ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (174) / 2011

Bartosz Kazana,

ROOSTER COGBURN, CZŁOWIEK WIELKIEJ ODWAGI

A A A
„PRAWDZIWE MĘSTWO” HENRY’EGO HATHAWAYA ORAZ ETHANA I JOELA COENÓW
Bracia Coen to filmowi mądrale, mistrzowie stylizacji i inteligentnej gry z konwencją. Co ciekawe, owo erudycyjne podejście do kina nie sprawiło, że zostali zepchnięci na filmowy margines, nad którym pochylałoby się jedynie elitarne grono widzów. Obok świetnej znajomości warsztatu reżyserskiego, Coenów cechuje bowiem wyborne znawstwo psychologii filmowego odbioru. Doskonale rozpoznają oczekiwania widza; wiedzą, kiedy nie warto wikłać się w przesadne kontemplowanie sceny czy intelektualizowanie dialogu; umiejętnie potrafią zdetonować napięcie i skierować odbiorcę na nieoczekiwany trop. Niewątpliwym atutem twórczości braci Coen jest nieustanne utwierdzanie widzów w przekonaniu o żywotności sprawdzonych formuł filmowych. Wszak kino, a w szczególności eksplorowane przez nich kino gatunków, rządzi się ściśle określonymi regułami, których przestrzeganie (nawet w formie trawestacji czy pastiszu) gwarantuje popularność, a w zręcznym ujęciu także sukces artystyczny.

W gąszczu niezwykle precyzyjnie utkanej przez Coenów materii filmowej jest jednak również miejsce na pewnego rodzaju „prześwity”. Są nimi swoiste prowokacje twórców-kinofilów, świadomie podważających wiarygodność silnie ugruntowanych w świadomości widza konwencji gatunkowych czy rozwiązań dramaturgicznych. Używając popularnej nomenklatury, nazwiemy to zabawą z formą czy też eksplikacją postmodernistycznej postawy twórców. Wydaje się jednak, że w owej zabawie jest także ukryta swego rodzaju złowieszcza przestroga, krytyka naiwności i przewidywalności widza, ślepej wiary w autentyczność świata przedstawionego i szczerość intencji jego kreatorów. Filmy braci Coen zbijają odbiorcę z tropu, podają w wątpliwość sposób postrzegania przezeń filmowej rzeczywistości jako kopii realności, a nie tylko jej symulacji. Utrata równowagi względem utrwalonych odruchów recepcji filmowej jest jednak zazwyczaj w przypadku filmów braci Coen chwilowa. Twórcy „Fargo” (1996) doskonale bowiem wiedzą, że w gruncie rzeczy to właśnie owe przyzwyczajenia widza decydują o szczególnej atrakcyjności ich filmów.

Najnowszy film braci Coen, „Prawdziwe męstwo”, ekranizacja powieści Charlesa Portisa (w pierwszym polskim wydaniu z 1973 roku zatytułowanej „Troje na prerii”), a zarazem remake filmu Henry’ego Hathawaya z 1969 roku, z jednej strony po raz kolejny dowodzi mistrzowskich umiejętności warsztatowych twórców, z drugiej jednak może budzić niepokój. Rozpatrując „Prawdziwe męstwo” w kontekście dokonań braci Coen, znajdziemy tu wszystko, co stanowi o jej wyjątkowości – czarny humor, wysmakowane plastycznie kadry czy zręcznie prowadzoną narrację. Tym razem jednak to, co potocznie nazwać można „filmową zgrywą”, nie jest wystarczającą kategorią, przez której pryzmat można patrzeć na dzieło Coenów. Wszak „Prawdziwe męstwo” to film szczególny ze względu na wyraziste konotacje. Nie tylko odwołuje się do najtrwalszego z amerykańskich mitów – mitu Dzikiego Zachodu, ale czyni to za pośrednictwem wcześniejszej ekranizacji powieści Portisa, filmu Hathawaya, który – oprócz ważnego miejsca w historii kina – sam w sobie, jako klasyczny western, jest już częścią składową owego mitu. Jak bowiem warto zauważyć, pod względem konstrukcji fabularnej film Coenów do złudzenia przypomina nie tylko powieść Portisa, ale także dzieło Hathawaya. Porównania są więc nieuniknione.

„Prawdziwe męstwo” wydaje się wzorcowym przykładem fenomenu określonego przez Catherine Grant jako work of «recall». W skrócie: zjawisko to, rozpatrywane zazwyczaj w kontekście badań nad adaptacją filmową, pojawia się podczas procesu odbioru dzieła filmowego i polega na podświadomym odwoływaniu się do wcześniejszego wyobrażenia o danym dziele i pokrewnych mu zagadnień. Dzięki sieci asocjacji wywołanych przez dany utwór, postrzegamy go więc niemal nieświadomie w kontekście dzieł pokrewnych, a nie – lub niekoniecznie – pierwowzorów. W świetle rozważań Grant, widz „Prawdziwego męstwa” nie musi nawet znać literackiego oryginału. Podstawowym punktem odniesienia będzie bowiem dla niego film Henry’ego Hathawaya, bardziej znany od powieści Portisa i funkcjonujący w kulturze na równych wobec niej prawach jako pierwowzór opowieści o nastoletniej dziewczynie, która z pomocą marszala (egzekutora sądowego z ramienia władz federalnych wynajmowanego do ścigania przestępców) wyrusza w niebezpieczną podróż, aby pomścić ojca. Zwrócenie się twórców właśnie w stronę tego tematu uprawomocnia więc w pełni powołanie się na wcześniejszą ekranizację „Prawdziwego męstwa” jako podstawowy wzorzec porównawczy.

Sięgając po tak ważny w historii gatunku tytuł, bracia Coen świadomie zainicjowali debatę, która sprowokuje pytania zarówno o miejsce westernu we współczesnym kinie (w poprzedniej dekadzie powstało kilka ważnych westernów, zazwyczaj remake’ów, ale także co najmniej jeden kontynuujący najlepsze tradycje gatunku, czyli „Bezprawie” [„Open Range”, 2003] Kevina Costnera), jak i o stosunek twórców do klasycznego westernu – film Hathawaya jest bowiem jego kwintesencją. Emocje związane z ostatnią kwestią podsycili już zresztą sami zainteresowani, przyznając w wywiadzie dla Davida Ansena, że nigdy nie byli fanami klasycznego westernu ani Johna Wayne’a. Przekorna, ale zapewne szczera odpowiedź braci Coen, uzasadnia do pewnego stopnia charakter ich ekranizacji „Prawdziwego męstwa”, filmu w dużym stopniu przeciwstawionego dziełu Hathawaya. Utwór Coenów, w duchu rewizjonistyczny, zasadza się jednak na swoistym paradoksie. Jego wymowa pozostaje w zasadzie taka sama jak wymowa dzieła Hathawaya: przyjaźń gruboskórnego, nie stroniącego od alkoholu Roostera Cogburna (Jeff Bridges), starzejącego się stróża prawa i czternastoletniej Mattie Ross (znakomita Hailee Steinfeld), z którą odbywa podróż w poszukiwaniu Toma Chaneya (Josh Brolin) – zabójcy jej ojca, sprawia, że serce mężczyzny mięknie i w efekcie staje się on lepszym człowiekiem. Z wyjątkiem epilogu film Coenów właściwie nie różni się od obrazu Hathawaya; niezmienionych pozostało także wiele dialogów. Ponadto, u Coenów również zwycięża sprawiedliwość: śmierć ojca zostaje pomszczona w imię prawa. Oglądając nową wersję „Prawdziwego męstwa”, nie opuszcza nas jednak uczucie, że mamy do czynienia z nieco inną opowieścią, nie tylko mówiącą o losach głównych bohaterów, ale i biorącą je w duży cudzysłów.

W ekranizacji Coenów liczy się bowiem przede wszystkim nastrój i kilka scenariuszowych niuansów. Zmiany względem filmu Hathawaya wprowadzane są niejako tylnymi drzwiami. Podstawowa różnica dotyczy tonacji filmu braci Coen, zbudowanej przede wszystkim za pośrednictwem dwóch środków: pejzażu i roli Jeffa Bridgesa (a częściowo także roli Matta Damona). Akcja obu filmów rozgrywa się jesienią. Jak się jednak okazuje, ta sama pora roku może mieć skrajnie różne oblicza. Film Hathawaya zachwyca wspaniałymi, zrealizowanymi w technicolorze zdjęciami Luciena Ballarda. Bohaterowie podróżują po mieniącym się różnymi odcieniami zieleni Terytorium Indiańskim (dziś stan Oklahoma – film Hathawaya kręcono w Kolorado), w strumieniach odbija się zachód słońca, leśne podłoże usłane jest brunatnymi liśćmi, a sylwetka Johna Wayne’a wyrasta co chwilę na tle nieprawdopodobnie błękitnego nieba. Nawet finałowa scena pożegnania Cogburna z Mattie (Kim Darby), rozgrywająca się na tle ośnieżonych wzgórz, ma w sobie coś z baśniowej inscenizacji. Bukoliczny charakter filmu Hathawaya jest niezaprzeczalny. Nie tyle zwiastuje on jednak pozytywną przemianę, jaka dokona się na naszych oczach w głównym bohaterze, co od samego początku sugeruje, że w głębi ducha jest on prawym i dobrym człowiekiem.

