ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (164) / 2010

Justyna Bargielska,

OBSOLETKI (FRAGMENTY)

A A A
Bardzo długi pociąg


– Wspaniały jest ten pociąg! – mówi moja córka. – Zwłaszcza ta rzeka jest wspaniała! Wspanialusia.

Wstałyśmy bardzo rano, ja koło trzeciej, córka wpół do piątej, umyłyśmy zęby, wypiłyśmy kakao, pożegnałyśmy chłopaków i pojechałyśmy tym wspanialusim pociągiem do Bronki. Nie bez groźnych przygód: najpierw wniosłam na sobie do autobusu wielkiego pająka. Na przesiadkowym przystanku zagadała zaś do nas kobieta w jednym bucie. Najpierw pytała mnie, czy może sobie wziąć moją córkę, a potem pytała moją córkę, czy by jej nie wzięła do domku, bo nie ma za bardzo gdzie spać.

– Tata raczej nie pozwoli – powiedziała moja córka, napawając mnie więcej niż dumą z poziomu swojej socjalizacji.

Z naprawdę przykrych rzeczy był tylko ten absurdalnie duży krok, jaki trzeba zrobić z trzylatką w ramionach, żeby wsiąść do pociągu, i och, jakie straszne buraki w sąsiednim przedziale, z których jeden nie znał ani francuskiego, ani pisma obrazkowego i wystawiał co i raz przez okno a to nogę, a to głowę. Trochę się martwiłam, że mu tę głowę urwie i wpadnie ona przez otwarte okno do naszego przedziału, prosto na moje kolana, i obudzi córkę, która właśnie zasnęła. Ale nie urwało.

Dojechałyśmy do Bronki, która ugotowała dla nas rosół i sępoleńsko-krajeńską weselną potrawkę z kurczaka.

Rozmawiałyśmy z Bronką głównie o wartości modlitwy i życia kontemplacyjnego, czy niesie ono ze sobą jakiś pożytek dla świata, czy ni chuja nie niesie. Bronka była bardzo za życiem kontemplacyjnym. Ja byłam raczej za standardami unijnymi w odniesieniu do każdej pracy, jakiej się podejmujemy, włącznie z wprowadzaniem harmonii w świecie za pomocą brewiarza.

– A ty się modlisz czasem? – spytała Bronka.
– Ciągle – odpowiedziałam.

Potem nalałyśmy dzieciakom wody do basenu wielkości sporej miednicy i woziłyśmy je trójkołowymi rowerkami z pałąkami z tyłu we wszystkie strony kameralnego Bronczynego podwórka. Potem rozpakowałyśmy duńskie ciastka w puszce z wytłaczanymi różami, które przywiozłam („Co ci przywieźć, Bronka, ze stolicy?”. „Nic, córka mi już przywiozła Kenkartę i chorągiewki z obchodów Powstania”).

Wracając, sterroryzowałyśmy z córką przedział, bo byłyśmy pewne, że ma na drzwiach napisane „Dla matki z dzieckiem do lat czterech”. Kruszyłyśmy herbatniki, wąchałyśmy sobie nawzajem nogi, a jak córka zasnęła, pozwoliłam jej raz czy dwa wierzgnąć na panią docent po lewo. Wysiadając, zorientowałam się, że napis na drzwiach przedziału nie był niewyraźny, tylko po prostu niestarannie zmyty – prawdziwy i jedyny przedział dla matki z dzieckiem do lat czterech był obok. Na dwóch leżach leżały dwie matki z oseskami przy piersi, a zasłonki były do trzech czwartych zaciągnięte. Moja pomyłka też była wspanialusia, dała nam z córką wiele międzyludzkiej radości.

A to jest moja modlitwa: wstrętny pasibrzuchu, zawiodłeś mnie już tyle razy, że z mojej strony nie może być mowy o miłości. Mogę co najwyżej docenić dobroć twojej woli, rozległość twojej łaski i te oto pejzaże. Ale za to doceniam je co najmniej do szaleństwa.


Samodzielna mama i jej droga lampa


Chyba rozgryzłam moją siostrę.

Ale nie o tym chcę pisać, tylko o współczuciu. Wyobraźmy sobie, że przychodzisz do czyjegoś mieszkania, żeby popracować, bo w twoim własnym domu szaleją tabuny bachorów. Ten ktoś ze swoim dzieckiem jest chwilowo szczęśliwie u ojca dziecka, więc mieszkanie stoi puste i nadaje się do twoich celów. Przychodzisz w dżinsach, bo masz w szafie tylko dżinsy i piżamy, a upał jest więcej niż niemiłosierny – jest wręcz biblijny, więc bierzesz wiszącą na poręczy dziecięcego łóżeczka kremową z koronką maxi dress i nakładasz od góry, jak perukę w filmie o niebezpiecznych związkach, dołem ściągając dżinsy. Maxi dress, jak w tym chodzić, myślisz, siadasz do laptota i dopada cię.

Sis moja objawiła się w ciążowej sukienie, zanim zrobiła test na swoją partenogenetyczną ciążę. W mojej rodzinie ciąże dzieworódcze nie bardzo przechodzą, więc trudno się dziwić, że jako jedyny w okolicy teolog maryjny, niekoniecznie z wykształcenia, ale na pewno z powołania i osobistej eksperiencji, byłam pierwsza do usłyszenia tej nowiny i puszczenia jej w hieratyczny rodzinny obieg. Zaraz po zrobieniu testu sis kazała sobie podawać do łóżka krojone banany, czasem zaś nasza matka musiała je posypywać dodatkowo cukrem. Nie było ku temu powodu żadnego poza tym, że moja sis nie bardzo miała ojca do tego dziecka i nie bardzo miała chłopa do toczenia jej samej, gdy brzucho urosło.

