ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (188) / 2011

Michał Paweł Urbaniak,

ECCE HOMO

A A A
W swojej debiutanckiej powieści „Zaćmienie” Marta Magaczewska dała się poznać jako całkiem obiecująca prozaiczka. Pozornie romansowa historia znajomości racjonalnego astronoma Mariusa Greeta i tajemniczej Mary-Lydii-Vivienne wyróżniała się zwłaszcza świetnie nakreślonym, nastrojowym tłem (akcja umieszczona została w bliskiej autorce mrocznej Bretanii), a także ciekawym pomysłem na fabułę – miłosne poznanie stopniowo zmienia się w istny danse macabre, a wszystko dąży do zaskakującego finału. Jednak trzeba wspomnieć, że „Zaćmienie” miało również wady (choć z gatunku tych, które przy całkiem zgrabnej całości wybacza się debiutantom) - w tym przypadku był to przede wszystkim nadmiar patosu, niepotrzebnie rozbijający tę pełną grozy opowieść z Tanatosem w roli głównej. To właśnie zbyt pretensjonalne ujęcie tematu sprawiło, że powieści Magaczewskiej nie dało się traktować inaczej niż z pewnym ironicznym przymrużeniem oka. Jednak jak się okazuje gliwicka pisarka uczy się na własnych błędach. O ile „Zaćmienie” stanowiło całkiem przyzwoity, ale nie rzucający na kolana debiut, o tyle druga powieść Magaczewskiej to już literatura najwyższej próby. To jedna z tych książek, które są zwyczajnie nieprzyjazne czytelnikowi, a tym samym interpretatorowi. Innymi słowy „Bahama yellow” wzbrania się przed zaszufladkowaniem, nie pozwala na użycie gotowych, łatwych rozwiązań interpretacyjnych, zaskakuje i irytuje zarazem, bo zwyczajnie nie daje się okiełznać. Być może dlatego przygoda z tą powieścią jest tak fascynująca.

Pierwszą pułapkę na czytelnika Magaczewska zastawia już na samym wstępie. Przebudzenie uzależnionego od alkoholu Koffla, a wreszcie opis ostatniego dnia jego życia (trudności ze wstaniem, głębokie przemyślenia na własny temat, przypadkowe spotkania, wspominanie szaleńczego tańca w dyskotece i zafascynowania atrakcyjną kobietą, które skończyło się bójką) mógłby być przecież elementem powieści na wskroś realistycznej. „Bahama yellow” można by wtedy spokojnie sprowadzić do kolejnej książki podejmującej wachlarz tematów literacko modnych i ciągle aktualnych (podłość prawideł świata, osamotnienie jednostki, podleganie gotowym formom, niewystarczalność języka dla opisu rzeczywistości). Wprowadzenie na scenę kolejnych – dość standardowych, bo często spotykanych na płaszczyźnie literatury - postaci wraz z ich problemami zdaje się potwierdzać tę tezę. Jest tu i weteran wojenny ze skłonnościami sadystycznymi (Kauk), i kaleka-odmieniec (Skomroch), i famme-fatale (Tabiołka), i ksiądz z kryzysem powołania (Zajc), i dobry, zagubiony Kopciuszek (Lala), czy wreszcie zapalony naukowiec (Lelech). Wszyscy w jakiś sposób zmagają się z życiem (na przykład Kauk nie umie odnaleźć się w innej perspektywie niż wojenna, Lelechowi zabroniono wykonywania zawodu), wszyscy noszą w sobie jakieś traumy (osierocona Lala nieustannie myśli o własnej matce), pokutują za grzechy (Zajc nie może się pogodzić z niepotrzebnie popełnionym zabójstwem), usilnie próbują zrealizować własne cele (Tabiolka chce mieć dziecko).

Jednak tę całkiem realistyczną płaszczyznę Magaczewska przenosi na grunt Zakładu DOPC, nieokreślonego, zamkniętego mikrokosmosu, w którym funkcjonują bohaterowie - osoby niepełnosprawne fizycznie i psychicznie, z rozmaitych powodów odizolowane od reszty społeczeństwa. Jednak czy określenie „osoby” na pewno jest trafne? Mieszkańcy DOPC bardziej przypominają zwierzęta niż ludzi, co gliwicka prozaiczka wielokrotnie podkreśla (Skomroch nie mówi, Tabiołka potrzebuje raczej reproduktora niż kochanka, a kolejnych mężczyzn pcha w jej ramiona nie miłość, lecz instynkt, Lala opuszcza Zakład z naturalnej potrzeby przetrwania, wszyscy dobrze wyczuwają zapachy). Czy zatem bohaterowie „Bahama yellow” to ludzie, zwierzęta, czy ludzie, którzy zwierzętami się dopiero stali na terenie DOPC? To jedno z tych pytań, na które odpowiedź nie jest jednoznaczna.

Powieściowa fabuła właściwie zaczyna się w momencie, w którym nieoczekiwana, gwałtowna śmierć jednego z bohaterów zaburza porządek na poły ludzkiego, na poły zwierzęcego świata. Na mieszkańców DOPC pada strach – kto z nich jest zabójcą Koffla? Dlaczego w gruncie rzeczy nieszkodliwy pijak musiał zginąć? Czy ofiar będzie więcej? Jednak druga powieść gliwickiej autorki to nie kryminał w ścisłym tego słowa znaczeniu (gdyby szukać śladów jakiś literackich odniesień, można by odnaleźć dalekie podobieństwo z „I nie było już nikogo” Agathy Christie). Nie ma tu właściwie tropów, śladów, nieudolnymi detektywami są sami bohaterowie. Również ten, kto ostatecznie zostaje ukarany za śmierć Koffla, zostaje wybrany w zasadzie przypadkowo. Czy więc intryga kryminalna nie jest zwodnicza? Jakie ma znaczenie dla „Bahama yellow”?