Jesień w filmie Coenów jest znacznie mniej malownicza, w konstrukcji obrazów dominują odcienie szarości, drzewa są już całkowicie ogołocone z liści, a wyrastające z ziemi suche konary budują atmosferę niepewności i strachu. Przyroda w filmie Coenów (film kręcono w Teksasie, a autorem zdjęć jest Roger Deakins) nie jest przyjazna i nie stanowi dla bohaterów schronienia. Nocą zagrożeniem są węże, a podczas podróży lasem można trafić zarówno na tajemniczego jeźdźca zbierającego zwłoki, jak i wisielca, nad którego ciałem pastwią się sępy. Ponadto kilka scen, które w filmie Hathawaya rozgrywały się za dnia, tutaj zainscenizowano nocą. Dochodzi wówczas do krwawych potyczek, które w ciemności niosą więcej napięcia: strzały oddawane przez Cogburna nie są bowiem celne. Przypadkowo trafia on nawet sprzymierzonego z bohaterami LaBoeufa (Matt Damon) z Teksaskiej Policji Konnej, ścigającego Chaneya za zbrodnie dokonane w innym stanie. O ile w filmie Hathawaya przyroda zdaje się odrzucać złą tkankę, jaką są szukający w niej schronienia przestępcy – banda Neda Peppera (Robert Duvall) zostaje najpierw ostrzelana, po tym jak wywabiono ją z lasu, a następnie, w finałowym pojedynku z Cogburnem na leśnej polanie, traci życie sam Pepper – o tyle w filmie braci Coen nie jest ona już tak pomocna. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że stanowi dodatkową przeszkodę w krucjacie trójki bohaterów.

Dla wielbicieli westernu najważniejszym aspektem filmu braci Coen będzie jednak zapewne postać Cogburna w interpretacji Jeffa Bridgesa. Jak pisze Łukasz Plesnar w „Twarzach westernu” o filmie Hathawaya, dzięki towarzyszom podróży Cogburn powraca z ostatniej akcji odmieniony, „w glorii chwały, ale i człowieczeństwa”. W finałowej scenie filmu z 1969 roku Cogburn-Wayne, odjeżdżając, wiwatuje przed Mattie uniesionym kapeluszem, przeskakując na koniu przez ogrodzenie. W tym momencie obraz nieruchomieje, a w tle napisów końcowych oglądamy zastygłą sylwetkę triumfującego bohatera. Zakończenie to dyktuje oczywiście formuła klasycznego westernu, ale jego symboliczny wymiar jest znacznie głębszy. Wywodzi się ono z autentycznego szacunku, jakim pokolenie twórców filmu z 1969 roku darzyło nie tylko tradycję Dzikiego Zachodu, ale przede wszystkim jego kulturotwórczą dla narodu amerykańskiego rolę. John Wayne, aktor-symbol, choć gra bohatera cynicznego i obciążonego licznymi wadami, jest jednocześnie postacią heroiczną. Jak przekonują twórcy, Cogburn może pokonać swoje słabości, ponieważ w głębi serca jest człowiekiem zdolnym do empatii.

Cogburn Bridgesa od samego początku kreowany jest na krzywe odbicie postaci granej przez Wayne’a (a chwilami samego Wayne’a – w kilku ujęciach podkreślono sposób, w jaki Bridges imituje chód słynnego aktora). Jego charakterystyka jako człowieka o licznych słabościach rysowana jest bardzo grubą kreską: Rooster nieustannie słania się od alkoholu, spada z konia, mamrocze – co szczególnie wyraziście przedstawiono w bardzo ważnej scenie przesłuchania przed sądem – jest niedbały i opryskliwy w sposób przywodzący na myśl raczej kloszarda niż zmęczonego życiem stróża prawa. W kreacji Bridgesa dużo jest ironii i choć to udana rola, wydaje się chwilami ciążyć zbyt silnie w stronę parodii. Zasadniczą kwestią powinno być jednak pytanie o tytułowe prawdziwe męstwo obu bohaterów. Różnica najprawdopodobniej polega na tym, że Cogburn Wayne’a ujawnia je znacznie szybciej, podczas gdy Cogburn Bridgesa czyni to dopiero w finale. W tym sensie postać grana przez Bridgesa jest bardziej autentyczna, a przedostatnia scena, w której przemierza z majaczącą, ukąszoną przez grzechotnika Mattie dziesiątki mil, ma szczególnie dużą siłę wyrazu. W filmie Hathawaya zachowanie Cogburna, który za wszelką cenę chce uratować życie dziewczynki, jest bardziej oczywiste. Dla bohatera filmu braci Coen wyścig z czasem o życie Mattie jest największą próbą charakteru. Dzieje się tak, ponieważ, inaczej niż bohater filmu Hathawaya, to nie on oddaje śmiertelny strzał w kierunku Chaneya.

