ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (186) / 2011

Paweł Świerczek,

NIE-SPEŁNIENIE

A A A
Ambient to muzyka, w której rozwijającą się linię melodyczną zastępują dźwiękowe plamy, trzaski, szelesty, krótkie powtarzające się frazy muzyczne. Słowo – o ile w ogóle się pojawia – odgrywa tu niewielką rolę, raczej wtapiając się w foniczny pejzaż, niż wzbogacając znaczenia, których gatunek ten z założenia jest zresztą pozbawiony. Tam jednak, gdzie znika treść racjonalna, otwiera się przestrzeń dla irracjonalnego i nienazywalnego. Ambient określa się niekiedy (nieco pejoratywnie) mianem „muzyki tła”, gdyż – jak powiedział jeden z prekursorów tego nurtu, Brian Eno – równie łatwo jej słuchać, jak ją ignorować.

Znajdujące się w płynie cząsteczki zawiesiny podlegają nieustającemu bombardowaniu przez atomy cieczy, w czego efekcie pozostają w ciągłym, chaotycznym ruchu. Zjawisko to, wyjaśnione niezależnie przez Alberta Einsteina i Mariana Smoluchowskiego, odkrył w pierwszej połowie XIX wieku brytyjski biolog Robert Brown. Na jego cześć nazwano je ruchami Browna. U progu drugiej dekady XXI wieku belgijska reżyserka, Nanouk Leopold, tak samo tytułuje swój film.

Charlotte (Sandra Hüller) pozornie sprawia wrażenie kobiety spełnionej: jest szanowaną lekarką, ma przystojnego męża (Dragan Bakema) i dobrze zapowiadającego się syna. W tym doskonałym świecie jest jednak coś niepokojącego: jego nieludzka wręcz sterylność i czystość kontrastują ze spojrzeniem głównej bohaterki, przepełnionym swoistym obłędem, pierwotną dzikością i nieokiełznaną żądzą. Oczy Charlotte stają się wrotami do jej drugiego życia. Kobieta przejawia obsesyjny pociąg do brzydoty i deformacji. Wykorzystując pozycję lekarza, spotyka się ze swoimi pacjentami, w kompulsywnych aktach seksualnych fetyszyzując zmiany chorobowe na ich ciałach. Charlotte traktuje swoje działania niczym codzienną higienę, bez skrupułów i z chirurgiczną precyzją organizując potajemne schadzki pomiędzy wyjściem z pracy a powrotem do domu. Dwa światy nieuchronnie zmierzają jednak do kolizji.

Nanouk Leopold konsekwentnie realizuje swoją wizję kina. Opis fabuły – choć z punktu widzenia recenzenta konieczny – już w kontekście jej poprzedniego filmu, „Wolfsbergen” (2007), wydawał się co najmniej drugorzędny. Przy „Ruchach Browna” jest on właściwie zbędny. Autorka kładzie punkt ciężkości na emocjonalny ładunek poszczególnych scen czy kadrów, rezygnując ze ścisłych powiązań między nimi. To, co często określa się mianem „redukcji fabuły do minimum”, u holenderskiej reżyserki nie wiąże się bynajmniej z chaosem czy skrajną rozwlekłością narracji. Konceptowi Leopold (bo z przemyślanym i szalenie precyzyjnym konceptem mamy tu do czynienia) w strukturze blisko do muzyki ambientowej, która posłużyła zresztą za skromny soundtrack dzieła. Każda kolejna scena, każdy kadr w podzielonym na trzy części filmie pełni funkcję emocjonalnej plamy, wchodzącej przede wszystkim w skład pewnego psychologicznego pejzażu, dopiero potem fabuły. Znakomite są zdjęcia Franka van den Eeden, konsekwentnie wpisujące się w założoną ambientowość filmu. Na pierwszy rzut oka trudno tu rozróżnić niebo od wody, śnieg od piasku, morze od pustyni… Prześwietlone, rozmyte kadry, zdominowane przez oślepiającą biel, eksponują twarz głównej bohaterki, na której rozgrywa się fascynujący spektakl nieodgadnionych emocji. Charlotte przyciąga, jednocześnie budząc wstręt i lęk. Jej fizis zdradza wyrachowanie i brak skrupułów, prowokując przy tym pytania o przyczyny jej postępowania. Portret kobiety jest na tyle złożony, że trudno za obowiązujące przyjąć odpowiedzi, które podsuwa nam tytuł filmu. Zewnętrzne siły oddziałujące na Charlotte to jedno, gdzieś poza kadrem istnieje jednak jeszcze cała sfera jej psychiki – choć bezpośrednio nieobecna, to mocno wyczuwalna.

