wszyscy entuzjaści ptactwa – powiedzmy – jadalnego.

Nie da się ukryć, że „Krótki sen Jakoba Vossa” to książka napisana zgrabnie i przejrzyście, co czyni ją łatwą i przystępną w odbiorze. I na tym niestety kończą się jej zalety. Jest do bólu przewidywalna – sam tytuł nie pozostawia złudzeń, i nużąca, a obietnice, jakie daje opis książki, są jak obietnice producentów cudownych kosmetyków – wielkie, kuszące, interesujące… i zupełnie bez pokrycia. Co więcej – zdanie Singera, z jakiego rzekomo wyrasta powieść Göritza, może wprowadzić w konsternację. Bo chyba nie tędy droga…

Jakob Voss zdobył sławę jako najmłodszy burmistrz w Niemczech. Jego polityczna kariera szybko się jednak kończy – zostaje zdjęty ze stanowiska. Pomimo to nie wyzbywa się ambicji, nadal pragnąc sukcesu i władzy. Tym razem jednak chce stworzyć doskonałe przedsiębiorstwo, które będzie spełnieniem nie tylko jego marzeń, ale i marzeń mieszkańców całego miasteczka. Bo nowa firma to nowe miejsca pracy, praca to pieniądze, pieniądze to zysk, zysk to nowa inwestycja i tak w kółko… Jego interes ma nie tylko pomóc rozbudować prowincję, ale i zdobyć szacunek pracowników oraz odbudować nieco nadszarpniętą reputację i honor Vossa. Nie trudno się domyślić, jakie będą losy Jakoba i jego fermy. Warto dodać – choć paradoksalnie nie to jest najważniejsze – że Jakub postanawia założyć właśnie fermę drobiu, którą – jak to zwykle bywa z przedsiębiorstwami masowej produkcji – nie do końca dobrze się prowadzi.

Fabuła poprowadzona jest z punktu widzenia Nicholasa Vossa – kilkunastoletniego syna Jakoba, chłopca, który nie potrafi zaaklimatyzować się w nowej rzeczywistości. Przeprowadzka na wieś i próba przebicia się przez drobnomieszczańskie środowisko jest dla niego niezwykle trudna. Do tego dochodzą problemy z rozpoznaniem i zapanowaniem nad własną seksualnością, powoli budzącą się do życia, podsycaną przez małoletnią famme fatale z sąsiedztwa. I tu również bez zaskoczenia – zwykłe problemy dojrzewania, potyczki z rówieśnikami, fascynacje dziewczętami, nowi ludzie, nowy dom i nowa praca ojca, a wszystko to przytłaczające, mimo dziecięcej naiwności, która sprawia wrażenie nieco naciąganej.

Trudno powiedzieć, co jest głównym tematem powieści. Czy chłopiec, który jest wszechobecny, wtłoczony w każde wydarzenie, i jego problemy, czy ferma drobiu, która w zamyśle miała być pierwszoplanowa, a stanowi jedynie tło dla reszty fabuły. Choć przedsiębiorstwo, fabryka mięsa, jak można powiedzieć, samo w sobie budzi pejoratywne skojarzenia, równie dobrze mogłoby być wytwórnią futer, sera czy czegokolwiek innego, warsztatem samochodowym czy przychodnią dentystyczną, a Jakob Voss mógłby być np. kontrowersyjnym felczerem. Przedsiębiorstwo więc jest jakby uniwersalnym nośnikiem wartości i wbrew temu, co powinno przekazywać, ukazuje jedynie walkę o stanowisko, sukces i pieniądze, a także drogę ku nieuniknionemu upadkowi, a nie krzywdę i cierpienie ptaków, zwierzęcą Treblinkę – jak nazwał fermę kolega Nicka – która miała wstrząsać i otwierać oczy. Trudno więc zgodzić się ze słowami Olgi Tokarczuk, jakoby Göritz miał „w bezwzględny sposób jątrzyć nasze ekologiczne sumienie”. Przeciwnie – robi to bardzo względnie, na tyle, by w zasadzie nie zauważyć problemu, nakreślonego w minimalny, pozbawiony jakiejkolwiek wymowy moralnej, sposób.

Niemniej jednak trzeba przyznać, że choć problem brutalnej produkcji mięsa jest niejako wątkiem pobocznym, to opisy, które przedstawiają mechanizm pracy fermy, są dość plastyczne i w istocie – mogą wywołać zdecydowany sprzeciw wobec niezdrowej ambicji, silniejszej od cierpienia braci mniejszych. Jednakże w całym toku fabuły łatwo je pominąć, skupiając uwagę bardziej na seksualnych fascynacjach młodych chłopców, aniżeli na rzeczywistości aksjologicznej, którą Göritz próbował wyłożyć w swojej powieści.

