ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (59) / 2006

Ewelina Jędrasiak,

I BÓG STWORZYŁ ADAMA

A A A
Jak zrobić film traktujący o problematyce dobra i zła tak, by nie był pouczający, nie zawierał samych morałów i nie trącił myszką? Odpowiedź na to pytanie przychodzi do nas z Danii za sprawą Andersa Thomasa Jansena, twórcy znanego głównie jako scenarzysta filmu „Wilbur chce się zabić” oraz filmów z kręgu dogmy.

Z początku wszystko w tym filmie wydaje się normalne. Były więzień Adam (Ulrich Thomsen) przyjeżdża odpracować odsiadkę do małego, prowincjonalnego kościółka. Z przystanku odbiera go miły i sympatyczny ksiądz – Ivan (Mads Mikkelsen). Już na miejscu zapoznaje go z nowym otoczeniem – przedstawia kościół, współpracowników, którzy jak nasz bohater przyjechali odpokutować swoje grzechy i… niby od niechcenia jabłonkę – to właśnie ona stanie się punktem centralnym całej opowieści. Jednak lekki i łagodny nastrój to tylko pozory.

Główny bohater – Adam, to neonazista i początkowo wszystko, co go charakteryzuje przywodzi nam na myśl neofaszystę. Są to skojarzenia najprostsze, a nie dogłębna analiza postaci jak w „Fanatyku” Henry’ego Beana. Bohater jest łysym osiłkiem, nieprzyjaźnie nastawionym do wszystkich i wszystkiego, co go otacza. By dać wyraz swym poglądom zdejmuje ze ściany krzyż i wiesza zamiast niego podobiznę Hitlera, ale jego wiedza na temat nazistów ogranicza się do jednej książki. Co więcej, zgodnie z doktryną wyznawanej ideologii jest rasistą i raczej nie należy do wierzących. Na jego drodze reżyser (a może sam Bóg) stawia nie tylko pogodnego księdza Ivana, ale również takich jak on wyrzutków społeczeństwa –- Gunnara (Nicolas Bro) i Khalida, Araba (Ali Kazim). Pomocnicy proboszcza to ludzie na krawędzi. Gunnar miał problemy z alkoholem, trochę naginał prawo i był kleptomanem. Podobnie sytuacja przedstawia się z Khalidem, który sam postanowił wymierzać sprawiedliwość i zabierać wielkim korporacjom (stacji Statoil) zrabowane ludziom pieniądze. Wydawać by się mogło, że wszystko dla widza jest jasne, a jego sympatie sprawiedliwie rozdzielone. Nic bardziej mylnego.

Jak mówi Ivan, gdyby świat kierował się rozsądkiem, byłby zbyt ponury. Tym kluczem należy kierować się przy odbiorze filmu. Wszystko jest w nim przerysowane i doprowadzone do granic absurdu. Tak bardzo, że biedny portret Hitlera co dzień spada z oburzenia ze ściany. Adam przybywa na plebanię odpracować winy. Jednak kiedy pyta księdza o konkretne zadania, ten dobrodusznie objaśnia mu, że sam powinien znaleźć cel swojego pobytu. Od niechcenia Adam rzuca więc, że mógłby upiec ciasto. Pomysł ten ochoczo podchwytuje Ivan konkludując, że nowy członek parafii znalazł swoje przeznaczenie – będzie się opiekował jabłonką i gdy owoce na niej dojrzeją, upiecze z nich szarlotkę. I tak krok po kroku dziwactwa świata przedstawionego powoli wychodzą na wierzch. Ivan to wcale nie taki zwykły ksiądz. Przerywa kazanie, by zatrzymać wiernego, który chce opuścić kościół, bo spieszy się do toalety. Zrozpaczoną kobietę, która przychodzi do niego po radę bynajmniej nie uspokaja od razu. Wcześniej musi rozważyć kwestie ilości ciastek przyniesionych przez Adama jako poczęstunek. Z czasem okazuje się, że podopieczni proboszcza też nie są tacy normalni. Podczas pobytu na plebani wcale nie zerwali ze swoim poprzednim grzesznym życiem. Na oczach Ivana Gunnter dalej raczy się alkoholem, a Khalid paraduje z bronią. To właśnie z tego powodu, paradoksalnie, sympatie widzów nie będą leżały po stronie obrońcy kościoła, a neonazisty. To jego zdziwionymi oczami odkrywamy świat rządzący się trochę innymi prawami, niż ten, do którego przywykliśmy. Co i rusz jesteśmy zaskakiwani nowymi pomysłami i zwrotami akcji. Jednak stylowi opowiadania daleko do brawury i efekciarstwa. Można go nazwać biblijnym.

