ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (185) / 2011

Martin Pollack,

SKUSZENI DO WYJAZDU

A A A
Fragment książki "Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji" Martina Pollacka, która ukaże się 2 września nakładem Wydawnictwa Czarne.
Dwudziestego siódmego marca 1888 roku w Starych Stawach, małej miejscowości w Galicji Zachodniej, patrol żandarmerii zatrzymuje czterech Słowaków. Stare Stawy znajdują się niedaleko Oświęcimia, zwanego z niemiecka Auschwitz, zaledwie kilka kilometrów od pruskiej granicy. Słowacy podróżują pieszo. Z początku milczą, nie odpowiadają na pytania i udają, że nie rozumieją ani słowa po polsku, wzruszają tylko ramionami i kręcą głowami. Dopiero kiedy żandarm szturcha w bok najmłodszego z nich, jeszcze prawie dziecko, rozwiązują się im języki. Mówią, że pochodzą z terenów węgierskich, z małej wioski Brutovce w komitacie spiskim, i chcą wyjechać do Ameryki. Oprócz skąpych wyjaśnień wszyscy czterej mogą przedstawić tylko kilka wspólnych guldenów. Tak więc zostają odprowadzeni pod eskortą do miasteczka, gdzie wójt Starych Stawów wydaje nakaz natychmiastowej deportacji do miejsca zamieszkania. Zanim urzędnicy podejmą odpowiednie kroki, by odprawić pozbawioną środków do życia czwórkę „szublingów”, jak w języku urzędowym nazywa się deportowanych pechowców, Mathias Komara (lat trzydzieści), Pál Popovic (lat osiemnaście), Jan Virosztek (lat szesnaście) i Jakob Komara (lat czternaście) znikają bez śladu. Pierwsze poszukiwania nie przynoszą żadnych rezultatów. Zatrzymanie oraz późniejsza ucieczka czterech młodych ludzi uruchamiają gorączkowe działania oraz obszerną korespondencję pomiędzy galicyjskimi i węgierskimi urzędnikami. Tak jakby nie chodziło o niewinnych emigrantów, lecz o niebezpiecznych przestępców, których trzeba kategorycznie i na zawsze unieszkodliwić. Najpierw wójt Starych Stawów melduje o całym zajściu swym przełożonym ze starostwa w Białej. Słowacy nie zostawili po sobie niczego prócz pięciu guldenów, które żandarmi odebrali najstarszemu z czwórki, trzech pozostałych nie miało przy sobie w ogóle żadnych pieniędzy. Skromny bagaż, z którym podróżowali – drewnianą skrzynię zamkniętą na kłódkę i kilka tobołków – zabrali, uciekając, ze sobą, ale o tym w meldunku wójta nie ma ani słowa, jakby obawiał się, że będzie mu to poczytane za poważne zaniedbanie: powinien był przecież przynajmniej zabezpieczyć rzeczy uciekinierów. Po miesiącu starosta Białej kieruje pismo do wielce szanownego pana przewodniczącego Sądu Okręgowego w mieście Lewocza. Pyta, czy zbiegowie, owe cztery podejrzane indywidua, nie powrócili tymczasem do domu. W urzędowym piśmie używa oficjalnej, węgierskiej nazwy wioski – Brutócz. Ponadto uprasza węgierskie władze, żeby zechciały wyjaśnić, kto Mathiasowi Komarze oraz jego młodocianym towarzyszom pomógł dotrzeć z Brutócza aż do pruskiej granicy. Bo sami wieśniacy, nie mając w tym żadnego doświadczenia, nie potrafiliby z pewnością zaplanować takiej podróży. Władze galicyjskie podejrzewają, że musi za tym stać przedstawiciel jednej z hamburskich agencji emigracyjnych, niejaki Simon Herz. Miał nakłaniać Słowaków do wyjazdu – po to, by sprzedawać im potem bilety na statek do Ameryki. Być może pan Herz spotkał się z tą czwórką po ich ucieczce ze Starych Stawów i pod osłoną nocy przeprowadził ich przez pobliską granicę? Z pruskiej stacji granicznej Myslowitz łatwo już dojechać pociągiem do Berlina, a stamtąd do Hamburga albo do Bremy, obu wielkich portów emigracyjnych. Przewodniczący sądu w Lewoczy nakazuje wójtowi Brutócza dokładnie zbadać sprawę; należy przesłuchać krewnych emigrantów. Z zeznań rodziny wynika, że pewien furman ze Spiszu zawiózł poszukiwanych pod granicę z Prusami, gdzie