ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (159-160) / 2010

Mikołaj Marcela,

POSEŁ HOUSE

A A A
W czasie, gdy w światowej prasie i mediach, w czołówkach magazynów i serwisów plotkarskich wciąż króluje Lady Gaga, w Polsce, pod nieobceność Dody, naczelnym polskim skandalistą ponownie stał się Janusz Palikot. Co ciekawe, pokrewieństwo między Palikotem a Gagą wcale nie jest tak pozorne, jak mogłoby się wydawać. Oboje walczą wszak w imieniu mniejszości, co deklarują jasno i wyraźnie podczas swoich wystąpień publicznych. Oboje to także świetni aktorzy, można nawet rzec, mistrzowie formy, którzy ze sztuczności paradoksalnie czynią potężny oręż w walce z kłamstwem i hipokryzją ról społecznych. W końcu oboje świadomie wybierają „popową” stylistykę (Palikot w polityce, Gaga w muzyce, a szerzej w kulturze) tylko po to, aby niejako od środka ją zdekonstruować i pokazać, że od kiedy wszystko jest „pop”, to nie ma już nic prawdziwego – że nie ma już prawdziwej polityki i kultury, a na ich miejscu pojawią się ich symulacje. Stąd na swój sposób, zarówno Palikot, jak i Gaga, jawią się jako specyficzne stany zapalane, sygnalizujące, że coś złego dzieje się z ciałami, które stanowią: z jednej strony z ciałem politycznym, z drugiej – kultury (kto lubuje się w grach słownych z pewnością usłyszy ową zapalność w nazwisku Palikota).

Diagnoza ta skłania jednocześnie do przemyślenia sposobu funkcjonowania Janusza Palikota w kontekście innej postaci popkultury, poruszającej zbiorową wyobraźnię ludzi na całym świecie. Zastanawia mnie, czy pod pewnymi względami, zwłaszcza jeśli idzie o zachowanie i sposób formułowania myśli, poseł Palikot nie przypomina doktora House’a? W swojej niemal popowej przesadzie czy przerysowaniu, rzeczywiście może on przypominać postać rodem z amerykańskich kreskówek albo komiksów; jest w całej teatralizacji jego zachowania coś mocno fikcyjnego, co stawiałoby go na równi z fikcyjną przecież postacią House’a. Ale jednocześnie w fikcyjności tej, podobnie jak diagnosta z amerykańskiego serialu, jest Palikot znacznie bardziej prawdziwy niż ci, którzy postępują tak, aby wydawać się autentycznymi i wiarygodnymi. W tym być może leży też niesamowita moc oddziaływania House’a: walcząc z każdym przejawem religijnego myślenia, szczególnie mocno piętnuje właśnie wiarygodność – nie chodzi o to, co może być godne wiary, raczej chodzi o to, co dotkliwie i uparcie – jest. Siłą tych trzech postaci popkultury (Gagi, House’a i Palikota) jest więc pewien (sztuczny) dystans, który pozwala widzieć więcej, ale i zezwala na więcej za maską szaleńczej błazenady.

Zamaskowana gęba po(p)lityki

Palikota – autora „Pop polityki”, a więc pozycji o jakże znaczącym w tej perspektywie tytule – z Gagą łączy umiłowanie do masek, póz czy wręcz przyprawiania sobie (sztucznych) gęb, a z genialnym diagnostą z Princeton Plainsboro potworne, narkotyczne przywiązanie do tego, co realne. Oba te wymiary zdają się zresztą ze sobą łączyć. Slavoj Žižek, słoweński filozof i krytyk kultury, za Jacquesem Lacanem zauważa, że to, co rzeczywiste jest po prostu nadmiernym zniekształceniem rzeczywistości, formą maski: takiej, jaką w „Batmanie” na stałe nosił Joker. Maska ma właśnie status rzeczywisty, bo to, co rzeczywiste jest tak naprawdę „grymasem” rzeczywistości. Dlatego rodzi ona strach: wbrew pozorom nie ukrywa, lecz odwrotnie: ujawnia to, co skrywane pod „maską znajomej twarzy”. Jeśli Lacan mówi o „grymasie tego, co rzeczywiste”, to o masce można myśleć jako o nadmiarze (z zewnątrz), który nie mieści się w formie, co objawia się w grymasie na niej obecnym.

