ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (155) / 2010

Justyna Hanna Budzik,

BADANIE DNA OKA – ODKRYWANIE PRAWDY

A A A
Nowicki nie ukrywa osobistego wymiaru swojego spojrzenia na zdjęcia, tworzy kolekcję intymną, uporządkowaną tylko i wyłącznie poprzez swoje zainteresowanie danym ujęciem.

Zawsze kiedy jestem w Zakopanem, zaglądam do pewnego antykwariatu. W chaosie przeróżnych przedmiotów, mebli, filiżanek, biżuterii i obrazów, przeglądam fotografie. Niektóre są tu luzem, inne trafiły do sklepu w albumach. Lubię odwracać pojedyncze zdjęcia w poszukiwaniu podpisów, szukać w albumach narracji, wyławiać zdublowane odbitki. Z jakichś niezrozumiałych względów cieszy mnie, kiedy rozpoznam sfotografowane miejsce, tak jakby znalezienie czyjejś – obcej – fotografii czegoś, co znam, zbliżało mnie do nieznanego życia danej odbitki. Nigdy nie potrafiłam sobie dokładnie wytłumaczyć, skąd bierze się to przyciąganie, chęć, by z natłoku starych rzeczy wydobyć właśnie pliki zdjęć, o których nic nie wiem, a które – pośród wielu cennych obiektów w antykwariacie – są w gruncie rzeczy mało wartościowe, ot, pamiątkowe ujęcia z czyjegoś archiwum. Skąd bierze się we mnie ta ciekawość zdjęć, które nic dla mnie nie znaczą, nie są ze mną w żaden sposób związane, nie należą do moich fotograficznych wspomnień. Może to ekscytujące przeczucie tajemnicy, zagadki do rozwiązania – skąd? kto? gdzie?

Lektura zbioru esejów Wojciecha Nowickiego pomogła mi po części wyjaśnić fenomen zauroczenia amatorskimi fotografiami, wrzuconymi w mikrokosmos antykwariatu, tej zawsze niezrozumiałej i nieuporządkowanej zbieraniny – bo przecież nie kolekcji – przedmiotów, których jedyną cechą wspólną jest umowna starość. W najbardziej osobistych partiach dyskursu autora odnalazłam swoje własne uczucia, jakie wywołują we mnie fotografie kartkowane w zakopiańskim sklepie. Reakcja na Barthesowskie punctum okazuje się zawsze podobna, uwiarygodnia mechanizm opisany przez francuskiego myśliciela. Opisując poszczególne fotografie w dwunastu esejach, Nowicki wydobywa punctum każdego z ujęć, stara się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właśnie ta, a nie inna fotografia zaczepiła go i kazała mu wejść w jej posiadanie.

„Dno oka” to niepowtarzalny album zdjęć kupionych w różnych antykwariatach za namową pierwszej emocji, jaką wzbudził w eseiście każdy z obrazów. Większość fotografii to zdjęcia amatorskie o nieznanym autorstwie, tylko kilka z nich podpisanych jest nazwiskiem uznanych artystów: Jana Bułhaka, Zofii Rydet czy Witold Pikiel. Zresztą według Nowickiego „fotografia w ogóle nie zawsze potrzebuje autora, tak jak nie potrzebuje autora ikona, bo nie ręką ludzką jest pisana”. Obrazy pochodzą z rożnych miejsc na świecie: z Polski, Ukrainy, Turcji, Indii… Nowicki nie ukrywa osobistego wymiaru swojego spojrzenia na zdjęcia, tworzy kolekcję intymną, uporządkowaną tylko i wyłącznie poprzez swoje zainteresowanie danym ujęciem. Choć czy można kolekcją – budowaną przecież często wedle jasno sformułowanego projektu, opartego na obiektywnych kryteriach – nazwać zbiór fotografii, których wyborem kierowało podążenie za wezwaniem punctum? Jak napisała Joanna Targoń w „Gazecie Wyborczej”, Nowicki jest raczej zbieraczem, miłośnikiem fotografii, który buduje swój zbiór zgodnie z pełnym czułości stosunkiem do zdjęć.

