ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (174) / 2011

Sławomir Iwasiów,

KŁOPOTY ZE WSTAWANIEM

A A A
Mam taką pokusę, żeby czytać „Sanatorium” zupełnie odwrotnie niż mogłaby do tego skłaniać mroczna legenda Rafała Wojaczka. To przygnębiająca książka, ale jeżeli tłumaczyć ją jedynie przez pryzmat biografii „poety przeklętego”, prawdopodobnie niczym nie zaskoczy wytrawnych czytelników, bo doskonale pamiętają zakończenie tej opowieści. Po lekturze „Sanatorium” można snuć różne domysły, dlaczego Wojaczek został wciągnięty w ciemne wiry życia (alkoholizm, samotność, szaleństwo – to tylko niektóre mroczne strony życiorysu autora). Samobójstwo artysty, oprócz tego, że stało się symbolem niezgody na rzeczywistość, jest równocześnie, czasami ciężkostrawną, pożywką dla popkultury (od Sokratesa aż po Kurta Cobaina). Tutaj wizerunek „poety przeklętego” nabiera zupełnie nowego wymiaru.

„Sanatorium” zajmuje uwagę przynajmniej kilkoma interesującymi wątkami, ponieważ koresponduje z „legendą”. Książka ukazuje nie tylko Rafała Wojaczka, jakiego dobrze znamy, kultowego poetę, za nic mającego sobie konwenanse, pijącego na umór przy akompaniamencie towarzyszy, prowadzącego „bogate życie literackie”, ale nade wszystko jego alter ego, Piotra G. Sobeckiego, zagubionego dwudziestokilkulatka zamkniętego w czterech ścianach stancji na obrzeżach Wrocławia, który próbuje poradzić sobie ze światem i ponosi zupełną klęskę.

Główną część „Sanatorium” stanowi historia przedstawiona w siedmiu rozdziałach („pieśniach”, które nierzadko dość wulgarną treścią i bezpośrednimi obrazami upadku bohatera wywracają do góry nogami podniosłość gatunku, jakiej moglibyśmy się spodziewać), opowiadających o podróży Piotra do ukochanej, pracującej w szpitalu pielęgniarki Anny. Dziewczyna wysyła mu telegram z jednym słowem: „Przyjedź!”. I jedzie Piotr, jedzie, ale co to jest za podróż! Niby do przodu, ale niekoniecznie przed siebie, ponieważ, mimo pozornie dobrych chęci, Piotr częściej się zatacza niż maszeruje prosto.

Na przykład bohater ma problemy z tym, żeby rano wstać. Sam motyw wstawania bywa nierzadko w literaturze wykorzystywany i może stanowić dobre wprowadzenie do charakterystyki bohatera. Podobnie niechętnie wywlekał się w stronę dnia Pan Karol z opowiadania po tym samym tytułem pochodzącego ze „Sklepów cynamonowych” Brunona Schulza (Pan Karol pozwalał sobie na nocne imprezy alkoholowe pod nieobecność żony wyjeżdżającej z dziećmi na wczasy). Tak narrator opisuje pierwsze chwile Piotra po przebudzeniu w wynajętym pokoiku: „Sam moment obudzenia się nie przyniósł jeszcze niczego strasznego, był to rzeczywiście moment, chwila najkrótsza z możliwych jeszcze przed otwarciem powiek i dalej druga, równie krótka chwila otwierania ich, ale właśnie wtedy, gdy powieki były już otwarte, gdy świat już był stworzony, Piotr przypomniał sobie, że nie należało ich otwierać, nie należało ku swej rozpaczy i na zgubę swą bezmyślnie i nieodpowiedzialnie stwarzać świata” („Sanatorium”, s. 5–6). Dlaczego Piotr miałby wzbraniać się przed „stwarzaniem świata”? Być może nie uważa, że świat, kreowany jego oczami i wyobraźnią, mógłby komukolwiek przynieść cokolwiek dobrego. To cecha jego charakteru – ucieka nie raz i nie dwa w dywagacje z samym sobą na najdziwniejsze tematy, co daje Wojaczkowi okazję do sprawdzania wytrzymałości języka prozy.

Bohater wolałby nie zauważać nadchodzącego poranka, ale początek dnia, mimo wszystko, napiera nań ze wszystkich sił. Piotr staje do nierównej walki: „Najpierw zaczął odgarniać z siebie zmiętą, przepoconą, brudną, a nawet raczej mocno brudną, poplamioną niewiadomymi płynami, wiadomą spermą, a także żołądkową treścią, dosyć śmierdzącą i prawie nigdy nie wietrzoną pościel, kopał ją nogami, odpychał rękami i ciągle nie mógł sobie z nią poradzić, jakby z żywiołem” („Sanatorium”, s. 6). Dla porównania przypomnę tylko, jak z pościelą mocował się Pan Karol: „Walczył we śnie z tą pościelą, jak pływak z wodą, ugniatał ją i miesił ciałem, jak ogromną dzieżę ciasta, w którą się zapadał, i budził się o szarym świcie zdyszany, oblany potem, wyrzucony na brzeg tego stosu pościeli, którego zmóc nie mógł w ciężkich zapasach nocnych” (Bruno Schulz, „Pan Karol”, w: „Opowiadania. Wybór esejów i listów”, Wrocław 1989, s. 54–55). Metaforyka jest podobna – w obu przypadkach bohaterowie „walczą z żywiołem”, ale są to zupełnie inne rodzaje walki, inne motywacje, a właściwie, w przypadku Piotra, ich zupełny brak w pustym pokoju. Pan Karol korzystał z wolności „słomianego wdowca”; Piotr, jako artysta, ma jej pod dostatkiem i być może na tym polega jego problem.

Dowiadujemy się także, w dalszym toku opowiadania, jak wygląda otoczenie młodego człowieka, w jakich żyje warunkach, ile ma pieniędzy. To informacje nie bez znaczenia, ponieważ wystawiają na próbę legendę o poecie – żywot Piotra wcale nie jest pociągający. Takie fragmenty „Sanatorium”, pokazujące różne aspekty codzienności bohatera (przedmioty, ubrania, ludzi, ulice, miejsca itp.), są w moim przekonaniu lepsze i dla współczesnego czytelnika bardziej interesujące, niż te, w których Wojaczek „poetycko” zapętla myśli Piotra. Rozwlekanie momentu wstawania nie wydaje się najlepszym sposobem na podkreślenie niezdecydowania i lęku bohatera przed rzeczywistością – bardziej sugestywna w tym przypadku jest niechęć do brudnej, obrzydliwej, odpychającej pościeli, która każe w końcu wstać.

Mimo wszystko, mimo niechęci, Piotr zaczyna wykonywać podstawowe czynności – myje się, pije spirytus ukradziony gospodyni, porządkuje pokój. Waha się, gdy ma uprzątnąć stos papierów, szpargałów, wierszy zalegających kupą na środku stołu: „Należało z tym rozprawić się, uporządkować to, przewietrzyć, poskładać, wyrzucić, skreślić, zniszczyć, spalić czy co innego, ale należało coś z tym zrobić” („Sanatorium”, s. 14). Takich autotematycznych momentów znajdziemy tu więcej: Piotr ma problem z odwołaniem się do swoich tekstów, nie potrafi do nich wrócić (żeby je ułożyć, musiałby je przynajmniej przejrzeć…), nie wie, jak je uporządkować (powtarza w panicznym strachu: „Co zrobić? Co zrobić?”). Autotematyzm pojawia się „Sanatorium” wielokrotnie, przede wszystkim w tych momentach, kiedy Piotr musi zmierzyć się z własną twórczością; powraca wtedy, gdy wątpliwości ma sam Wojaczek (jeden z tekstów autor dedykuje twórcy terminu autotematyzm – Artur Sandauer patronuje Wojaczkowi w opowiadaniu „Kto powiedział koniec świata”).

Kiedy w końcu bohater wychodzi z domu (dostał w międzyczasie telegram z krótką wiadomością), mamy okazję poznać Wrocław. „Sanatorium” to także, z dzisiejszego punktu widzenia pouczające, wnikliwe spojrzenie na lata 60-te PRL-u – udało się autorowi „Sezonów” uchwycić mroczną, nieprzyjazną, dobijająca atmosferę tamtych czasów. To ciekawe, że podobnie, w wizualnym, plastycznym aspekcie, zinterpretował ten utwór Lech Majewski w filmie z 1999 roku pod tytułem „Wojaczek”, opartym w dużej mierze na fragmentach z „Sanatorium” – film, tak jak książka, jest szary, ziarnisty, depresyjny.

Podróż Piotra dokładnie przebiega tak, jak wolno rozkręca się opisywana wyżej „Pieśń pierwsza” – bohater kluczy po różnych miejscach we Wrocławiu, jeździ tramwajem, zahacza o bary i knajpy, wpada na znajomych pisarzy. Jako całość, „Sanatorium” układa się w rodzaj opowieści środowiskowej – znajdziemy tu znane postaci pisarzy i krytyków literackich. (Komiczne, a zarazem tragiczne jest jego spotkanie z Edwardem Stachurą, które odtworzył, w trochę innej formie, w swoim filmie także Majewski. Pijany Piotr zakłóca spokój podczas wieczoru poetyckiego Stachury, tutaj ukrytego pod nazwiskiem Toruński, wymiotując na środku sali). Piotr, włócząc się po barach, przypomina sobie różne sytuacje z przeszłości, analizuje stosunki z matką i ojcem, kontempluje swoją samotność. Wojaczek, spisując przypadki Piotra, chłodno analizuje upadek „poety przeklętego”. Jak twierdzi narrator: „Piotr był trzeźwym świadkiem swoich pijackich poczynań” – i jest w tym sporo prawdy, ponieważ rozumie swój opłakany stan, ale nic sobie z tego nie robi. Kresem jego podróży jest samobójstwo – wygląda to tak, jakby spotkanie z Anną było dobrym pretekstem do targnięcia się na linę. Na ile możemy czytać „Sanatorium” jako dyskusję z postawą „poety przeklętego”? Wydaje mi się, że ponowne wydanie tej książki nabiera sensu w takiej perspektywie – trzeba porzucić utarty wizerunek Wojaczka i dotrzeć do widocznych tutaj, zupełnie sensownych motywów i wątków (nawiązania do Schulza, autotematyzm, opowieść środowiskowa i inne).

Historia ujęta w „siedmiu pieśniach” jest ważnym dowodem talentu Wojaczka i warto do niej wracać, choćby po to, żeby prześledzić, jak wykorzystują ją współcześni prozaicy i poeci. Marcin Świetlicki ma z pewnością duży dług do spłacenia – postać mistrza z kryminałów Świetlickiego to Piotr, któremu nie udało się popełnić samobójstwa (mistrz, tak samo jak Piotr, gada do siebie, zdaje sobie sprawę ze swojego upodlenia, włóczy się bez celu po mieście). Żeby znaleźć te powiązania i długi wdzięczności (także Świetlickiego), warto podczas lektury „Sanatorium” prześledzić sposób opowiadania i zawiłości narracji. Wojaczek pokazuje swojego bohatera z podwójnej, a nawet potrójnej perspektywy – po pierwsze, w pewnym sensie przygląda się sam sobie w autobiograficznych momentach (na przykład wtedy, gdy Piotr cytuje wiersze Wojaczka), po drugie, w trzecioosobowej narracji dokonuje oglądu postaci, a po trzecie, Piotr czasami mówi o sobie, jakby był narratorem wszechwiedzącym. Na przykład w barze, tak do siebie zagaduje: „Piotr G. Sobecki je śniadanie – powiedział, spożywając bigos i przegryzając go bułką” (mistrz Świetlickiego też jest zarówno „samym sobą”, jak i narratorem oraz odbiciem autora).

Podsumowując, „Sanatorium”, to rodzaj wewnętrznej terapii Wojaczka, próba spojrzenia na siebie i rzeczywistość z oddalenia (narracja jest prowadzona głównie w trzeciej osobie), poszukiwanie upragnionego azylu, oderwanie od poezji (wyrażone niechęcią Piotra do „kupy” wierszy), ale też rozsądne przecież zgłębianie istoty szaleństwa, o którym może świadczyć postępująca izolacja bohatera. Obyczajowe wybryki, polegające na zarzyganiu sobie butów albo zwymyślaniu szatniarzowi w knajpie, dzisiaj nie szokują tak bardzo, stały się jedynie „kopią samych siebie”, ponieważ zbyt często były kopiowane przez innych. Powtórzę – dzisiaj chyba należy szukać w poezji i prozie Wojaczka czegoś więcej, niż tylko pijackich ekscesów. Nie ma nic zabawnego w tym, że Piotr, na własne życzenie, osiągnął dolne pokłady dna, a na powierzchni nie widział nawet cienia ratunku.
Rafał Wojaczek: „Sanatorium”. Biuro Literackie. Wrocław 2010.