Przeciwstawia się ona formie w ujęciu Gombrowiczowskim, rozumianej zarówno jako podstawa życia społecznego (konwenans, rola), jak i to, co nieautentyczne i nienaturalne. Jeśli forma sprawia, że „powstaje w nas coś, co nie jest z nas”, to wydaje się, że maska jest tym, co będąc nie z nas przywraca (w) nas (to, co rzeczywiste). Czy zatem maska nie byłaby czymś dwustronnym: z jednej strony przecież zakrywając i nie będąc ani naturalną, ani autentyczną, z drugiej, pozwalając właśnie na naturalność i autentyczność w ich złowieszczym obnażeniu? Innymi słowy, czy nie byłaby przyprawieniem sobie takiej gęby, która pozwala na ujawnienie gęb innych, a więc gęb społecznych, publicznych, które pod pozorem autentyczności skrywają swoją nienaturalność?

W kontekście masek Palikota, wnikliwego przecież czytelnika Witolda Gombrowicza, symptomatyczna wydaje się wypowiedź Adama Hofmana z Prawa i Sprawiedliwości, który 8 lipca 2010 w programie „Rozmowy Rymanowskiego”, odnosząc się do poglądu „posła z Lublina” na temat odpowiedzialności za tragedię smoleńską, powiedział: „Jakbym go spotkał na korytarzu sejmowym, to dostałby po gębie. (…) Jego trzeba wyrzucić z Sejmu. Ten facet zachowuje się jak dresiarz, który w bramie dźga brudnym nożem. To jest chwast, jego trzeba wyrwać”. O ile nie sposób nie zgodzić się z posłanką Joanną Muchą, goszczącą w tym samym programie, która zauważyła, że w tym momencie język Hofmana niewiele różni się od tego, jakiego używa Palikot i już samo to odbiera mu podstawy do jego krytykowania, o tyle sam dobór terminów przez posła Prawa i Sprawiedliwości jest niezwykle trafny w stosunku do sposobu funkcjonowania i działań podejmowanych przez posła Platformy Obywatelskiej. Zwróćmy uwagę, że poseł Hofman chciałby dać Palikotowi nie po twarzy, ale po gębie właśnie: przemoc fizyczna nie zmieni nic – prawdziwym zagrożeniem jest właśnie „gęba” Palikota.

Chwast na Wiejskiej

Zagrożeniem dla Hofmana jest także „chwastowość” Palikota, z powodu której winien on jego zdaniem zostać usunięty z Sejmu, ale i ogólnie z Parlamentu. Co ciekawe jednak, Palikot pasuje (ale i zarazem nie pasuje) tam jak mało gdzie, skoro polski parlament mieści się przecież przy ulicy Wiejskiej. Jest on chwastem dlatego, że jako chwast wydaje się być czymś doczepionym do Sejmu – rośliną dziko rosnącą wśród „kwiatu polskiej polityki”, a przez owo „przyczepienie” także pewnym nadmiarem. Dosłownie i w przenośni jest „czymś czepiającym się”, co nie daje spokoju i wprowadza zamieszanie. Jednocześnie, jak to bywa w przypadku chwastów, podstawową obawą z nim związaną jest to, że jeśli nie wypleni się go szybko, może on zająć całą działkę (polityki) – zachwaścić ją na tyle, że nie będzie już wiadomo, kto stanowi „kwiat polskiej polityki”, a kto jest jedynie chwastem na jej gruncie.

Palikot jest chwastem także dlatego, bo nie uprawia polityki (według reguł sztuki), ale i sam nie daje się uprawiać, ujarzmić. Uprawa etymologicznie związana jest z prawem, a więc z układem czy umową, natomiast on umyślnie łamie wszelkie umowy społeczne, rozmyślnie dokonuje wykroczeń poza nie, przy tym je obnażając. Dlatego jego zachowanie i sposób wyrażania się są niewłaściwe, nieodpowiednie, niestosowne – wykraczające poza pewien układ. W tym, być może bardziej niż jakakolwiek inna postać życia publicznego, przypomina właśnie doktora House’a. Jak on jest nietaktowny czy wręcz chamski, bez ogródek mówiąc to, co myśli, a pod maską wrednego błazna, skrywając przywiązanie do rzeczywistości. Wilson, przyjaciel House’a, w jednym z odcinków mówi do niego: You're a reality junkie; co symptomatyczne, jest to odcinek poświęcony właśnie obowiązywaniu umów społecznych.

