ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (176) / 2011

Magdalena Adamczyk,

ROZMOWY Z SAMYM SOBĄ

A A A
Lizbona to miasto nie tyle zapomniane, co funkcjonujące w pamięci jako zbiór heterogenicznych momentów, które tworzą poetycką topografię zwierzeń. Przekonuje o tym przetłumaczony niedawno na język polski tom „Poezji zebranych Alberta Caeiro”.

Choć być może sposób przedstawiania świata przez tytułowego Caeiro nie jest nowy, to jednak konstytuuje go on jako znak zmiany – że to, co kiedyś było proste i zwyczajne, jest w rzeczywistości niekonwencjonalne, nowe i nie-zwykłe. Z tego powodu Caeiro może być odbierany przez czytelnika jako dziwoląg, postać groteskowa, a nawet oryginalne, krzywe zwierciadło, w którego odbiciu widoczny jest sam Fernando Pessoa, władający językiem swojego heteronima. Kim jest Caeiro? Blondyn, blady o niebieskich oczach, który – jak potwierdza sam Pessoa – nie odebrał niemal żadnego wykształcenia prócz szkoły podstawowej, postanawiając zostać w domu i żyć ze skromnej renty. Obok pozostałych heteronimów Pessoi paradoksalnie to ten jest „zwyczajny”, choć jednocześnie wydaje się nieprawdopodobnie sensacyjny i nowatorski. I nie chodzi tutaj o sam fakt, że Caeiro to byt heteronimiczny, który dla Pessoi jest zdecydowanie czymś więcej niż tylko literacką zabawą, fikcyjną postacią, zdezintegrowaną osobowością, która paradoksalnie kiedy otrzymuje prawo głosu, tworzy zintegrowaną całość. Sensacyjność tkwi w tej drżącej percepcji rzeczywistości, nawet jeśli to wytwór jaźni Fernando Pessoi oraz w tym niestabilnym rdzennym pytaniu, które już dawno postawiła chociażby kultura amerykańska – „kim jestem?”. U Caeira odpowiedź jest jednoznaczna – kimś, kto intensywnie przeżywa życie i czyni to w sposób na wskroś wiarygodny.

Pomimo tego, że Caeiro porusza się po miejskiej przestrzeni, to wypowiada w niej to, co czytelnik określiłby – przynależy do świata, który od zawsze był i jest zestawiany jako contra w stosunku do miasta – świata Natury; to jednak sprawia, że opozycje te nie tworzą relacji antagonistycznej. Przeciwnie, mówienie w ten sposób o Naturze zachowuje fizyczną przestrzeń miasta – lecz miasta nie bez konotacji, bo przecież to o Lizbonie tutaj jest mowa. A zatem to jawne skojarzenie ewokuje zupełnie nowy wymiar traktowania idei miasta w ogóle. Ta fizyczna tkanka miasta w nienaganny sposób wślizgująca się pomiędzy rozważania o Naturze, o naturze rzeczy czy o byciu poetą jest przestrzenią, na łamach której odradza się w sposób spontaniczny dziedzictwo kulturowe Portugalii. Stąd też tyle w tej poezji idei metafizycznej, by spróbować poznać w nieraz cytowanym Arystotelesowskim stwierdzeniu – jak określiłby to Caeiro – wewnętrzną strukturę rzeczy. Choć dalej i tak przekornie to zaneguje: myślenie o wewnętrznym sensie rzeczy jest niepotrzebne, bo jedynym ich sensem jest to, że nie mają wewnętrznego znaczenia. Oczywiście czytelnik ma prawo tylko przypuszczać i zastanawiać się czy jest to przekorne, czy może świadome zaprzeczenie. To jednak nie daje to spokoju, więcej nawet: paradoksalnie budzi jeszcze większy niepokój. Swoiste tezy rozbrzmiewają tajemnicą i pewną naiwnością, którą można by przyrównać do najsłynniejszej idei, którą głosił Sokrates – wiem, że nic nie wiem. Dlatego też intuicje Caeiro dają się czytać jako pragmatyczne wyznanie filozofa w przestrzeni miejskiej, a ta z kolei konotuje dziedzictwo nie tyle Portugalczyków, co Lizbończyków. Istotne zarówno dla samego Pessoi, jak i dla idei tej poezji portugalskie dziedzictwo nie jest masą spadkową przyjmowaną w całości i bez selekcji. Wybór dokonuje się za sprawą miejskiej przestrzeni Lizbony (miasta Pessoi) oraz wraz z uznaniem tożsamości Caeiro. Stąd Lizbona obecna w tej poezji jest miastem uosabiającym świadomość doświadczenia biograficznego oraz idee świadomości w ogóle. Jednak byłoby niedosytem pozostawienie tego stwierdzenia bez próby ukazania tego, co najciekawsze w tej poezji. Otóż miasto to zjawisko, które obnaża życie bohatera Pessoi poza cywilizacją w cywilizacji właśnie.

