ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (57) / 2006

Roman Lewandowski,

AD FUTURAM „CRASH” MEMORIAM

A A A
Żyjemy w świecie zdominowanym przez kulturową dialektykę resztek oraz nowości. Klasyczny dyskurs architektury i estetyki przeniknął duch chaosu oraz prędkości, co sprawiać może wrażenie, że wizualny plankton, jaki nas otacza i przytłacza – od polityki do architektury – niesie ze sobą widmo rozpadu. Najnowszy projekt Karoliny Kowalskiej – „Crash Test” – jest intrygującą próbą zdiagnozowania tej dekompozycji świata w stanie obrazowego i informacyjnego przerostu.

Artystka na wystawie w krakowskim Bunkrze Sztuki prezentuje właściwie jedną instalację wizualno-audialną, składającą się z fotografii, kilku projekcji wideo oraz fototapety kłączasto rozrastającej się po ścianach i sklepieniach galerii. Ta ostatnia wydaje się tu być ponowoczesnym odpowiednikiem baroku, ponieważ jej struktura powiela już istniejące ornamenty „nadmiaru”. Ekspozycja w swym materialnym wymiarze skonstruowana jest więc z tapety powielającej zmultiplikowane i zmontowane wzorzyście fotografie mieszkania artystki, wykonane na przestrzeni minionych trzech lat. Na tym „tle” zostały rozmieszczone kolejne fotografie, niczym okna na świat, na których możemy rozpoznać fragmenty architektury miejskiej (m.in. Paryża oraz miast indyjskich). Z kolei na monitorach emitowane są sceny z wiedeńskiego klubu, kadencja z filmu „Dr. Strangelove” Stanleya Kubricka oraz penetrujący śmietniki kot albinos. Przypadkowość tych kadrów i emisji może kojarzyć się z przygodnością otaczającej nas zewsząd przestrzeni teleobecności.

Cała wystawa w bardzo konsekwentny sposób kontynuuje, ale również kreatywnie rozwija wcześniej obecne wątki w twórczości Karoliny Kowalskiej. Mamy tu bowiem refleksję na temat świata komercji i konsumeryzmu, pojawia się też obnażanie praktyk marketingowych i strategii w obszarze widzialności, a wreszcie – podobnie jak w poprzednich projektach – autorka ingeruje w nie, tworząc z nich nowe całości estetyczne oraz znaczeniowe.

Nowością jest próba zaprezentowania „własnego” świata w perspektywie zdecydowanie globalnej (pojawiają się bowiem okna na Indie, Austrię i Francję). Narzuca się też fakt, że mamy tu do czynienia – wyraźniej niż w poprzednich projektach artystki – z porządkowaniem i artykułowaniem modelowania oraz generowania myśli za pośrednictwem dosłownie i metaforycznie rozumianej figury „okna” (znanego u Kowalskiej chociażby z takich realizacji jak na przykład „Okna na zimę”).Taka orientacja pozwala też nieoczekiwanie zestawić jej prace z malarską twórczością Marii Jaremy. Jej obrazów odwołujących się do świata organicznych form – jak sama kiedyś przyznała Jaremianka – nie sposób traktować inaczej niż „okno”. Jednak analogie pomiędzy obiema artystkami – mimo że wywodzą się one z różnych generacji – idą znacznie dalej. W obu przypadkach są to bowiem prace balansujące na granicy pomiędzy abstrakcją a figuratywnością, o postępującej deformacji i uproszczeniu formy.