Potem urodziło się dziecko, mój siostrzeniec. Ojciec dziecka, któremu dziewięć miesięcy szczęśliwie wystarczyło, żeby się ujawnić, siedział w pokoju szpitalnym i kiwał się, śmiejąc – pomyśleliśmy wtedy, że jednak może być z tego jakieś uczucie, chwała Bogu.

Ale sis moja myślała, że oto znalazła się poza wszelkimi uczuciami, do których przywykła. Rzucić się w wir namiętności, wionąć włosiem, łyknąć jakieś tabletki, postawić wszystkich mężczyzn w promieniu kilometra do bolesnego pionu, a potem przespać się z tym, który najmniej się tego spodziewał – taki model mogła sobie odtąd moja sis pooglądać co najwyżej w telewizorze, nie dostając w zamian, jak te praktyczniejsze z nas, kojącej perspektywy wspólnego z kimś kredytu na trzydzieści lat.

Jakież musiały być czarne myśli mojej sis, gdy tak siedziała u swojego laptota, a dziecko najpierw turlało się, a potem wstawało i kucało w kojcu.

Siedzę w ciążowej sukienie mojej sis i patrzę na lampę typu tiffany, która pali się na dziecięcym stoliku Mamut z IKEA. Tramwaje jeżdżą, jak i mojej sis jeździły, grzebiąc jej młodość i gładkość. Co prawda wcześniej te same tramwaje jeździły i mnie, grzebiąc mi to i owo, ale to nudne jest, co mi pogrzebano. Teraz zajmuję się odczuwaniem tego, co ona czuła – bo nie sądzę, bym kiedyś chciała do tego wrócić, ale skoro okazja się wydarzyła, należy z niej skorzystać. Strasznie sobie płaczę i z tego miejsca, sprzed tej ściany, pozdrawiam moją sis.

To jest właśnie współczucie, to, o którym chciałam dzisiaj opowiedzieć.

Jest ono praktycznie bez wartości, poza tą wartością, że można sobie o nim popisać.


Siódme dziecko Angeliny Jolie


Angelina Jolie znów jest w ciąży. Och, och. Ale:

– To, że ktoś jest dobrym ojcem, nie znaczy, że ma powołanie do bycia ojcem i że się w tym spełnia – mówi dobry ojciec moich również dobrych, ale dramatycznie nielicznych dzieci. – Nie i koniec.

Jest trochę zły na mnie, bo śniło mu się, że moja siostra opiekowała się naszą córką i córka zginęła, a moja siostra straciła obie ręce. Potem moja siostra przyszła do mamy zmienić jej bandaże, a mama w ogóle nie zauważyła, że G. zmienia jej te bandaże krwawiącymi kikutami.

– Jak możesz mieć taką siostrę, to się nie mieści w głowie – mówi mąż.

Jedziemy po buty dla córki na zimę. Na wiadukcie mijamy statyczną parę, dwóch: wysiedli z samochodu, stoją, piją kefir, patrzą na hałdę przy elektrociepłowni, a mój mąż patrzy na nich.

– Pójdę sobie jakoś w tygodniu popatrzeć na tory, co? – pyta.

– Idź – mówię – tylko mi, kurwa, nie mów, że idziesz sobie popatrzeć na tory. Dziecko butów na zimę nie ma, a ty idziesz popatrzeć na tory. Ja pierdolę, za kogo ja wyszłam. Tory! Zrobiłbyś ten kurs na audytora energetycznego, a nie będziesz na tory chodził patrzył.

Jesień, kurwa mać. Kładą te tory, gdzie mogą, a tam, gdzie były do tej pory, zwijają. Tajski film. Sprzedałam letnie wody i patrzę w sklepie internetowym, ile kosztuje porządny miecz – będę nim ciąć te wszechobecne pajęczyny.
– Dziecko butów na zimę nie ma, a ty chcesz sobie miecz kupować. Ale wiesz co, dołożę ci, jak już koniecznie musisz kupić, to zainwestuj w stal damasceńską – mówi mąż.
– Co się wcinasz, o której miałeś małego kąpać?
– O dziewiętnastej.
– A która, kurwa, jest?
– Osiemnasta sześćdziesiąt.
– Boże, co za świnia.

Wiadomość o ciąży Angeliny Jolie nie jest oficjalna. Paparazzi przyłapali ją, jak wychodziła z kliniki mówiąc do telefonu: „No, to zaliczyliśmy z Bradem Pittem wpadkę”. Ich najmłodsze bliźnięta mają po cztery miesiące każde. Podobno Angelina Jolie powiedziała też, że rozważa zakończenie kariery Angeliny Jolie: chce się poświęcić adopcjom i rodzeniu.
– Z całym szacunkiem, trochę ci brakuje do Angeliny – mówi mąż.
– Ta, no, Brada mi głównie brakuje.

Po kąpieli próbuję od pissingera i od dupy strony:
– A jak uzbieram pięćdziesiąt tysięcy, będziemy mieli jeszcze jedno dziecko?
– To nie jest kwestia pieniędzy – mówi mój mąż. – Chcesz wiśniówki?
– A jak uzbieram sto tysięcy?
– O, Jezu – mówi mój mąż.

Teść robi ohydną wiśniówkę, na wszelki wypadek z piołunem, jakby całe życie przy torach mieszkał.