Jeżeli zastanowić się nad faktyczną problematyką „Krótkiego snu…” – zdecydowanie jest nią egoizm i zachłanność, z której autor szydzi już od pierwszej strony. Od początku bowiem, od wspomnianego tytułu, autor skazuje bohatera na niepowodzenia, nazywając jego przedsięwzięcie snem, nota bene, krótkim. Nie pozostawia złudzeń, że dążenie do sukcesu i rozgłosu po trupach – w tym wypadku dosłownie – prowadzi do zguby. Ponadto – ukazując mechanizmy fermy, dzieli się wieloma przenikliwymi uwagami dotyczącymi postrzegania żywych stworzeń wyłącznie jako towaru, zdatnego do użycia lub wadliwego.

Wobec tego, co prezentuje nam prozatorski debiut niemieckiego pisarza, trudno przełknąć gorzką prawdę o tym, że książka ma wszelkie predyspozycje, by być pozycją ambitną, działającą, godną poświęcenia czasu. Szlachetny temat – masowe cierpienie hodowlanych zwierząt, uciszony gdzieś w zarodku, bohater – ekspolityk, eksburmistrz, pretendujący również do miana eksludzkiego człowieka poprzez swoje wypaczone zapędy, który – powtórzę – od początku jest zdeprecjonowany przed autora, prowincjonalna drobnomieszczańskość, hermetyczna i ograniczona, czyli typowa, wreszcie chłopiec, wchodzący w dojrzewanie, nieco zniekształcone przez rzeczywistość, z naturalnych przyczyn – wyobcowanie, nowość środowiska, zagubienie. Nawet gdyby to w nim pokładać nadzieję na uratowanie całej historii, której główna myśl upadłaby wtedy zupełnie, to czy faktycznie dojrzewanie polega tylko na ciągłej erekcji i zabawach z kolegami? Wreszcie relacje ojca z synem – poszukiwanie więzi i wspólnego języka, śledzenie przez chłopca swojego autorytetu, który – żyjąc w utopii – nie dostrzega, do czego doprowadzi go pragnienie sławy. Wszystko to niby dobre, godne uwagi, ale jakby źle podane, wybrakowane, miejscami przejaskrawione, miejscami pominięte, czegoś za dużo, czegoś za mało… A to, co powinno dominować, przyćmiewać resztę, zapanować nad czytelnikiem, jest jak – żeby już pozostać przy kulinariach – „śladowe ilości orzechów” – są wszędzie, ale w gruncie rzeczy wcale nie są wyczuwalne.

Warto też wspomnieć o końcowej scenie powieści. Wielka drobiowa apokalipsa, znów dość plastyczna i – co tu ukrywać – odpychająca i okrutna, nie ma jednak tak silnego ładunku emocjonalnego, jaki mogłaby – i chyba powinna – mieć. Znów ważniejszy jest tutaj upadek idealisty niż śmierć wielu zwierzęcych istnień, znów ważniejsze jest to, by Nick – kiedy zauważa, jak ojciec, w obliczu nieuniknionej klęski, próbuje po prostu uciec z fermy – nie myślał o Jakobie źle, niż to, że w murach wielkiej hali produkcyjnej zdychają niewinne, chore ptaki. Fatalizm, jakim od samego początku jest naznaczona książka, nie pozwala na dogłębne przeżycie jej punktu kulminacyjnego. Nawet przykry, antyestetyczny i antyhumanitarny opis ptasiej zagłady nie jest w stanie zrekompensować strat, jakie w ciekawości czytelnika robi przewidywalność fabuły. Trudno też w takiej sytuacji mówić o wydźwięku moralizatorskim.

Z pewnością „Krótki sen…” nie jest manifestem ekologicznym. Ostatecznie ciężko też stwierdzić, czy w ogóle miał nim być. Przedsięwzięcie Jakoba, zakończone fiaskiem, jego przebudzenie się z pięknego – według niego – snu, to również koniec marzeń, unicestwienie ideałów i planów, upadek mężczyzny, który chciał być kimś, chciał się spełnić, pokazać swoją determinację i ulepszyć siebie, rodzinę, miasteczko i drób. Smutne, ale nie przejmujące. Bywa i tak. A mogło być inaczej.
Matthias Göritz: „Krótki sen Jakoba Vossa”. Tłum. Tomasz Ososiński. Wydawnictwo korporacja ha!art. Kraków 2010.