potem wpadli w ręce c.k. żandarmerii i gdzie Mathiasowi Komarze odebrano owych pięć guldenów. Dwa guldeny stróże porządku oddali mu z powrotem, trzy przesłano do gminy. Są to te same trzy guldeny, które odesłano do starostwa w Białej. Wydaje się więc, że na razie bieg wypadków się zgadza. „Więcej nic nie wiadomo, ustalono jedynie, że wszyscy wymienieni obecnie przebywają w Ameryce. Na granicy z Prusami miał ich podobno przejąć niejaki Simon Herz i potem wyprawić w dalszą podróż furmanką”, czytamy w zakończeniu protokołu. Zeznania rodziny zdają się potwierdzać podejrzenia na temat agenta emigracyjnego. Ale w jaki sposób udało mu się nawiązać kontakt ze Słowakami? Czy sam ich odebrał ze Starych Stawów? Jak się dowiedział o aresztowaniu? Na te pytania brak odpowiedzi. Nasuwa się jednak podejrzenie, że Simon Herz z Oświęcimia był w nadzwyczaj dobrych układach z pewnymi urzędami. Protokół z przesłuchania podpisali: Komara Maria, małżonka Komary Mathiasa, Virosztek Maria, matka Virosztka Johanna, Komara Maria, matka Komary Jakoba, i Popovic Johann, ojciec Popovica Paula. Jedynie żona Komary Mathiasa podpisała się samodzielnie, mimo że trochę niepewną i drżącą ręką, pozostali potrafili tylko postawić krzyżyk. Pisownia nazwisk zmienia się z dokumentu na dokument. Raz jest to Paul Popowicz, to znowu Pál czy Pavol Popovic, Popović, Popovich lub Popovics, Mathias Komara występuje jako Maciej Komar, Jan Virosztek jako Johann Virosztak albo Wirostak. Wszystko to niezwykle irytuje urzędników, którzy z całych sił starają się zachować obiektywizm. Zamieszanie zaczyna się już od nazwy miejscowości, z której pochodzą czterej emigranci. Do 1899 roku nazywa się z węgierska Brutócz, potem, nadal po węgiersku, Szepesszentlőrinc, po niemiecku Brutowetz, ale także Stenzelau lub Stenzelhaus, słowaccy emigranci o swej rodzinnej wsi mówią: Brutovce, po ukraińsku, jako że w wiosce mieszkają również Rusini, zwie się ona Brutiwcy. Sporo nazw jak na jedną księgę parafialną, w której zapisano dokładnie sto pięćdziesiąt dusz i gdzie przeważają słowaccy katolicy. Biały murowany kościół z masywną cebulastą kopułą z pierwszej połowy czternastego wieku jest poświęcony świętemu Wawrzyńcowi, Laurentemu, patronowi gminy. Kilka solidnych murowanych domów, większość jednak trzeba by raczej nazwać drewnianymi chałupami, łagodne pagórki, łąki, wąskie poletka. Chłopi z Brutovców nie żyją w nędzy, ale muszą nieźle się naharować, w polu, ogrodzie, lesie, stajni – bydło nie zna niedzieli ani święta.
Spotkania autorskie wokół książki "Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji". OSTRÓW WIELKOPOLSKI 27 października (czwartek), godz. 19:00 Muzeum Miasta Ostrowa Wielkopolskiego Rynek - Ratusz Prowadzenie: dyrektor Muzeum Witold Banach KATOWICE 28 października (piątek), godz. 18:00 Galeria Rondo Sztuki Rondo im. Gen. Jerzego Ziętka 1 Prowadzenie: Adrian Chorębała GORLICE 29 października (sobota), godz. 18:00 Księgarnia Mieszko ul. Legionów 16 Prowadzenie: Andrzej Stasiuk PRZEMYŚL 2 listopada (środa), godz. 19:00 Przemyska Biblioteka Publiczna ul. Słowackiego 15 Prowadzenie: Zdzisław Szeliga KRAKÓW 4 listopada (piątek), godz 19:00 Cafe Cheder ul. Józefa 36 Prowadzenie: Wojciech Bonowicz OŚWIĘCIM 5 listopada (sobota), godz. 19:00 Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży ul. Legionów 11 KRAKÓW 6 listopada (niedziela), godz. 12:00 Targi Książki autor będzie podpisywał książki na stoisku Wyd. Czarne GDYNIA 7 listopada (poniedziałek), godz. 18:00 Muzeum Emigracji Dworzec Morski ul. Polska 1 Spotkanie poprowadzi Aleksander Gosk WARSZAWA 8 listopada (wtorek), godz. 18:00 Austriackie Forum Kultury ul. Próżna 8 Spotkanie poprowadzi Małgorzata Szejnert (informacja: Wydawnictwo Czarne)