Barthes jest obecny na kartach „Dna oka” nie tylko ze względu na podążanie za punctum, ale i z uwagi na studium. Nowicki jest znawcą, w opisach ujęć widać fachowość terminologiczną historyka sztuki oraz łatwość w analizie kompozycji. Mimo emocjonalnego wymiaru, eseje są erudycyjne, Nowicki subtelnie wplata w nie cytaty z pism Barthesa, Sontag, Rouillé’a czy Czartoryskiej. Gdy wypowiada się o wadze, jaką miało wprowadzenie fotografii kolorowej wiedza pomaga mu odbudować choć część historii każdej fotografii, kiedy np. dociera do informacji o stambulskim zakładzie Abdullah Frères, gdzie wykonano portret Europejki – Ukrainki? – pozującej jako „odaliska”. Eseista zdradza zainteresowanie nie tylko historycznym, ale i teoretycznym aspektem interpretacji zdjęć, w wyważony sposób polemizując z opiniami na temat cyklu „Zapis socjologiczny” Zofii Rydet. Wrażliwy na historię kulturową, Nowicki potrafi na podstawie techniki wykonania zdjęcia i przedmiotów, jakie objęło ujęcie, w przybliżeniu nakreślić sylwetki fotografa i fotografowanych, jak ma to miejsce w przypadku eseju poświęconemu serii autochromów na szklanych płytach, pochodzących prawdopodobnie z okolic Lwowa.

Autor kontynuuje przytoczoną wyżej myśl o braku potrzeby istnienia autora zdjęć: „ Ale archiwista jest konieczny”. Archiwum służy dokumentacji, z założenia powinno być obiektywne, prezentować dany stan rzeczy. Archiwum rodzinne, archiwum szkolne, archiwum państwowe… Fotografie zgromadzone w albumie przez Nowickiego pozostają blisko koncepcji archiwum, czy spojrzymy na upozowane ujęcie dziewczynek w lwowskiej ochronce, na przedmioty jak do katalogu wystawy czy na pamiątkowe zdjęcia ze spaceru na szklanych płytach. Pod pretekstem jednak dopowiedzenia historii zdjęcia, wpisania go we właściwy kontekst czasoprzestrzenny jego wykonania, Nowicki zabiera głos w fundamentalnej dla teoretyków dyskusji na temat prawdy w fotografii. Zastanawia się nad napięciem, jakie tworzy się pomiędzy okolicznościami wykonania a indywidualnym odbiorem zdjęć, wskazuje jak często obiektywne, archiwalne par excellence ujęcia mogą dotykać zupełnie niespodziewanie przypadkowego odbiorcę. Można „Dno oka” czytać jako przewrotne uzupełnienie historii fotografii z punktu widzenia twórców, wybierających dokumentalny czy artystyczny charakter ujęć. Można też porównywać zbiór z równie osobistymi i erudycyjnymi wyznaniami Barthesa, jakie zamieścił na kartach „Światła obrazu”.

Michał Paweł Markowski sugeruje, jak przystąpić do lektury „Dna oka”: „nie da się przeczytać tej książki przy śniadaniu. Raczej brałbym ją do pociągu, na dłuższą trasę (może być Przemyśl – Szczecin), żeby można było odwracać od niej wzrok i gubić myśli w kaskadzie przelatujących obrazów”. Nie znając tej wypowiedzi, instynktownie zabrałam eseje Nowickiego w podróż, raz po raz przerywając czytanie, by popatrzeć za mijany krajobraz. Zbiór esejów czyta się analogicznie do oglądania albumu ze zdjęciami: chwila namysłu nad każdą fotografią, odwrócenie uwagi, powrót do obrazu. Zaznajamiając się z tekstami Nowickiego, przyglądam się zdjęciom, szukam w nich tego, o czym pisze autor, a równocześnie, mimowolnie, zerkam przez szybę.

Mimo lekkości słowa i osobistego klimatu esejów Nowickiego, lektura przynosi i ładunek wiedzy, i mnogość spojrzeń na fotografię. Trafność odwołań do klasyków myśli, dyskretne przemycanie dogłębnej wiedzy na temat meandrów historii i teorii fotografii sprawia, że książka jest nie tylko intrygującym, intymnym albumem, ale i wartościową wypowiedzią z dziedziny antropologii obrazu. Marek Bieńczyk, sam wybitny eseista i badacz ulotnych, związanych z obrazami przeżyć, opisuje swoje wrażenia z lektury: „Po wypisach Wojciecha Nowickiego poczułem się Gargantuą, przeczytałem jedno Dno oka, a połknąłem dwanaście, a może i tysiąc sto dwadzieścia jeden innych książek”. Na „Dnie oka” Nowickiego zobaczyć można nie tylko fotografie – dając prowadzić się wywodom autora, można ich przede wszystkim doznać.
Wojciech Nowicki: „Dno oka”. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.