
STAN KRYTYCZNY (6)
A
A
A
1. Czy uprawianie krytyki literackiej jest jeszcze atrakcyjne (dla absolwentki/absolwenta polonistyki)?
W tym pytaniu, jak i w tytule ankiety, czai się nie tylko przeczucie choroby krytyki literackiej, ale także cień powątpiewania, że krytyka kiedykolwiek kogoś interesowała, może poza elitarnym gronem, które ją uprawia. Moim zdaniem jest zupełnie inaczej. Oczywiście, nie mam tu na myśli krytyki w czasopismach kolorowych, krótkich recenzji i zapowiedzi książek, pełniących raczej funkcje marketingowe niż „krytyczne” – taka krytyka jest zawsze atrakcyjna, głównie dla wydawców. Przynajmniej ja to tak odbieram, choć mogę się mylić. Ciągłe wątpliwości i powątpiewania to chyba główna zaleta krytyki (jak trzeba napisać trzysta słów, to nie ma miejsca na wątpliwości). To nasza choroba. Cały czas powtarzamy: „albo”, „być może”, „chyba” i tylko czasami, jakby dla poprawienia nastroju, stwierdzamy kategorycznie: „oczywiście”; mimo że powinniśmy wskazywać, objaśniać, uściślać, to chętnie oddalamy się od hermeneutycznej wykładni na rzecz czegoś, co jest po prostu „krytyczną literaturą”, osobną dziedziną sztuki. Dlaczego krytyka jest atrakcyjna? Ponieważ za każdym razem, rozprawiając o takiej czy innej książce, piszemy nowy tekst.
Często krytyków postrzega się w kategoriach „niespełnionych pisarzy”, tych, którzy nie piszą literatury, więc biorą się za pisanie o innych. Więc raczej reprezentujemy „niższy stan”. Dosyć często dostaje nam się zresztą od samych pisarzy. Andrzej Stasiuk, zapytany w jednym z wywiadów, czy podobają mu się recenzje jego książek, odpowiedział, że tak, ale tylko te dobrze napisane. Pewnie jest ich niewiele. A ile krytyk/krytyczka muszą przeczytać słabo napisanych książek? Pewnie całkiem sporo. I jeszcze próbują coś z nich wycisnąć, napisać ciekawy tekst, żeby „się chciało” albo „nie chciało” czytać tę czy inną książkę, a nie tylko powiedzieć o niej „dobra” albo „niedobra”. Trzeba za każdym razem napisać coś świeżego, zaskakującego, porywającego, a więc spełniać podobne warunki, jakie sami stawiamy pisarzom. Nikt nam nie obiecywał, że będzie łatwo.
Z mojej perspektywy krytyka zawsze była atrakcyjna. Zacząłem pisać podczas studiów, mniej więcej pięć lat temu i podobało mi się to, że mogę, poza normalnym trybem wypowiedzi na zajęciach, rozebrać na części pierwsze kilka książek. Po prostu, samo pisanie było dla mnie ważne. A co z tego wynika? No cóż, musielibyśmy poprosić krytyków, żeby skrytykowali innych krytyków.
2. Kto jest kim we współczesnej krytyce, a kto może stać się „kimś”?
Mam wrażenie, że w „stanie krytycznym” wszyscy bardzo dobrze się znają, spotykają się na konferencjach, biorą udział we wspólnych przedsięwzięciach kulturalnych, krytycznie czytają krytyczne teksty innych. Na pewno są wśród nas takie czy inne środowiska, grupy, kręgi związane z miastami, uczelniami, czasopismami... Tak jest w Szczecinie, gdzie większość krytyków/krytyczek wywodzi się z Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa, pierwsze kroki stawia na seminariach magisterskich i doktorskich, najpierw przed koleżankami i kolegami ćwiczy krytyczny warsztat, a potem terminuje na łamach „Pograniczy”. Przeszedłem podobną drogę na seminarium profesora Jerzego Madejskiego, do którego co roku dołączają nowe osoby i też zaczynają pisać. To chyba najlepsza droga do bycia „kimś”, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Co nie znaczy jednak, że krytyk/krytyczka musi skończyć polonistykę.
