ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (161) / 2010

Paweł Świerczek,

O MIŁOŚCI W KINIE, Z MIŁOŚCI DO KINA

A A A
Jeden z najbardziej ogranych schematów filmowych: niedostępny obiekt miłosny i dwóch rywali, najlepiej dobrych przyjaciół, w walce o jego względy i atencję. Skrojonych na miarę romantycznych historyjek, osnutych na tym wątłym szkielecie, mamy w kinach i telewizji bez liku. Jedna schodzi z ekranu, ustępując miejsca kolejnej – nic nowego, nic ciekawego. Nawet twarze aktorów te same. Od każdej reguły zdarzają się jednak wyjątki: tak jak przed rokiem swoim „500 dni miłości” zaskoczył Marc Webb, tak teraz świeżość przeterminowanemu tematowi przywraca Xavier Dolan. Kanadyjskiemu reżyserowi bynajmniej nie zależy jednak na oryginalności. Paradoksalnie właśnie to czyni go oryginalnym: siła „Wyśnionych miłości” tkwi w ich bezpretensjonalności i młodzieńczej werwie, z jaką film został zrealizowany.

Rok temu Dolan pokazał światu po części autobiograficzny film „Zabiłem moją matkę”. Mając zaledwie dwadzieścia lat i doświadczenie aktorskie na karku, zadebiutował jako reżyser, scenarzysta i producent. Oczywiście, zagrał także główną rolę. Ten niespotykany fenomen, połączony z nad wiek dojrzałą wrażliwością twórczą, zaowocował licznymi wyróżnieniami na festiwalach o światowej renomie (m.in. w Toronto i Cannes). Niedługo po debiucie młody twórca poddaje się próbie drugiego filmu (znowu w poczwórnej roli reżysera, scenarzysty, producenta i aktora), wychodząc z niej obronną ręką. „Wyśnione miłości” zrealizowane zostały ze zdecydowanie większym dystansem i poczuciem humoru niż debiut opowiadający o trudnym okresie dojrzewania i skomplikowanych relacjach z matką. Lekki ton filmu kryje jednak dość gorzką treść.

„Les amours imaginaires” to opowieść o uczuciu, którym dwójka przyjaciół – Marie (Monia Chokri) i Francis (sam reżyser) – obdarza nowo poznanego Nicolasa (Niels Schneider). Jego dwuznaczne zachowania pozwalają obojgu sądzić, że obiekt ich westchnień jest biseksualny. Każde spotkanie w trójkącie podsyca więc zarówno zazdrość pomiędzy przyjaciółmi, jak i erotyczne napięcie, które nie może znaleźć ujścia…

Nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie przewrotna forma, którą proponuje nam Dolan. Snem z niezwykle trafnego polskiego tytułu (oryginalne „imaginaires” to raczej „urojone”) jest kino. Tak więc miłosny trójkąt rozgrywa się nie tylko pomiędzy bohaterami „z krwi i kości”, ale i pomiędzy klasycznymi już filmowymi ikonami: Nicolas to Tadek ze „Śmierci w Wenecji” (postaci te łączy nie tylko wygląd i słomkowy kapelusz, ale i nie do końca jasny status obiektu erotycznego), Marie staje się dla niego Audrey Hepburn z charakterystycznym dla niej stylem ubioru i zachowań, z kolei Francis zaczyna utożsamiać się z Jamesem Deanem. Erotyczna gra rozwija się więc na dwóch poziomach, współtworząc jednocześnie ekranowy humor i wieloznaczność scen.

