ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (167) / 2010

Anna Katarzyna Dycha,

BRODKA ZA MNĄ CHODZI

A A A
Brodka „Granda”, Sony Music, 2010.
Nie dla mnie śpiewała swoje lukrowane przeboje Brodka. Jednak od jej ostatniej płyty „Granda” nie mogę się uwolnić.

Triumfująca w „Idolu” młoda góralka pokazała, że kawał głosu ma. Trudniej było ten sukces skonsumować. W kolejnych propozycjach Brodki (to jej album nr 3) zasłuchiwali się fani Radia Eska, a ona sama lansowana była na popowa gwiazdkę. Cóż, po wielu muzycznych przygodach panna Monika trafiła na ekipę, która pokazała potencjał drzemiący w zadziornej, charakternej dziewczynie. Ojców tego sukcesu jest wielu. Radek Łukasiewicz z Pustek, Budyń z Pogodno, wreszcie Bartosz Dziedzic i Marcin Bors. Dwóch pierwszych napisało na płytę świetne teksty (moim faworytem jest wokalista i gitarzysta Pustek), trzeci z nich krążek wyprodukował, a czwarty (znany ze współpracy m.in. z Heyem i Katarzyną Nosowską), odpowiada za realizację nagrań (za co się nie weźmie zamienia w diament!).

A więc „Granda” kipi od muzycznych smaków: inteligentnego popu, ciekawej elektroniki, nienachlanego folku, a nawet rocka. Wszystko podlane alternatywnym sosem i podane jako smakowita całość. Moimi faworytami są tu utwory „Granda”, „Krzyżówka dnia”, „KO”, „W pięciu smakach”, które przynoszą energetycznego kopa. Udane są też bardziej liryczne kompozycje „Kropki kreski”, czy „Saute”. Do zaśpiewanego po francusku „Excipe” przekonał mnie jedynie wybuchowy finał.

Generalnie jest kozacko, również w tekstach. Kto wie, czy to nie one właśnie stoją za sukcesem tej płyty. W wielu momentach słyszymy wprawdzie heyowo-pustkowo-peszkową mieszankę (patrz „Kropki kreski” czy „Krzyżówkę dnia” z fragmentem „tańczymy szybko jak spoceni zapaśnicy w USA”), ale cóż… To kawał naprawdę porządnej tekściarskiej roboty.
Dobry nastrój nieco psuje duże wokalne podobieństwo do Nosowskiej, które nawet jeżeli było niezamierzone – wywarło wielkie piętno na tym albumie. Mnie najbardziej urzekają momenty, gdy artystka (nie waham się użyć tego określenia) bawi się głosem. Zawadiacko pokrzykuje, przeciąga wersy, romantycznie mruczy, „popisuje” się wokalizami.

Dopełnieniem całości jest urocza leśna sesja i fajna oprawa graficzna okładki. Wszak Monika piękną dziewczyną jest. A w „Grandzie” w końcu ujawniła też swój artystyczny potencjał. Rzeczywiście, warto było poczekać kilka lat na to znakomite wydawnictwo. Zaskakujące, młodzieńczo radosne, aranżacyjnie wysmakowane, ubarwione wieloma oryginalnymi instrumentami (wśród nich nawet bębenek z Tunezji), dopracowane w szczegółach. Ach, jak miło! Cała ekipa zdała egzamin z płyty brawurowo łączącej muzyczną erudycję i przebojowość. Tą stylistyczną woltą Brodka przekonuje, że stać ją na wiele. I każdemu, kto wątpił w pochodzącą z Twardorzeczki dziewczynę, powinno być dziś głupio.

Do tej pory Monika Brodka mnie nie obchodziła. Teraz zaczynam śledzić jej artystyczną drogę.