ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (175) / 2011

Paweł Świerczek,

UWIKŁANI W POZORY

A A A
Niepozorny – to pierwsze słowo, które ciśnie mi się na klawiaturę, kiedy myślę o najnowszym filmie Lisy Cholodenko. Tymczasem „Wszystko w porządku” wywołał w polskim Internecie burzliwą dyskusję, zbierając głosy dezaprobaty zarówno ze strony konserwatystów, jak i środowisk lewicujących (oczywiście, nie zabrakło też pozytywnych opinii). Ci pierwsi jak zwykle wytoczyli najcięższe działa, bombardując film niewyszukanymi hasłami z „homoseksualną propagandą” na czele. Drudzy zarzucają Cholodenko banał i marginalizację kwestii płci kulturowej. Podobno jedną z głównych bohaterek można by podmienić na mężczyznę bez większej szkody dla treści filmu. „Nic nie jest w porządku” jak refren powracało w kolejnych recenzjach. Trudno mi się z tym zgodzić.

Nic (Annete Benning) i Jules (Julianne Moore) tworzą szczęśliwą, lesbijską parę. Mają dwójkę dorastających dzieci – Joni (Mia Wasikowska) i Lasera (Josh Hutcherson), poczętych metodą in vitro. Kiedy dziewczyna osiąga pełnoletniość, za namową brata i wbrew wolom matek, postanawia odnaleźć swojego biologicznego ojca czy też „dawcę spermy”, jak nazywa go rodzina, Paula (Mark Ruffalo). Nowa osoba, pojawiająca się w ułożonym życiu bohaterów, wywraca ich świat do góry nogami, wyzwalając tłumione od dawna frustracje i potrzeby.

Lisa Cholodenko stworzyła obyczajową komedię, która jakby mimochodem dotyka istotnych spraw, łącząc przy tym w sobie wymiar uniwersalny i perspektywę genderową. „Wszystko w porządku” z jednej strony opowiada o zwyczajnych problemach rodziny, związanych z dorastaniem dzieci i kryzysem wieku średniego. Fakt, że mamy do czynienia z rodziną założoną przez dwie lesbijki, jest jednak niemożliwy do przeoczenia. Na każdym kroku, w każdej scenie ujawnia się tutaj podstawowy problem, z którym Nic i Jules nie mogą sobie poradzić – uwikłanie w heteronormatywność. Mimo że kobiety tworzą homoseksualną parę, odgrywają role męża i żony: Nic pracuje i zarabia na utrzymanie rodziny, podczas gdy Jules zajmuje się domem, marząc o wyrwaniu się z pieleszy i powrocie do kariery. Jedną z ich erotycznych rozrywek jest oglądanie gejowskiego filmu porno, co również potraktować można jako substytut męskiej obecności.

Poczucie braku męskiego wzorca najsilniej objawia się jednak u dzieci. Przede wszystkim Laser usilnie dąży do spotkania z biologicznym ojcem, tymczasowe zastępstwo znajdując w postaci niezbyt sympatycznego kumpla, Claya (Eddie Hassell). Kiedy matki radzą mu, by zerwał tę znajomość, nie myśli ich słuchać; gdy to samo słyszy z ust Paula, natychmiast stosuje się do zalecenia. Również Joni, najpierw niechętna spotkaniu z biologicznym ojcem, szybko nawiązuje z nim pozytywny kontakt.

Znaczący wydaje się fakt, że początkowo tylko Nic, odgrywająca w swojej rodzinie społeczną rolę ojca, traktuje Paula jak intruza. Jej bliscy łatwo się z nim dogadują, a ona coraz częściej czuje się niepotrzebna i zazdrosna. Sytuację komplikuje fakt, że Paul jest wiecznym chłopcem, który dowiedziawszy się, że ma prawie dorosłe dzieci, sam zaczyna wreszcie dorastać i odczuwać potrzebę ustatkowania się. Obawy Nic okazują się zresztą niebezpodstawne… Cholodenko wystawia widzów na próbę, poddając nas swego rodzaju testowi na tolerancję, prowokując do refleksji nad wartościami, którym hołdujemy. To Nic stoi w tym filmie po stronie indywidualnej i społecznej racji, podczas gdy Paul faktycznie jest pojawiającym się znikąd intruzem, rozbijającym jej rodzinę. Po raz kolejny wypływa tutaj kwestia heteronormatywności, która nami rządzi: większość z nas przez długi czas projekcji prawdopodobnie nie zobaczy niczego złego w działaniach Paula, choć ten ewidentnie przekracza dopuszczalne społecznie granice. Ale może, będąc „dawcą spermy”, ma do tego naturalne prawo? To świadoma prowokacja reżyserki, która traktuje wszystkich swoich bohaterów z równą dozą sympatii, nikogo nie faworyzując. Dopiero finał przynosi pytanie do widza: po której stronie się opowiedziałeś? Warto się zastanowić, jak rozkładają się nasze sympatie i co z tego wynika…

Autorzy licznych opinii, wspominanych w pierwszym akapicie, często interpretowali film w kontekście polskiego tytułu – „Wszystko w porządku” – doszukując się w dziele Cholodenko utopijnego portretu idealnej rodziny, która przetrwa największe kryzysy i znowu będzie szczęśliwa. To świetny argument zarówno na poparcie tezy o „homoseksualnej propagandzie”, jak i tej o „banale”. Ile jednak ma on wspólnego z rzeczywistością? Przede wszystkim zwrócić należy uwagę na znaczącą różnicę pomiędzy tytułem oryginalnym a jego tłumaczeniem. „The Kids Are All Right” zdecydowanie trafniej oddaje sensy filmu, w którym to właśnie dzieciaki wychodzą z całej intrygi bez większych obrażeń. W ostatniej scenie Laser mówi swoim matkom, że powinny zostać razem, bo są już za stare na nowe związki. Zdanie to, wypowiedziane w formie żartu, zawiera gorzką ironię – pomimo urazów, Nic i Jules zostaną razem, być może bardziej z przyzwyczajenia niż z racji łączącego je uczucia. Paul również wychodzi ze skomplikowanej sytuacji jako pokonany – odniósł porażkę, został sam, być może odrobinę dojrzał, pierwszą młodość również ma już za sobą. Tylko Joni i Laser rozpoczynają swoje dorosłe życie – mając przykład starszego pokolenia, mogą wyciągnąć od niego naukę i nie popełnić podobnych błędów.

Oryginalny tytuł zinterpretować można również na innym poziomie, odnosząc go do homofobicznej społecznej obawy o to, że dzieci wychowane w rodzinach homoseksualnych nie będą „normalne”. Cholodenko pokazuje, że z dzieciakami wszystko w porządku, a bycie wychowywanym przez dwie matki wiąże się z podobnymi problemami jak dorastanie w rodzinie heteroseksualnej. W tym miejscu można zarzucić reżyserce odrobinę „propagandy”, jednak nie jest ona ani nachalna, ani prowadzona w złej wierze. Z drugiej strony, można powiedzieć, że to truizm (a stąd do banału niedaleko), jednak z pewnością wart powtarzania.

Cholodenko stworzyła sielankowy obraz, na którym z biegiem czasu pojawiają się pęknięcia. To raczej dekonstrukcja portretu nowoczesnej rodziny niż jego kreacja. Reżyserka wskazuje na jej uwikłania w silnie zakorzenione wzory kulturowe, wyłapuje fałszywe tony w pozorach ideału. Badając relacje wewnątrz najmniejszej komórki społecznej, odrzuca szerszy kontekst na rzecz wyzyskania ze swoich obserwacji wszystkiego, co możliwe. Nie udałoby się to bez koncertowej gry całego zespołu aktorskiego. Nie ma tu lepszych i słabszych ról: Anette Benning i Julianne Moore jak zwykle nie zawodzą, ale dorównuje im zarówno Mark Ruffalo (prawdopodobnie najlepsza rola w jego karierze), jak i młodzi adepci aktorstwa, Mia Wasikowska i Josh Hutcherson. Wszyscy oni tchnęli w historię Lisy Cholodenko i Stuarta Blumberga życie, nadając swoim bohaterom niepowtarzalne rysy.

„Wszystko w porządku” to film, który łatwo zignorować, traktując go jako niewinną, niepozorną komedyjkę w sam raz na zimowo-wiosenny wieczór. Jednak pod tą fasadą Cholodenko ukryła szereg istotnych pytań i wątpliwości. Oczywiście, za odpowiedź na nie wszystkie uznać możemy pozorny happy end, którym jej dzieło się kończy. Proponuję potraktować go jednak jako kolejną, delikatną prowokację do rozmyślań. Bo z pewnością nie wszystko w tym filmie kończy się w porządku…
„Wszystko w porządku” („The Kids Are All Right”). Reż.: Lisa Cholodenko. Scen.: Lisa Cholodenko, Stuart Blumberg. Obsada: Anette Benning, Julianne Moore, Mark Ruffalo, Mia Wasikowska, Josh Hutcherson. Gatunek: komediodramat. Produkcja: USA 2010, 106 min.