Specyfiką zarówno House’a, jak i Palikota jest ich funkcjonowanie jako swoistych „niszczarek dyskursów”. Michał Witkowski użył tego terminu do opisu Huberta, narratora i głównego bohatera powieści „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej”. Wprawdzie obaj nie działają dokładnie jak Hubert, ale podobnie jak on dążą za każdym razem do dekonstrukcji dyskursu, jego podważania – często za pomocą przedrzeźniania – pokazania grymaśnych min, w ten sposób broniąc siebie i innych przed przyprawieniem prawdziwej gęby. To działanie z jednej strony niewdzięczne, z drugiej, rodzące wrogość, bo obnażające to, w co chcielibyśmy wierzyć – ideały i górnolotne hasła, które często są podszyte hipokryzją i wyrachowaną grą pozorów.

Brudny Janusz?

Palikot jest trochę jak House, a trochę jak Brudny Harry: mówi to wszystko, co wiele osób (w tym inni posłowie) chciałoby powiedzieć, ale – ponieważ wyrażenie tego wiązałoby się z przekroczeniem pewnych obowiązujących reguł i praw – nie robi tego. „Brudne gry” posła PO, a więc jego happeningi i ostre wypowiedzi, rodzą taki sprzeciw właśnie dlatego, że nie mieszczą się w formie, jaką wyznaczają normy społeczne i kulturowe. Jest on niekulturalny, bo, zgodnie z etymologią, nie daje się uprawiać – a więc ujarzmić, odebrać sobie dzikości, która jest tak niebezpieczna ze względu na czający się w niej brud. Stąd Palikot może nam się jawić jako „barbarzyńca” – już Freud zauważał, że „każda nieczystość wydaje nam się nie do pogodzenia z kulturą”.

Paradoksalnie jednak, na co zwróciłem już uwagę, Palikot do Wiejskiej pasuje jak ulał. Dominique Laporte, francuski psychoanalityk, śledząc w swojej książce historię odchodów, które według niego stoją w centrum konstytuowania się nowoczesnej władzy, wiąże ze sobą dwie polityki czystości: wizualnej i językowej. Now(oczesn)a władza tworzy swoje ośrodki w miastach, które stają się miejscem wymiany pieniężnej i towarowej, relegując jednocześnie poza ich obszar wszelkie brudy. Według Laporte’a, takie działanie, połączone z kamuflowaniem prawdziwych „brudnych gier” władzy, pozwala na stworzenie (patriotycznego) mitu jej „czystych rąk” oraz mocy wybielania i przywracania niewinności. Brud, w tym odchody, swoje miejsce znajduje na wsi – przeciwstawionej pełnym przepychu i zadbanym miastom. To właśnie tam władza lokuje cały swój nadmiar nie do pogodzenia z czystością, a więc i kulturą. Od tej pory nieczystość jest, ale jakoby jej nie było: zarówno wizualnie, jak i językowo. Dlatego władza może się jawić krystalicznie czysta mimo swojej brudnej podszewki, przemawiając miłym dla ucha obywatela „językiem parlamentarnym”.