Im głębiej zanurza się w lekturę, tym bardziej doświadcza się znamiennej sytuacji – że to nie wiersze, tylko sugestywne odpowiedzi na filozoficzne medytacje. Tak jakby Caeiro prowadził dialog sam ze sobą, by specjalnie wciągnąć czytelnika w zawiłą istotę pytań: „Metafizyka? Dlaczegóż więc mówię o rzeczach? Czy kwiat ma przypadkiem piękno?”. Tak ukazująca się retoryka nie jest tutaj bynajmniej chwytem literackim; jest raczej tym, co wyraża przekonania autora i wzbudza podobne u czytelnika.

Dalsze spojrzenie na tego rodzaju retorykę prowadzi w kierunku pojmowania przez Caeiro Natury – a także pisania o Naturze. Jak twierdzi bohater zbioru – „jeśli mówię o Naturze, to nie dlatego, że wiem, czym jest, tylko dlatego, że ją kocham i kocham ją właśnie dlatego; bo ten kto kocha nigdy nie wie dlaczego i co kocha”. Po tak intymnym stwierdzeniu, nie można oprzeć się wrażeniu, że heteronim Pessoi ufundował swoje myślenie o Naturze w duchu Ralfa Waldo-Emersona. Amerykański myśliciel nawoływał do idei, że wszechświat składa z natury i z ducha. Natura stanowiła tutaj odniesienie do bytów niezmienionych przez człowieka (przestrzeń, powietrze, woda, liście, drzewa). Bardzo podobnie jest właśnie u Pessoi. Portugalski modernista umieszcza w jednym ze swoich heteronimów znak, który wywołuje jednoznaczną asocjację, odsyłającą nas w stronę tradycji amerykańskiej filozofii idealistycznej. Stąd każdy pojedynczy wers Caeiry jest tak płodny w wyrażenia opiewające Naturę nie oczami biologa, lecz, jak powie bohater, zmysłem. „Patrzę przenikliwie jak słonecznik; błyskawice wstrząsały powietrzem i przestrzenią, dlatego jest w nich ten wielki smutek”.

To naukowe, filozoficzne spojrzenie na otaczający świat Natury, rzucane paradoksalnie podczas przechadzek miejskich, sprawia, że Pessoa ogląda Naturę w kategoriach wywodzących się z tradycji Emmersona, a zatem kategorii – religijno-estetyczno-moralnych. Natura przeniknięta jest obecnością idei stworzenia i idei stwórcy – znanym jako deus absconditus, bo, jak podkreśli potem poeta: istotą myślenia o Bogu jest być nieposłusznym Bogu, dlatego nazywam go światłem księżyca i słońcem.

Taka perspektywa wyznacza charakterystyczną dla amerykańskiego transcendentalizmu metafizykę przyrody. Zgodnie z tą wizją wszystko to, co użyteczne człowiek zawdzięcza Naturze, która w swej posłudze człowiekowi nie jest tylko materiałem, lecz również procesem i rezultatem. Dlatego zarówno dla Emmersona, jak i Caeiry najważniejszą ideą jest język, w jakim Bóg przemawia do człowieka oraz język, którym przemawia sam człowiek. Wszechobecna afirmacja Natury konotuje ten typ jej postrzegania, który ugruntował drugi amerykański transcendentalista – Henry David Thoreau. Podobnie jak Thoreau, heteronim Pessoi utożsamia piękno z Naturą, ujmując je w trzech istotnych fundamentach tej idei: jako źródło przyjemności dla ciała i umysłu; przejaw obecności pierwiastka duchowego; jako wieczna kreacja będąca dla tego, kto ją przeżywa, nieustannym obiektem dla intelektu. Każda wypowiedź Caeiry jest swoistą lapidarną esencją, konkludującą istnienie świata po to, aby duch mógł zaspokoić swoje pragnienie piękna. W tak powziętej idei Caeiro nawołuje za Thoreau: „bądźmy prości i wyciszeni, niczym strumyk i drzewa, a Bóg da nam zieleń podczas naszej wiosny”.

„Poezje zebrane Alberta Caeiro” wchodzą w nieustanny dialog z amerykańskimi transcendentalistami, zarówno z Thoreau, jak i Emersonem, a później nawet z Whitmanem, zwłaszcza w momentach kiedy Caeiro poprzez Naturę (i z nią) opiewa swoje ja tak, jak by chciał wręcz krzyczeć posługując się wprost Whitmanowskim sloganem – „The Modern Man I sing”. W efekcie Pessoa sięga do treści, które otwierają szerokie pole dyskursu wiecznie młodego; komunikuje się jako Europejczyk z Innym za pomocą pisma, które wplecione w biografię swojego heteronima jest nośnikiem realnie istniejącej materii, przede wszystkim dziedzictwa kulturowego, które nadal ma wpływ na rozważania o tym, co cielesne i bezcielesne, idealne i anty-idealne. Język, którym posługuje się Natura, a którym przemawia Caeiro nie świadczy o bezwartościowości Natury, lecz jest nieustannym drganiem, z którego wyłaniają się prawdy absolutne, a nie poezja sensu stricte, bo – jak zdiagnozuje to sam Fernando Pessoa – nie tu „żadnych ambicji ani pragnień, bycie poetą nie jest moją ambicją, to mój sposób na samotność”.
Fernando Pessoa: „Poezje zebrane Alberta Caeiro: heteronima I”. Oprac. i przeł. Wojciech Charchalis. Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2011.