Nie wydaje mi się natomiast, żeby komukolwiek zależało na zdobyciu popularności, na byciu „kimś” za wszelką cenę, robieniu przedstawienia pod publiczkę. Po co? Przecież nie dla sławy i kasy, w tej profesji to się rzadko zdarza, chyba że w międzynarodowym formacie. Nawet jak ktoś ma program telewizyjny, to zaraz go zdejmują z anteny albo przesuwają na 23.30, bo oglądalność i tak spada. Książki to chyba mało podniecający medialnie towar (chyba że powieści erotyczne, ale te i tak giną w zalewie rozerotyzowanego popu), więc o karierze nie ma mowy… A może „Taniec z Literaturoznawcami”?
3. W jaki sposób krytyka czyta literaturę, kiedy czyta zajmująco?
Przede wszystkim krytyka „zawsze” czyta zajmująco, jest wciąż zajęta, inaczej nie mogłaby być krytyką, nie mogłaby się spełniać w tym swoim rozpisaniu i rozgadaniu o książkach. Musi „zawsze” być na bieżąco, na czasie, a nawet trochę go wyprzedzać, nawet jeżeli wie, że nic z tego nie będzie. Dlatego zajmuje się nie tylko tym, co jest przedmiotem jej zainteresowania, nie tylko pisze i gada o książkach, ale też podchwytuje inspiracje z innych dyscyplin, naukowych i życiowych, żeby sprostać wymaganiom kolejnych książek, które trzeba mozolnie streszczać, wykładać, objaśniać… Krytyka musi znać się na teorii literatury, filozofii, socjologii, antropologii, musi poprowadzić zajęcia, ugotować obiad, wyprowadzić psa, zrobić remont i napisać tekst. Krytyka ma pełne ręce roboty.
W tym pytaniu, jak i w tytule ankiety, czai się nie tylko przeczucie choroby krytyki literackiej, ale także cień powątpiewania, że krytyka kiedykolwiek kogoś interesowała, może poza elitarnym gronem, które ją uprawia. Moim zdaniem jest zupełnie inaczej. Oczywiście, nie mam tu na myśli krytyki w czasopismach kolorowych, krótkich recenzji i zapowiedzi książek, pełniących raczej funkcje marketingowe niż „krytyczne” – taka krytyka jest zawsze atrakcyjna, głównie dla wydawców. Przynajmniej ja to tak odbieram, choć mogę się mylić. Ciągłe wątpliwości i powątpiewania to chyba główna zaleta krytyki (jak trzeba napisać trzysta słów, to nie ma miejsca na wątpliwości). To nasza choroba. Cały czas powtarzamy: „albo”, „być może”, „chyba” i tylko czasami, jakby dla poprawienia nastroju, stwierdzamy kategorycznie: „oczywiście”; mimo że powinniśmy wskazywać, objaśniać, uściślać, to chętnie oddalamy się od hermeneutycznej wykładni na rzecz czegoś, co jest po prostu „krytyczną literaturą”, osobną dziedziną sztuki. Dlaczego krytyka jest atrakcyjna? Ponieważ za każdym razem, rozprawiając o takiej czy innej książce, piszemy nowy tekst.