Belgijska reżyserka naświetla problem nieprzyjemny i niemodny, poszukuje szczelin i pęknięć w „doskonałym” modelu życia tak zwanego człowieka Zachodu. Życia, z którego wyrugowano brzydotę, a cierpienie skanalizowano w murach schludnych szpitali. Życia, w którym każdy może dążyć do samospełnienia, jeśli tylko znajdzie je w obrębie ściśle określonych struktur. W zarysowanej przez Leopold sytuacji „doskonałość” tego modelu staje się dla bohaterki nie do zniesienia. Potrzeba intymnego obcowania z ułomnością, brzydotą, chorobą rozpięta jest gdzieś między pierwotnym instynktem a wysublimowanym poczuciem niepełności otaczającego ją świata. To także potrzeba intensywnych wrażeń, których dostarczyć nie potrafi jej idealne życie (znamienna jest obojętność nieustannie goszcząca na twarzy Charlotte). Bohaterka w przewrotny sposób niszczy zastany porządek. Po części jest „kobietą wyzwoloną”, świadomą swojego ciała i seksualności. Wpisuje się tym samym w stawiane jej wymagania. Zachowaniem nieakceptowanym społecznie nie jest tutaj zdrada małżeńska, a fakt, że Charlotte oddaje się mężczyznom nieatrakcyjnym, z powodu swoich defektów zepchniętym na margines.

Wyrafinowana forma „Ruchów Browna” byłaby niczym bez wybitnej kreacji Sandry Hüller, która pełni tutaj funkcję podstawowego nośnika treści. Zwięzłe dialogi, ograniczona do minimum mimika i wspominane już przenikliwe, obłędne spojrzenie wystarczają, by wykreować wyrazisty, niejednoznaczny portret kobiety niespełnionej w swoim spełnieniu. Ani Leopold, ani Hüller do końca seansu nie podpowiadają, czy mamy do czynienia z socjopatką, czy raczej z osobą skrzywdzoną przez społeczeństwo. Siły działające na Charlotte napierają ze wszystkich stron, a jej ruch jest równie chaotyczny, co ten zaobserwowany prawie dwa wieki temu przez brytyjskiego naukowca.

Dyskurs krytyczny współczesnego kina nie przepada za ferowaniem skrajnych wyroków. Jakkolwiek jednak starałbym się uniknąć tego słowa, wciąż powraca do mnie niczym muzyczna fraza w ambientowym utworze, ciśnie się na usta i klawiaturę. Z pełną odpowiedzialnością mogę więc stwierdzić, że w przypadku „Ruchów Browna” mamy do czynienia z małym arcydziełem – filmem oryginalnym, do końca spełnionym, doskonałym w każdym calu i pozbawionym wad. Z jednym być może wyjątkiem: równie łatwo go oglądać, jak nie oglądać.
„Ruchy Browna” („Brownian Movement”). Scen. i reż.: Nanouk Leopold. Obsada: Sandra Hüller, Dragan Bakema, Sabine Timoteo, Ryan Brodie. Gatunek: dramat psychologiczny. Produkcja: Holandia 2010, 97 min.