ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (60) / 2006

Ewa Chwalczyk,

POWIEŚĆ O DZIECIACH?

A A A
Wigilia, izba przyjęć gdzieś w Łodzi. Lekarz zostaje wezwany do pobitego pacjenta bez dokumentów. W międzyczasie do szpitala karetka przywozi rodzącą dziewczynę, której dziecko pomaga uratować nowoprzybyły pacjent. Tak zaczyna się nowa powieść Maćka Millera, autora wydanych w zeszłym roku „Pozytywnych”.

Akcja, podobnie jak w przypadku debiutu, toczy się w środowisku szpitalnym, z całą jego znaną z gazet obskurnością, układami i wszechwładnymi profesorami. Na tym jednak pierwsze porównania się kończą. Zamiast kolorowej, lansującej się Warszawki, mamy szarość Łodzi i małe Rudniki. Mieścina trochę jak Twin Peaks, niby spokojna i monotonna w swej codzienności, ze szpitalem, domem dziecka, kościołem, sklepem, barem i jednym przystankiem autobusowym. Zamiast seksualnie elastycznych metroseksualnych singli natomiast – lekarz stażysta, Olaf Nowik, obowiązkowo w sztruksach i koszuli w kratę. Zamiast odzianej w boa Loli Ferrari – Matylda Sadurska „Kluseczka”, dobiegająca czterdziestki lekarka „na zesłaniu” (została przyłapana w dyżurce ze swoją przyjaciółką). A także cała lista mniej czy bardziej ważnych postaci, z wysuwającymi się na czele peletonu ordynatorem Pakułą i pięcioletnią hipnotyzującą Nowika Karolinką.

Początek jest dość banalny. Młody lekarz wyjeżdża do Rudnik, by w miejscowym szpitalu ukończyć staż potrzebny do obrony doktoratu. Wszystko wydaje mu się normalne, szare i zwyczajne, aż do momentu, kiedy przekonuje się, co tak naprawdę stoi za luksusowo wyposażonym domem dziecka, prezentami, wyjazdami i „dobrymi wujkami” ze Szwajcarii. I właściwie na tym można byłoby poprzestać, jeśli chodzi o określenie ram fabularnych powieści, gdyby nie to, że w trakcie jednej z lekarskich wizyt w domu dziecka lekarz poznaje małą Karolinkę. W życiu Nowika coś zaczyna się zmieniać, a on sam ulega fascynacji, której nie rozumie.

W tle głównych wydarzeń Miller opowiada mniej i bardziej znaczące historie ludzi „spotkanych po drodze”. Z jednej strony poznajemy historię pochodzącego z Palestyny lekarza dyżurnego, z drugiej – młodego księdza Henryka, próbującego poradzić sobie ze spowiedzią matki, która porzuciła swoje dziecko, a które to dziecko doktor Sadurska próbuje adoptować. Po domu ordynatora Pakuły snuje się żona, Zdzicha vel Beatrycze, oraz sparaliżowany syn Damian. Dziewczyna Olafa usilnie pragnie dziecka, a królik Wiktor nieodmiennie wcina sałatę.

Zastanawia, czemu ma służyć nagromadzenie postaci i zdarzeń dla głównego wątku tak naprawdę drugorzędnych. Może chodzi o pokazanie, że takie zjawiska jak seksualne wykorzystywanie dzieci nie potrzebują wielkiej oprawy? Odbywają się w codzienności, między ludźmi pochłoniętymi sobą i niewidzącymi, albo niechcącymi widzieć, co tak naprawdę dzieje się za bramą domu dziecka.

Niestety powieść posługuje się stereotypami. Doktor Nowik jest oczywiście idealistą, który chce leczyć dzieci. Doktor Sadurska, lesbijka przed czterdziestką, naturalnie pragnie dziecka, tak jakby wiedziała, że jej czas na bycie matką już przemija. „Wujek” Bruno jest zadbany, opalony i bardzo bogaty, a na palcu Pakuły pobłyskuje sygnet.

Niewątpliwie Millerowi należy się uznanie za poruszenie w polskiej literaturze kwestii wykorzystywania dzieci. Truizmem jest stwierdzenie, że to temat trudny i nieoswojony. Docenić należy także język, który nie epatuje niepotrzebnie brutalnością i pornograficzną precyzją. Tylko, jaki jest właściwe cel wzięcia takiego tematu na warsztat? Jako historia kryminalna książka nie poraża, chociaż początkowo całkiem nieźle się zapowiada.

Trudno się zgodzić z opisem na tylnej stronie okładki, że jest to „książka o dzieciach, ale nie dla dzieci …”. „Zakręt hipokampa” nie jest książką o dzieciach, ale jak najbardziej o dorosłych. Ma się wrażenie, że tak naprawdę nie chodzi w niej nawet o zwyrodnialców pokroju Pakuły czy sponsora ze Szwajcarii, Bruna, ale właśnie o samego Olafa, niespodziewanie odkrywającego istnienie takiego aspektu swojej osobowości, o posiadanie którego nawet siebie nie podejrzewał.

To właśnie zachowanie Nowika sprawia, że powieść Millera jest niepokojąca. Z jednej strony usiłuje pomóc dzieciom, a z drugiej jest oczarowany Karolinką. I z tego powodu przy całej swojej przewidywalności, banalności i nagromadzeniu stereotypów „Zakręt hipokampa” wart jest uwagi. Szczęśliwe zakończenie jest tylko pozorne. Źli nadal pozostają źli, natomiast dobrzy wcale nie są krystalicznie czyści.

To książka, która kończy się w momencie, kiedy tak naprawdę powinna się zacząć. Ciekawe jest to, co dalej stanie się z Nowikiem i czy fascynacja pięciolatką będzie jednorazowym doświadczeniem, czy też już na zawsze napiętnuje jego życie. Miller nie usprawiedliwia ani nie wybiela bohatera. Kiedy wśród powszechnej szczęśliwości „tylko Olaf – z dość niewyraźną miną – odśnieżał zdrową ręką zaparkowany przed domem samochód” [s. 204], Miller wydaje się stawiać przed nim wybór, który niestety dla czytelnika pozostanie wielką niewiadomą.

Na marginesie: tytuł, choć na pierwszy rzut oka może się kojarzyć z hipopotamem i kampem, jest terminem medycznym. Nazwa hipokamp pochodzi od łac. hippocampus, czyli konik morski. Zakręt hipokampa jest częścią tzw. układu limbicznego w korze mózgowej. Natomiast sam hipokamp jest odpowiedzialny za tworzenie pamięci przestrzennej i ma swój udział w zapamiętywaniu informacji, które mają znaczenie emocjonalne (K. Turlejski: „Ewolucja mózgu ssaków”. W: „Mózg a zachowanie”. Red. K. Górska, Warszawa 2005, s. 160-161). Ponadto „osoby pozbawione hipokampu mają wielkie trudności z wyobrażeniem sobie abstrakcyjnych pojęć oraz nie odczuwają potrzeby odwołania się do istoty wyższej (brak religijnej świadomości)” (http://pl.wikipedia.org/wiki/Hipokamp 10.06.2006).

Jakie jest znaczenie zakrętu hipokampa dla powieści? Niestety, każdy musi odpowiedzieć sobie sam...
Maciek Miller: „Zakręt hipokampa”. Korporacja Ha!art, Kraków 2006.