Filmowe konotacje nie kończą się oczywiście na stylizacji głównych bohaterów. Echa historii kina odbijają się w „Wyśnionych miłościach” z nadzwyczajną częstotliwością. Klasyczne Hollywood wchodzi tu w mariaż z francuską Nową Falą, gdzieś z oddali mrugają do nas Quentin Tarantino czy François Ozon. Dolan uprawia cytatową żonglerkę z odpowiednim dystansem do samego siebie i dzieł, którym oddaje hołd. Można więc czytać „Wyśnione miłości” na poziomie metafilmowym: jako wyraz miłości do X muzy, opowieść o kinowych uczuciach, komentarz do obrazu miłości wykreowanego w kinie. Bohaterowie, świadomi czy nie, pławią się wszak w celuloidowej rzeczywistości. Podkreślają to nie tylko liczne cytaty, ale i świadomie przeestetyzowane zdjęcia Stéphanie Anne Weber Biron. Gros ujęć oglądamy w zwolnionym tempie, co wzmacnia wrażenie nierealności, tytułowego wyśnienia. Ta swoista sztuczność świata przedstawionego uzupełniona jest jednak intensywnymi i szczerymi emocjami rysującymi się na twarzach głównych bohaterów. Dolan okazuje się nie tylko obiecującym reżyserem, ale i dobrze rokującym aktorem. Monia Chokri, choć do Audrey Hepburn jej daleko, również nieźle poradziła sobie ze swoją rolą.

Żeby jeszcze raz wywrócić formułę do góry nogami, reżyser konfrontuje wyśnione zauroczenie z autentycznymi (a przynajmniej stylizowanymi na autentyczne) wypowiedziami odtrąconych i porzuconych osób. Ich emocje zdają się nie różnić od przeżyć głównych bohaterów. Różni się tylko forma: podczas gdy Marie i Francis w swej nadekspresji korzystają z nieprzebranego zasobu filmowych cytatów oraz playlisty z klimatyczną muzyką (jako dźwiękowy leitmotiv przez cały film przewija się włoskojęzyczna wersja „Bang Bang” w wykonaniu Dalidy), rozmówcy postawieni przed kamerą do dyspozycji mają zaledwie swój głos i mimikę.

Dialektyka skrajnie zsubiektywizowanego, przepełnionego ekstatyczną emocjonalnością głównego wątku i zracjonalizowanych, w jakiś sposób obiektywnych wywiadów prowokuje do zadania pytań o tożsamość ekranowej fikcji. Choć oglądana historia jest „wyśniona”, trudno powiedzieć, że jest mniej realna niż (para)dokumentalne wstawki. O odrealnieniu tej pierwszej stanowi forma, pod którą kryje się coś instynktownie przyjmowanego jako prawdziwe. Z kolei formuła wywiadu nadaje wrażenie prawdziwości czemuś, co prawdziwe być nie musi (wciąż powracająca wątpliwość autentyzmu tych wypowiedzi). Po raz kolejny wchodzimy więc na poziom metafilmowy: choć z pewnością nie jest to główny temat filmu, w „Wyśnionych miłościach” podskórnie przemyka problematyka prawdy w kinie.

Jak już wspomniałem, Dolan nie rości sobie jednak pretensji do jednoznacznych sądów na jakikolwiek temat. W gruncie rzeczy jego film przynosi przede wszystkim rzecz coraz rzadszą i cenniejszą we współczesnym kinie: niegłupią rozrywkę. „Wyśnione miłości” to jeden z tych tytułów, które pokazują, że można bawić bez przekraczania norm obyczajowych i ocierania się o (nazywajmy rzeczy po imieniu) chamstwo, jednocześnie kreując indywidualną, niebanalną, ale powszechnie zrozumiałą, wypowiedź na konkretny temat. Kto dziś to potrafi? Niewielu, z cytowanym przez reżysera Tarantino na czele. Film Dolana prezentuje oczywiście zupełnie inny typ kina, niż to tworzone przez Tarantino, jednak leżące u jego podstaw założenia są bardzo podobne. „Wyśnione miłości” to dzieło robione ręką reżysera wychowanego na kinie i kochającego kino. Widać to w każdym ujęciu.

I właśnie miłość do kina, a nie miłość do drugiego człowieka, przynosi w filmie Dolana większą satysfakcję. Stąd chyba słodko-gorzki smak tego dzieła, który towarzyszy widzowi jeszcze długo po seansie.
„Wyśnione miłości” („Les amours imaginaires”). Scen. i reż.: Xavier Dolan. Obsada: Xavier Dolan, Monia Chokri, Niels Schneider, Anne Dorval. Gatunek: komediodramat. Produkcja: Kanada 2010, 95 min.