Oczywiście, różne tutaj są punkty wyjścia i motywacje, ale właśnie efekt finalny, a także „okno” – jako synonimiczna ikona „obrazu” oraz „świata” – artykułują podobny styl myślenia. Dzieli je jednak czas dokonań i zgoła inny status oraz kontekst ikonosfery, którą współkształtuje audiosfera. Wreszcie nie bez znaczenia jest i to, że modernistyczny paradygmat medium zdekonstruowała idea intermedium. Przy wszystkich możliwościach technologicznych, jakimi operuje współczesny artysta, Karolina Kowalska, jakkolwiek bardzo sprawnie wyzyskuje ich potencjał, ma także daleko idącą świadomość siły i iluzoryczności „obrazowania”. Jej intymny czy prywatny świat – pokazany z perspektywy globalnej – jest w takiej samej mierze rzeczywistością recyklingu i bricolage’u. Ten ostatni, ponieważ jest wsparty nowymi mediami elektronicznymi – staje się właściwie praktyką nie tyle bricoleura, co ponowoczesnego jounglera (by użyć tu terminu Gillo Dorflessa).

Zaskakujące może się wydać to, że w tej miejskiej dżungli centrum stanowi rozrastająca się przestrzeń prywatności. Karolina Kowalska dość przewrotnie uczyniła „tłem” całego projektu – a poniekąd parergonem prac – fototapetę, która ewokuje przestrzeń intymną. To co prywatne otacza to, co publiczne. Z drugiej strony sfera publiczna wydaje się tu być wysepkami na oceanie prywatności. Napięcia biegną w obie strony i światy te najzwyczajniej się warunkują. Można domniemywać, że ich granice są czysto umowne, że cały świat przedstawiony i wszystko, co go otacza, jest Jednym. Podobnie jak u Deleuze’a, gdzie wielość równa się jedność, tak na krakowskiej wystawie wszystko przekonuje nas, że pozornie przeciwstawne światy są jedną, choć wielowątkową i poszarpaną, narracją. Artystka w te przenikające się rzeczywistości dyskretnie ingeruje. Zmienia ich topografię i manipuluje ich geo/grafią. Wyłania się z nich świat pogrążony w stanie wizualnego chaosu i semiotycznej „czkawki”. Czy wobec tego jest to zapowiedź apokalipsy? Wątpliwe. To raczej prognoza implozji, nagromadzenia znaczeń, które generują następne znaczenia i odwołują się już tylko do siebie. W tym świecie obrazy i znaki dynamicznie eksploatują się, przemijają i wyłaniają kolejne. Żyjemy przecież w świecie prędkości i permanentnych przyspieszeń. Pijackie monologi mieszają się z odgłosem transowych melodii i wybuchami pocisków czy sunących samolotów. Transformacja obrazów i dynamika przekształceń wydają się być dystynktywne dla tego świata, bo – skądinąd – nie znamy innego.

Procesowi zmian podlega także komunikacja międzyludzka. Ludzie rozmawiają (albo pozorują dialog). Nieomal zawsze odbywa się to poprzez zapośredniczenie, co rzutuje również na kontakt, przybierający raczej postać ironicznego dystansu niźli rozmowy, w której trudno doszukać się empatii w schelerowskim chociażby rozumieniu. Konsekwencją takiej komunikacji, jak pokazuje na przykład wideo zarejestrowane przez artystkę we Wiedniu – jest to, że media z jednej strony pozornie zbliżają, z drugiej – wyobcowują rozmówców; ci bowiem z partnerów przekształcają się w graczy oraz aktorów posługujących się stereotypem, standardem i retoryką w gruncie rzeczy przysłaniającą semantyczną pustkę.

„Crash Test” nie tylko testuje, ale też stawia diagnozę, że „wszystko” w naszym świecie naśladuje „coś”, czym nie jest. Rozmowa przez telefon symuluje dialog – kot na wysypiskach udaje „salonowca” – lot na pocisku imituje peregrynację przestworzy... Na wystawie nie pojawia się też expressis verbis figura Autora(ki). Odbiorca jest tylko w posiadaniu jej domowych „ornamentów”, z których może – jak z puzzli – złożyć swój własny „matrix”. I chociaż – podobnie jak w filmowym „Crash’u” Cronenberga – nie jest to wizja budująca, warto się nad nią pochylić i zadumać. Ad futuram “crash” memoriam...
Karolina Kowalska „Crash Test”. Kraków, Bunkier Sztuki, 8 kwietnia – 7 maja 2006.