Od nawiązań do Pisma Świętego aż roi się w tym filmie. Sam wybór scenerii – plebani nadaje historii charakter. Nawet strach na wróble zamienia się podczas burzy w krzyż – symbol męczeństwa, a jabłonka w krzak gorejący. Całość filmu to jakby jedna wielka przypowieść. Przypowieść o tworzeniu nowego człowieka, dlatego nie bez przyczyny główny bohater nosi imię Adam. Kwestie rozpatrywane i podejmowane w filmie to nie istota czy słuszność wiary ale walka dobra ze złem. Zło upostaciowane jest przez to, co atakuje bezbronną jabłonkę – żarłoczne kruki, robaki czy w końcu piorun z Niebios. Również wszelkie przeciwności losu, które niejako mają powstrzymać Adama od osiągnięcia celu – upieczenia ciasta, jak zepsuta kuchenka, rozpatrywane są przez Ivana jako konszachty Diabła. Jednocześnie kolory zastosowane w filmie to starcie dwóch tonacji: ciepłej i zimnej. Zło w filmie widzimy nie tylko w postaci metaforycznej, ale również dosłownie jako przejaw brutalności i siły. Odpowiedzią na nie może być postawa pastora, który zawsze nadstawia drugi policzek. Reżyser Andreas Thomas Jansen zawiera w filmie wszystko to, co budzi lęk w dzisiejszym świecie: strach przed nacjonalizmem, terroryzmem, gwałtem, przemocą, bezprawiem czy śmiercią. Sposób ich przedstawienia nie jest dosłowny, toteż nie narzuca się widzowi machinalnie. Jednak chyba największą grozę odczuwamy przed tym, czego nie widać lub czego nie chcemy zobaczyć. Tak jak Ivan nie chce dopuścić do siebie prawdy, pewne myśli odsuwamy w głąb świadomości. Czy ten wniosek tak daleki jest od zarzutów stawianych ludziom przez Michaela Heneke w „Ukrytym”?

Nie tak odległy, ale i nie tak bliski. O ile w „Ukrytym” winę ponosimy my – ludzie, to w „Jabłkach Adama” zło zsyłane jest przez Najwyższego, który tylko wypróbowuje ludzi jak w księdze Hioba. Od tego zła na ekranie aż się roi, jednak widz wcale nie czuje się nim epatowany. Jansen udowodnił, że nie tylko potrafi pisać scenariusze ale również reżyserować. Perypetie bohaterów opowiedziane są lekko i z dużą dawką humoru. Czujemy się jak podczas oglądania ciepłej, pogodnej historii. Nawet były nazista ma jakąś ludzką twarz i jawi się jako bezbronna postać – normalny człowiek, który boi się śmierci. W tym świecie absurdu, brutalność i przemoc nazywana jest przez Ivana „grubym nietaktem”. Film o ważnych tematach przekazany jest lekko i zabawnie, a to nie lada sztuka.

Centralny punkt w tej kameralnej opowieści stanowi jabłonka, a jabłoń w Raju to nic innego jak drzewo poznania dobra i zła. Właśnie te ścierające się ze sobą siły poznajemy od momentu ugryzienia przez Adama owocu – krok po kroku odsłania się prawda. Zło i dobro walczą, o tak – wydawać by się mogło – prowizoryczną sprawę jak upieczenie szarlotki przez nazistę. Czy mu się to uda czy nie…trzeba przekonać się samemu.

Mistrzostwo tego utworu tkwi w braku dosłowności. Na ekranie oglądamy przecież pewnego rodzaju moralitet na opak. Owszem, zło jest nam pokazane, ale w krzywym zwierciadle. To wykorzenienie z rzeczywistości sprawia, że czujemy się obezwładnieni atmosferą filmu i wychodzimy z niego z uśmiechem na ustach. Dziwi więc fakt, że film o takiej tematyce (choć trochę na opak) nie znalazł jeszcze poparcia u władz politycznych czy kościelnych, które ostatnio lubują się w określaniu gustów widowni. Nagrody, jak ta przyznana na Warszawskim Festiwalu Filmowym dla „Jabłek Adama”, czy też selekcja do Oskara, nie dziwią. Tym bardziej, że sami czujemy się jakby trochę nawróceni czy oświeceni, gdy wychodzimy z kina podśpiewując, jak nowy człowiek – Adam, „How Deep is Your Love”.
„Jabłka Adama”. Scenariusz i reżyseria: Anders Thomas Jansen. Występują: Mads Mikkelsen. Ulrich Thomsen, Nicolas Bro, Ali Kazim. Zdjęcia: Sebastian Blenkov. Muzyka: Jeppe Kaas. Dania, Niemcy, 2005.