W filmie z 1969 roku Mattie dwukrotnie rani Chaneya (Jeff Corey), ale nie udaje się jej go zabić (bohaterka nie może się okazać zimnokrwistą morderczynią). Czyni to dopiero Cogburn, potwierdzając tym samym swoją wartość jako obrońca prawa, ale także człowiek zdolny do współczucia. W filmie braci Coen Chaneya zabija Mattie. Cogburn zda więc egzamin z człowieczeństwa dopiero wówczas, kiedy wycieńczony doprowadzi ukąszoną przez węża dziewczynkę w miejsce schronienia, ratując jej tym samym życie.

O charakterze filmu braci Coen decyduje jednak ostatecznie epilog zaczerpnięty z powieści Portisa i pominięty przez Hathawaya. W 1903 roku, dwadzieścia pięć lat po opisanych wydarzeniach, Mattie Ross udaje się odnaleźć Cogburna. Chcąc się z nim spotkać, podróżuje do Memphis, gdzie Rooster występuje w objazdowym widowisku „Dziki Zachód” Cole’a Youngera i Franka Jamesa. Powieść Portisa powstała w 1968 roku, u progu istotnych przemian w filmowym westernie, tuż przed premierą „Butcha Cassidy i Sundance Kida” („Butch Cassidy and Sundance Kid”, 1969) George’a Roya Hilla, filmu, którego bohaterami byli źli-dobrzy bandyci. Czarno-białej rzeczywistości klasycznego westernu przeciwstawiono zrelatywizowany etycznie świat, kwestionując tym samym etos Dzikiego Zachodu. Zakończenie powieści Portisa, w której Cogburn, przedstawiciel Starego Zachodu, człowiek obdarzony prawdziwym męstwem, spędza ostatnie lata życia, zabawiając niewybredną publiczność, wpisuje ją w kontekst ówczesnej tendencji w kinie, zrywającej z wyidealizowanym obrazem bohatera Zachodu. Bracia Coen nie okazali się jednak tak surowi dla Cogburna, jak mógłby początkowo zwiastować ich film. Adaptując powieść Portisa, pozostali jedynie wierni jej duchowi. Podobnie jak w książce, w Memphis Mattie dowiaduje się bowiem, że Cogburn nie żyje. Zmarł w wieku 68 lat, niedługo przed jej przyjazdem. Wyobrażenie bohaterki o Roosterze, do którego – jak łatwo się domyślić – żywiła przez całe lata ciepłe uczucie, nie zostaje więc skażone; nie musi oglądać go w roli cyrkowego klauna, popisującego się zręcznością i umiejętnościami strzeleckimi. Ostatecznie zwycięża pamięć o Starym Zachodzie. Na płycie nagrobnej Roostera Mattie każe wyryć napis: „Reuben Cogburn – Dzielny funkcjonariusz Sądu Parkera, człowiek wielkiej odwagi”. W tej kwestii Portis, Hathaway i bracia Coen są zgodni – właśnie tak świat powinien zapamiętać Roostera.
„Prawdziwe męstwo” („True Grit”). Reż.: Henry Hathaway. Scen.: Marguerite Roberts (na podstawie powieści Charlesa Portisa). Obsada: John Wayne, Glen Campbell, Kim Darby, Robert Duvall i in. Gatunek: western. Produkcja: USA 1969, 128 min. „Prawdziwe męstwo” („True Grit”). Reż.: Ethan i Joel Coen. Scen.: Ethan i Joel Coen (na podstawie powieści Charlesa Portisa). Obsada: Jeff Bridges, Hailee Steinfeld, Matt Damon, Josh Brolin i in. Gatunek: western. Produkcja: USA 2010, 110 min.