Niewyjaśniona zbrodnia, nieuczciwy proces (ofiarą pada ten, który nie może się bronić, ponieważ nie mówi) i porażająca egzekucja przede wszystkim potęgują zagadkowość, wszechobecny absurd, klaustrofobiczność i okrucieństwo rodem z dusznej prozy Kafki. Jednak nie tylko o fenomenalne nawiązania literackie tu chodzi. Wydaje się, że Magaczewska, posługując się schematem kryminalnym, chciała przede wszystkim pokazać mechanizmy (ponownego) „uczłowieczenia”. Perspektywa śmierci uruchamia ludzkie odruchy: po odejściu Koffla Lala odkrywa pierwsze miłosne uczucia (których zresztą nie potrafi nazwać), a ostatecznie ucieka wiedziona instynktem przetrwania. Z kolei Tabiołka jeszcze rozpaczliwiej pragnie dziecka, a Zajc zdobywa się na przytulenie i wsparcie skazańca idącego na stracenie. Kolejna śmierć – tym razem doświadczona naocznie, jako sam proces umierania (podczas egzekucji Skomrocha), ostatecznie sprawia, że bohaterowie znów stają się ludźmi (Tabiołka zdobędzie się na bezinteresowną próbę obrony niedawnego kochanka, Zajc ocali kobietę, a umierający Skomroch spojrzy na mieszkańców Zakładu prawie z miłością). Ci, którzy nie będą potrafili obudzić w sobie prawdziwego człowieczego dobra (sadystyczny Kauk, bezduszny Lelech widzący w akcie śmierci jedynie łatwe uzyskanie zwłok do badań naukowych), zginą w płomieniach podczas apokalipsy DOPC w finale powieści.

„Bahama yellow” dość otwarcie odwołuje się do mistrzów upiornej groteski i porażającego absurdu (Kafka, Gombrowicz, Witkacy). Wykreowany w tej powieści świat rządzi się swoimi prawami, jest duszny, mroczny i okrutny, a istoty go zamieszkujące to ludzkie karykatury (w toku powieści na powrót uczłowieczone). Co najistotniejsze, zza tego całego specyficznego sztafażu przebijają zawsze aktualne pytania o istotę człowieczeństwa, o możliwość poznania samego siebie i utrzymania prawdziwego „ja” w konfrontacji ze światem. Bohaterowie Magaczewskiej muszą się nieustannie dostosowywać do świata („Nauczył się więc tworzyć ciągi wyrazów, wpojono mu też wiedzę na temat gramatyki, części mowy, akcentów oraz stylów; i to, rzec można, był jego koniec”), pozostając sobą tylko we własnych myślach, które snują zamknięci w ciasnych, ascetycznych pokojach pełnych robactwa („Nie wolno pokazywać się bez maski, powtarzał sobie. Jak długo można udawać? Całe życie”). Jednak najważniejszą z tych kwestii pozostaje pytanie o normalność. Bohaterowie jako „nietrzeźwo myślący” są zamknięci w swoim mikroświecie, odseparowani od reszty społeczeństwa, choć właściwie ich odmienność to kwestia umowna. Kauk powie do człowieka spoza Zakładu: „My [tzn. mieszkańcy DOPC – przyp. mój - M. P. U.] jesteśmy chorzy, człowieku. Ale wy też, tyle że na waszą chorobę zapadło całe społeczeństwo. Masa jest chora, więc masa jest zdrowa, tylko dzięki temu jesteście wolni. Nie musicie patrzeć na świat przez kratki. My musimy”.

„Bahama yellow” to powieść nie tylko gruntownie przemyślana na płaszczyźnie fabularnej, ale też dobrze dopracowana pod względem warsztatowym. Magaczewska jest przekonująca, gdy umiejętnie balansuje między grozą a humorem, między realnością a groteską. Wykreowany przez siebie świat obudowuje szeregiem symboli-leitmotivów (pająki, dżdżownice, upał, kolor żółtopomarańczowy – czyli tytułowy bahama yellow - jako oznaka przemijania), co przydaje mu dodatkowych znaczeń. Bardzo silnym atutem tej prozy jest niezwykle plastyczny, ale wyważony język, który doskonale dopełnia tę mroczną i niepokojącą (żeby nie napisać: wstrząsającą) historię. Na osobną uwagę zasługuje mistrzowskie rozwiązanie wątku kryminalnego (mordercą rzeczywiście okazuje się skazany Skomroch).

Porównując obie książki Marty Magaczewskiej trzeba stwierdzić, że choć nie są pozbawione pewnych punktów wspólnych (umiejętnie oddany nastrój grozy, poruszanie kwestii związanych z Tanatosem, mroczne, niejednoznaczne postaci, zaskakujący finał), to jednak dzieli je olbrzymia przepaść. „Zaćmienie” stanowiło całkiem zgrabny debiut, ale nie zapowiadało aż tak udanej i dojrzałej powieści. Poprzez „Bahama yellow” Marta Magaczewska nie tylko udowadnia swój ogromny talent, ale również ma szansę stać się jedną z najważniejszych polskich prozaiczek początków XXI wieku.
Marta Magaczewska: „Bahama yellow”. Wydawnictwo JanKa. Pruszków 2011.