Często krytyków postrzega się w kategoriach „niespełnionych pisarzy”, tych, którzy nie piszą literatury, więc biorą się za pisanie o innych. Więc raczej reprezentujemy „niższy stan”. Dosyć często dostaje nam się zresztą od samych pisarzy. Andrzej Stasiuk, zapytany w jednym z wywiadów, czy podobają mu się recenzje jego książek, odpowiedział, że tak, ale tylko te dobrze napisane. Pewnie jest ich niewiele. A ile krytyk/krytyczka muszą przeczytać słabo napisanych książek? Pewnie całkiem sporo. I jeszcze próbują coś z nich wycisnąć, napisać ciekawy tekst, żeby „się chciało” albo „nie chciało” czytać tę czy inną książkę, a nie tylko powiedzieć o niej „dobra” albo „niedobra”. Trzeba za każdym razem napisać coś świeżego, zaskakującego, porywającego, a więc spełniać podobne warunki, jakie sami stawiamy pisarzom. Nikt nam nie obiecywał, że będzie łatwo.
Z mojej perspektywy krytyka zawsze była atrakcyjna. Zacząłem pisać podczas studiów, mniej więcej pięć lat temu i podobało mi się to, że mogę, poza normalnym trybem wypowiedzi na zajęciach, rozebrać na części pierwsze kilka książek. Po prostu, samo pisanie było dla mnie ważne. A co z tego wynika? No cóż, musielibyśmy poprosić krytyków, żeby skrytykowali innych krytyków.
2. Kto jest kim we współczesnej krytyce, a kto może stać się „kimś”?
Mam wrażenie, że w „stanie krytycznym” wszyscy bardzo dobrze się znają, spotykają się na konferencjach, biorą udział we wspólnych przedsięwzięciach kulturalnych, krytycznie czytają krytyczne teksty innych. Na pewno są wśród nas takie czy inne środowiska, grupy, kręgi związane z miastami, uczelniami, czasopismami... Tak jest w Szczecinie, gdzie większość krytyków/krytyczek wywodzi się z Instytutu Polonistyki i Kulturoznawstwa, pierwsze kroki stawia na seminariach magisterskich i doktorskich, najpierw przed koleżankami i kolegami ćwiczy krytyczny warsztat, a potem terminuje na łamach „Pograniczy”. Przeszedłem podobną drogę na seminarium profesora Jerzego Madejskiego, do którego co roku dołączają nowe osoby i też zaczynają pisać. To chyba najlepsza droga do bycia „kimś”, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Co nie znaczy jednak, że krytyk/krytyczka musi skończyć polonistykę.
Nie wydaje mi się natomiast, żeby komukolwiek zależało na zdobyciu popularności, na byciu „kimś” za wszelką cenę, robieniu przedstawienia pod publiczkę. Po co? Przecież nie dla sławy i kasy, w tej profesji to się rzadko zdarza, chyba że w międzynarodowym formacie. Nawet jak ktoś ma program telewizyjny, to zaraz go zdejmują z anteny albo przesuwają na 23.30, bo oglądalność i tak spada. Książki to chyba mało podniecający medialnie towar (chyba że powieści erotyczne, ale te i tak giną w zalewie rozerotyzowanego popu), więc o karierze nie ma mowy… A może „Taniec z Literaturoznawcami”?
3. W jaki sposób krytyka czyta literaturę, kiedy czyta zajmująco?
Przede wszystkim krytyka „zawsze” czyta zajmująco, jest wciąż zajęta, inaczej nie mogłaby być krytyką, nie mogłaby się spełniać w tym swoim rozpisaniu i rozgadaniu o książkach. Musi „zawsze” być na bieżąco, na czasie, a nawet trochę go wyprzedzać, nawet jeżeli wie, że nic z tego nie będzie. Dlatego zajmuje się nie tylko tym, co jest przedmiotem jej zainteresowania, nie tylko pisze i gada o książkach, ale też podchwytuje inspiracje z innych dyscyplin, naukowych i życiowych, żeby sprostać wymaganiom kolejnych książek, które trzeba mozolnie streszczać, wykładać, objaśniać… Krytyka musi znać się na teorii literatury, filozofii, socjologii, antropologii, musi poprowadzić zajęcia, ugotować obiad, wyprowadzić psa, zrobić remont i napisać tekst. Krytyka ma pełne ręce roboty.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |