
PODANIE ŚWIATŁA INNEJ CIEMNOŚCI
A
A
A
8. Kinich Ahau!
Najbłyskotliwsza pochopność w rozpraszaniu światła
na dyspersjach dywanowo zjawionych obłoków
Skrząco cienią się w galeriach rozwieszanych pieluch
kształty rodzinnego szczęścia i kolczastego drutu
Wszystko Jasne?!... jak festiwal ślepnących neonów
przed postępem czarnych myśli po posesji Ciała
Tkaczom wiatru złotonici się w spojrzeniu dziecka
echo Śmierci odmieniane na stronach powietrza.
„Yellow cubic” – złoty luksfer! kierat tak radosny!
że mógłbyś mnie nazwać koniem Pana Boga
Gdy pomagam słońcu w słonecznym zaprzęgu
przebyć drogę słońca aż po zachód słońca
Górnolotne „och mehr Licht!” w sennych doniesieniach
byłoby tu zmyślną prośbą o drink w mlecznym barze
Upojeniem które stwarza TO co nie pamiętasz...
podniesionym głosem jak wieko od trumny.
02. Warszawa, 20.-22.06.
9.
Gramatyka milczenia i dostęp do snu;
w ustach mam szczelne szamba i wypożyczalnie skrzydeł
Mapę kurzu w rozbłyskach słonecznej winiety
susz potrąconych deszczów na samochodowej szybie
Akordy polnego wiatru na strunach złocistej harfy
w uwerturze lata na wszystkim co tylko się lśni
Architekturę upałów wznieconą na kalkach powietrza
i skośnie rzuconą na ekran fasad kamienic i domów.
Otwarłem list i wybrałem światło spomiędzy dat
lusterkiem puszczającym zajączki po ściennych kalendarzach hyc-hyc
Swanecję i złote runo w szaleństwie braci Lumière
eksplozje jaśniejącej rozniety na dachach płowiejących miedzi
Nieobliczalny na planszach w pary barwnie dobranych zmierzchów
szelest w rozsypce domina pistacjowo-olchowych liści
I złotą monetę słońca w pąsowym eliksirze z zachodu
po sesji będącej przelewem różanych ogrodów mennicy.
02. Warszawa, 27.-29.06.
26. Epi; ostatnia pętla
Pusty wazon Ciała na przejściu dla pieszych;
w foliach nieboskłonu szeleszcząca ziemia
Zmierzch w pigułce powleczony popromiennym zwidem
błękitnych rozbłysków neonu apteki
Nim świetliki samochodów zgaszą reflektory
przed odarciem wszystkich powłok z meliniarskich zwierzeń
W bohomazie hologramu wodnych świateł miasta
wyczekajmy w Słowach to co nas przekreśla.
Bo znów jestem -przed-za-Życiem istnieniem w rozciosach
uprzednio już Tam powracającym z Tu
Z błyszczkiem winylowych ran poszytych
stroboskopowym pismem. - To nie pada deszcz,
Doktorze! -Wiem; ...to piekło się kurczy
gdy wytrzebiam się z szeregu pustych imion Boga
Po nas tylko Noc czarniejsza bezboleje w wierszu
– pod tym wierszem jest prosektorium gwiazd.
--
--
Przy niczym...! Przy niczym oryginalnym do tej
pory mnie nie było... z wyjątkiem własnej Śmierci.
01. Warszawa, 01.-09.11.
Najbłyskotliwsza pochopność w rozpraszaniu światła
na dyspersjach dywanowo zjawionych obłoków
Skrząco cienią się w galeriach rozwieszanych pieluch
kształty rodzinnego szczęścia i kolczastego drutu
Wszystko Jasne?!... jak festiwal ślepnących neonów
przed postępem czarnych myśli po posesji Ciała
Tkaczom wiatru złotonici się w spojrzeniu dziecka
echo Śmierci odmieniane na stronach powietrza.
„Yellow cubic” – złoty luksfer! kierat tak radosny!
że mógłbyś mnie nazwać koniem Pana Boga
Gdy pomagam słońcu w słonecznym zaprzęgu
przebyć drogę słońca aż po zachód słońca
Górnolotne „och mehr Licht!” w sennych doniesieniach
byłoby tu zmyślną prośbą o drink w mlecznym barze
Upojeniem które stwarza TO co nie pamiętasz...
podniesionym głosem jak wieko od trumny.
02. Warszawa, 20.-22.06.
9.
Gramatyka milczenia i dostęp do snu;
w ustach mam szczelne szamba i wypożyczalnie skrzydeł
Mapę kurzu w rozbłyskach słonecznej winiety
susz potrąconych deszczów na samochodowej szybie
Akordy polnego wiatru na strunach złocistej harfy
w uwerturze lata na wszystkim co tylko się lśni
Architekturę upałów wznieconą na kalkach powietrza
i skośnie rzuconą na ekran fasad kamienic i domów.
Otwarłem list i wybrałem światło spomiędzy dat
lusterkiem puszczającym zajączki po ściennych kalendarzach hyc-hyc
Swanecję i złote runo w szaleństwie braci Lumière
eksplozje jaśniejącej rozniety na dachach płowiejących miedzi
Nieobliczalny na planszach w pary barwnie dobranych zmierzchów
szelest w rozsypce domina pistacjowo-olchowych liści
I złotą monetę słońca w pąsowym eliksirze z zachodu
po sesji będącej przelewem różanych ogrodów mennicy.
02. Warszawa, 27.-29.06.
26. Epi; ostatnia pętla
Pusty wazon Ciała na przejściu dla pieszych;
w foliach nieboskłonu szeleszcząca ziemia
Zmierzch w pigułce powleczony popromiennym zwidem
błękitnych rozbłysków neonu apteki
Nim świetliki samochodów zgaszą reflektory
przed odarciem wszystkich powłok z meliniarskich zwierzeń
W bohomazie hologramu wodnych świateł miasta
wyczekajmy w Słowach to co nas przekreśla.
Bo znów jestem -przed-za-Życiem istnieniem w rozciosach
uprzednio już Tam powracającym z Tu
Z błyszczkiem winylowych ran poszytych
stroboskopowym pismem. - To nie pada deszcz,
Doktorze! -Wiem; ...to piekło się kurczy
gdy wytrzebiam się z szeregu pustych imion Boga
Po nas tylko Noc czarniejsza bezboleje w wierszu
– pod tym wierszem jest prosektorium gwiazd.
--
--
Przy niczym...! Przy niczym oryginalnym do tej
pory mnie nie było... z wyjątkiem własnej Śmierci.
01. Warszawa, 01.-09.11.
Prezentowane wiersze pochodzą z tomu Janusza Kotary „Podanie Światła Innej Ciemności”. Instytut Mikołowski, 2011.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |