ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (187) / 2011

Dominika Jędrzejczyk,

MARIONETKI ZBRODNI

A A A
Skandynawski kryminał ma się na polskim rynku wydawniczym coraz lepiej – jak grzyby po deszczu pojawiają się na nim kolejne pozycje. W tym także duńska powieść „Niegodziwcy” rodzeństwa Lotty i Sorena Hammerów.

Książka ta, jak informuje wydawca, zaplanowana jest jako pierwszy tom serii o Konradzie Simonsie, szefie wydziału zabójstw. Polskiemu czytelnikowi postać ta skojarzy się zapewne z Eberhardem Mockiem, wrocławskim policjantem kryminalnym i głównym bohaterem serii powieści Marka Krajewskiego. Analogia ta jest poniekąd słuszna, choć Simons i Mock to dwa zupełnie odmienne charaktery. I choć narracja u Hammerów momentami pełna jest logicznych dziur, a autorzy niejako na siłę starają się skomplikować zagadkę - clue swojej historii, to jednak ich bohater ma coś, czego nie posiada polski detektyw – grupę dochodzeniową. I to jej członkowie sprawiają, że „Niegodziwców” czyta się nie jak thriller, ale jak dobre studium społeczno-obyczajowe.

Hrabianka, Pauline Berg, Arne Pedersen, Poul Troulsen, Kurt Melsing i Kasper Planck – plejada niezwykłych charakterów, pomagająca Konradowi Simonsowi w znalezieniu mordercy/ów pięciu mężczyzn powieszonych w sali gimnastycznej jednej z duńskich szkół. Pewna siebie, wręcz męska policjantka; nowa, na siłę starająca się dowieść swojej wartości i romansująca z Arne Pedersenem kryminolożka; śledczy, który ze względu na kłopoty osobiste może dać się przekupić żądnej wiedzy dziennikarce; spokojny, wręcz bezpłciowy dochodzeniowiec; skrupulatny i wystraszony policjant i wreszcie – nieco ekscentryczny były szef wydziału, poprzednik Simonsa, którego metody pracy, choć nietypowe, często przynoszą zaskakujące efekty – nic dziwnego, że między tymi ludźmi dochodzi do napięć, w efekcie których często na plan pierwszy wychodzą osobiste cele i pragnienia policjantów, a nie prowadzone śledztwo. „Plan” to zresztą dobre słowo do określenia całej fabuły powieści – przypomina ona bowiem grę, przedstawienie, w którym każda postać ma określoną rolę do odegrania, a intryga wydaje się odgórnie napisana i narzucona zagubionemu Simonsowi i jego ekipie. Morderca/-y wie/dzą więcej od śledczych, a ci bardziej przypominają widzów jakiejś okropnej sztuki niż aktorów na scenie – świadkiem zyskiwania przez nich świadomości sytuacji jest czytelnik. Niemal jak w tragedii greckiej.

Niemal – jest bowiem ktoś, kto może zaglądać za kulisy. „Niegodziwcy” są tak skonstruowani, że opisy toczącego się śledztwa przeplatają się z rozdziałami, w których odbiorca tekstu poznaje grupę postaci, niemal od pierwszych chwil podejrzewanych przez niego o popełnienie straszliwej zbrodni - leitmotivu powieści. Co ciekawe, między domniemanymi zabójcami także toczy się gra – gra napięć, koligacji i interesów – prawie tak jak w przypadku zespołu dochodzeniowego. Okazuje się, że na pewnym poziomie ogólności zbrodniarze i ścigający ich stróże prawa to te same postaci, które jednak los postawił po dwóch różnych stronach barykady. Zło przestaje być czarne, a zaczyna ubierać się w odcienie szarości – mordercy mają bowiem uczucia i prywatne tragedie, które popychają ich do popełniania złych czynów, podczas gdy policjanci potrafią być bezwzględnymi manipulantami. Dobro może stać się złem, zło dobrem – człowiek ma zawsze dwie twarze – twarz mordercy i twarz policjanta.

Wszystko to brzmi nieco jak z elementarza albo marnej książki do etyki, a jednak rodzeństwo Hammerów ten banalny i „obrobiony” w kulturze motyw gry dobra ze złem potrafiło doskonale zrealizować w indywidualnych przypadkach poszczególnych bohaterów i interakcji między nimi. Niestety, ich powieść posiada także pewne mankamenty.

Umberto Eco wyznał w wywiadzie dla „Książek” (nr 2, październik 2011), że współcześni autorzy cierpią na chorobę szczegółu – opisują sceny w swoich dziełach z taką dbałością o detale, że doprowadzają je wręcz do absurdu i przesady. Jeśli jeszcze doda się do nich patetyczne epitety lub nadęte metafory, całość robi się naprawdę komiczna. Weźmy taki przykład: „Usiadł w kucki, lewe kolano oparł na ziemi, a prawą nogę wyciągnął do tyłu i długim, zamiatającym ruchem ostatni raz przejechał palcami po ulicy” – oto zwykła scena przykucnięcia na ulicy zyskuje nowy, poetycki wymiar. Zupełnie, niestety, niepotrzebnie, a nawet niestosownie. Już bowiem starożytni ukuli zasadę decorum, czyli zgodności stylu wypowiedzi z jej funkcją oraz opisywanymi wydarzeniami. Innymi słowy – wydarzeń śmiesznych nie powinno się opisywać językiem poważnym, patetycznym i vice versa. Złamanie tej zasady wymaga ogromnego kunsztu literackiego – ostatecznie jedynie wielcy tworzyli poematy heroikomiczne. Potknięcia stylistyczne i składniowe w rodzaju tych w zdaniu „Za dnia leżały (koty – przyp. aut.) na śmietniku albo na stopniach schodów i łapały promienie słońca, cierpliwie wypatrując kocicy matki, która wiernie, raz w tygodniu, wpadała z rybimi odpadkami (...)” można chyba przypisać temu, że jest to debiutancka powieść Hammerów – pozostaje mieć nadzieję, że kolejne książki będą lepsze. Nie potrafię się jednak oprzeć wrażeniu, że wspólna praca rodzeństwa polegała na podzieleniu się partiami książki, które mieli stworzyć – występowanie dwóch aktywnych autorów tłumaczyłoby różnice w poziomie stylistycznym poszczególnych fragmentów „Niegodziwców”.

Trudno ocenić natomiast język powieści. Liczne elipsy czy zachwiania logiki wypowiedzi można by przypisać specyfice socjolektu policjantów, których pozbawiony emocji język ma służyć przede wszystkim szybkiej komunikacji faktograficznej, jednak argument ten upada, gdy wziąć pod uwagę, że w podobny sposób wypowiada się auktorialny, trzecioosobowy narrator. Nie jest on śledczym, a raczej zdystansowanym obserwatorem wydarzeń, stąd takie potraktowanie języka narracji można traktować jako wyraz niedociągnięć warsztatowych autorów. Nawet jeśli tak jest, to czytelnik może na nie spokojnie przymknąć oko.

Kryminał nie musi być bowiem konstrukcją kunsztowną literacko – jego celem jest przede wszystkim zapewnienie długiej rozrywki i trzymanie czytelnika w napięciu. Gorzej, jeśli powieść tego typu aspiruje do bycia arcydziełem, poematem zbrodni, zatraca ona bowiem wtedy swoją autentyczność i staje się zwykłą parodią swojego gatunku. Na szczęście Hammerom udaje się tego uniknąć – w efekcie odbiorcę „Niegodziwców” czeka naprawdę dobra zabawa.
Lotte i Søren Hammer: "Niegodziwcy". Przeł. Sylwia Schab. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2011 [seria: Ze strachem].