Czy w tym kontekście nie wydaje się niesamowitym fakt, że polski parlament mieści się właśnie przy Wiejskiej? I czy zatem „Brudny Harry” polskiej polityki nie jest dla nas tak nieznośny, bo swoimi „brudnymi grami” na Wiejskiej z całą mocą niejako ujawnia brzydko pachnące podłoże polityki? Zdają się to potwierdzać działania Palikota, które zresztą niemal zawsze podejmowane są w odpowiedzi na pojawiające się w przestrzeni publicznej zjawiska. Chodzi zawsze o formę riposty, przyjmującą na ogół formę wyśmiania, która obnaży, zaburzy czy po prostu zabrudzi wszelkie próby „wybielenia”, „oczyszczenia” czy tworzenia oderwanych od rzeczywistości mitów (na ogół narodowych). Jednak w przypadku Palikota, podobnie jak House’a, jest to śmiech niejednoznaczny. Z jednej strony jest on nieczysty: to diabelski śmiech nastawiony na wyszydzenie i sprowadzenie na ziemię. Z drugiej, to śmiech wyzwalający czy uwalniający od nieznośnego ciężaru powagi idei i związanego z nimi politycznego nadęcia. Błazenada Palikota niewątpliwie ma w sobie coś z karnawału, ale w sensie wywracania świata polityki „na opak” – abstrahowania od jej uświęconego porządku, od jej powagi. Rubaszne, dosadne i często nad-mierne zachowanie i język „posła z Lublina”, także łudząco przypominające te House’a, zarazem pociągają w dół ku brudnemu podłożu polityki, ale i pozwalają na odrodzenie, jakiś rodzaj oddechu od jej nieznośnej hipokryzji.

Niewiarygodna błazenada

Palikota i House łączy niewiarygodna błazenada – z jednej strony tak przejaskrawiona, że aż trudno w nią uwierzyć, z drugiej, przeciwstawiająca się jakiejkolwiek wierze nieopartej na faktach. Obaj wydają się także nie mieć żadnych świętości, posiadając jednocześnie umiejętność braku zachowania powagi w sytuacjach, które jej absolutnie (na pozór) wymagają. I zarówno jeden, jak i drugi zdają się manifestować w ten sposób przywiązanie do prawdy i wiedzy. „Prawda to poważna sprawa! Jak rozmaicie ludzie rozumieją te słowa!” – pisze ironicznie Fryderyk Nietzsche w Aforyzmie 88. z „Wiedzy radosnej”. W tymże samym aforyzmie przestrzega on przed patosem powagi: „I czy nie zdradza nas wszystko, co traktujemy poważnie? Pokazuje bowiem, do czego przywiązujemy wagę i czego wagi w ogóle nie umiemy ocenić”.

Naiwnością byłoby sądzić, że Palikot nie działa przy tym wszystkim na rzecz Platformy Obywatelskiej, przede wszystkim wytrącając oręż z rąk Prawa i Sprawiedliwości. Czy jednak narzędzia używane do działania i „rozbrajania” (śmiechem) nadmiernego patosu powagi, szczególnie charakterystycznego dla partii Jarosława Kaczyńskiego, nie mówi sporo o rodzaju polityki uprawianej przez PiS? Głównym zagrożeniem dla tego typu partii jest przede wszystkim dystans, pozwalający zobaczyć hipokryzję tegoż patosu, na którym próbuje się przecież budować politykę: kiedy nie chodzi o prawo, sprawiedliwość, moralność i inne wzniosłe idee, ale po prostu o wykorzystanie ich do przejęcia władzy.

Ale Palikot staje ością w gardle nie tylko zwolennikom Prawa i Sprawiedliwości, tak jak brak ogłady House’a nie jest wyłącznie problemem pacjentów Princeton Plainsboro, ale dotyka także innych pracowników szpitala czy najbliższych współpracowników. Palikot jest zagrożeniem dla każdej partii w Polsce, bo jego nieustanne wyśmiewanie i przedrzeźnianie wiąże się z ryzykiem ostatecznego podkopania zaufania do klasy politycznej – albo przez doprowadzoną do skrajności teatralizację polityki, w której happeningi i nieustanny show napompowane zostaną tak mocno, że kiedy balon eksploduje nic już nie zostanie (to z kolei także realne zagrożenie ze strony Lady Gagi dla muzyki popularnej), albo przez tak duże do niej zniechęcenie swoją błazenadą, że wkrótce już nikt na poważnie się nią nie będzie zajmował. Tak jak Gaga i House, Palikot stanowi swego rodzaju stan zapalny (po)polityki – zarówno po(st)polityki, jaki powiązanej z nią po(p)lityki. Jak postpolityka i pop-polityka, Palikot wydaje się być oderwany od rzeczywistości i skrajnie medialny, ale, co ciekawe – w swym nadmiarze i nieumiarkowaniu tej niewiarygodnej błazenady – w jakimś sensie zdaje się być właśnie bardziej realny i bliższy rzeczywistości niż inni politycy. Prawdziwy poseł House.