ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (60) / 2006

Łukasz Folda,

JAZZ W KOPALNI SZTUKI

A A A
Zabrze, Ruda Śląska czy Świętochłowice są zwykle kojarzone jako miasta, z których częściej się wyjeżdża, niż wraca do nich z uśmiechem. Bywają jednak momenty, gdy do tych zapomnianych i, niesłusznie, ignorowanych miejsc nie tylko zjeżdżają mieszkańcy całego regionu, ale też goście zagraniczni.

JAZ Festiwal Muzyki Improwizowanej od wielu lat gromadzi w Zabrzu i okolicach publiczność, która zapełnia sale koncertowe i plenery. Gośćmi Mariana Oslislo, organizatora przedsięwzięcia, byli do tej pory m. in. Leszek Możdżer, Chuck Mangione, Łoskot, Simple Acoustic Trio, Barbara Mongerstern, Adam Pierończyk Trio, Tomasz Stańko i Stacey Kent. Gdyby oceniać tegoroczną edycję JAZu pod względem ilości zespołów, które wystąpiły na Festiwal Muzyki Improwizowanej’ 2006 jego poziom okazuje się dramatycznie niski w porównaniu do ubiegłych lat, jednak jeśli wytycznymi będą liczba pojedynczych muzyków, w tym kilkunastoosobowa orkiestra Aukso, i wartość muzyczna poszczególnych artystów, ocena merytoryczna całości wzniesie się ponad przeciętną.

Instrumenty smyczkowe w kilku odsłonach.

Tegoroczny JAZ Festiwal rozpoczął się 27 maja w Markowni kopalni Luiza, czyli obiekcie poprzemysłowym, który jest eksploatowany na potrzeby kultury i sztuki. Nazywany od kilku miesięcy Kopalnią Sztuki budynek gościł Marcin Hałat Trio. Zespół zaprezentował dość krótki zestaw utworów. Dominowały w nich liryczne skrzypce, których poetyczne brzmienie kontrastowało z mocniejszymi fragmentami solówek perkusyjnych. Jednak momentem, na który czekali wszyscy zgromadzeni był występ Voo Voo z towarzyszeniem orkiestry kameralnej Aukso pod dowództwem dyrygenta Marka Mosia. Show, jaki zaprezentował zespół Wojciecha Waglewskiego i tyska orkiestra, był swoistą promocją wydanej w marcu tego roku płyty „XXI” .

Voo Voo jest zespołem złożonym z czterech indywidualistów, w tym dwóch liderów: Mateusza Pospieszalskiego i Wojciecha Waglewskiego. Choć to ten drugi założył zespół, koncert VooVoo bez śpiewu gardłowego Pospieszalskiego czy jego dyrygowania publicznością, która powtarza sekwencje dźwięków zaproponowane przez muzyka odpowiedzialnego za instrumenty dęte i rozciągane, jest stałym elementem występów kwartetu. Solówki Piotra Żyżelewicza i Karima Martusewicza przypominają, że mamy do czynienia z perkusistą, który z członka zespołu punkowego przekwalifikował się na muzyka improwizującego, i absolwentem austriackiej Wyższej Szkoły Muzycznej w klasie kontrabasu jazzowego. Żyżelewicz wspomaga się gwizdkiem oraz różnymi zestawami pałek perkusyjnych, penetrując membrany zestawu, a Martusewicz szuka dźwięku, jak na kontrabasistę jazzowego przystało. Tego wieczora szczególnie zaakcentował swoją obecność na kilka chwil przed końcem głównej części koncertu, częstując publiczność około dziesięciominutową zabawą z czterema strunami elektrycznego instrumentu odpowiedzialnego za puls muzyki VooVoo.


Zwykle koncerty kwartetu są nastawione na improwizację i publiczność, którą sami muzycy nazywają „swoimi przyjaciółmi”, swoją „flotą zjednoczonych sił”, jednak tym razem kompozycje musiały mieć mniej więcej ustalony przebieg. O ile w ramach składu czteroosobowego improwizacja wynika sama z siebie – każdy z muzyków jest na tle wprawnym instrumentalistą, że potrafi dotrzymywać kroku swym partnerom lub zaproponować alternatywną wersję znanych standardów VooVoo, wprzypadku koncertu z towarzyszeniem orkiestry Aukso możliwość zabawy kompozycjami była ograniczona.

Dyrygentami na scenie byli nie tylko Marek Moś, szef Aukso, ale i Mateusz Pospieszalaski wraz z Wojtkiem Waglewskim. Spojrzenia po sobie, „dyrygowanie oczyma” Waglewskiego, odliczanie palcami momentu rozpoczęcia gry orkiestry przez Pospieszalskiego, komitywa kilkudziesięciu osób znajdujących się na scenie, wzajemne porozumienie, wyczucie muzyków sesyjnych z Aukso, kontrola nad całością liderów VooVoo doprowadzały do momentów, w których w jednej chwili dobrze znana fraza przeboju VooVoo „Turczyński” była grana przez całą orkiestrę, po czym następowała kilkuminutowa improwizacja i powrót do głównego motywu w feerii świateł, na co ekstatycznie reagowała publiczność zgromadzona w Kopalni Sztuki.

Do najciekawszych momentów koncertu VooVoo należały owacyjnie witane „Zejdź ze mnie” i „Mam głęboko”, czyli przeboje z albumu „Płyta” – wzmocnione orkiestrą piosenki przybrały monumentalne rozmiary i wywołały piorunujące emocje. Kolejnymi ważnymi utworami przearanżowanymi na potrzeby występu w Zabrzu były: „Turczyński” (wykonany również na bis), najbardziej subtelna kompozycja tego wieczora, czyli „Zbiera mi się”, gdzie swój udział zaznaczyli Waglewski, Aukso i, delikatnie brzmiący, saksofon Pospieszalskiego, wyciszony „Człowiek wózków”, odśpiewane przez całą salę „Nim stanie się tak jak gdyby nigdy nic nie” było”, „Flota zjednoczonych sił” i rozimprowizowane, rozciągnięte do kilkudziesięciu minut „Łobi jabi” ze znaczącym udziałem publiczności, która śpiewała wymyśloną przez Pospieszalskiego frazę aż do zakończenia słynnej pieśni.

Aukso wydobyło z VooVoo to, co najpiękniejsze: liryczne aranżacje, podniosły, ale nie patetyczny nastrój i nieziemski klimat, natomiast jazzrockowy kwartet pokazał muzykom akademickim, w jaki sposób bawić się muzyką, jak dać się jej ponieść, zdjąć fraki, założyć wygodne ubranie, wprowadzić w zastane kompozycje dzikość, naturalność, szaleństwo improwizacji. Zadowolonych osób nie brakowało, muzycy w doskonałych humorach opuścili Kopalnię sztuki, a publiczność została poddana edukacyjnemu seansowi filmowemu nt. historii jazzu na Śląsku autorstwa Grażyny Ogrodowskiej i Leszka Furmana. Spragnionych muzyki maniaków dźwięków rozgrzał zabrzański Piąty Żywioł – zespół łączący żywe bębny z elektroniką. Ich występ w Kawiarni Artystycznej Domu Muzyki i Tańca poprzedził koncert prezentującej swoją twórczość Grawitacji, która uprzyjemniła czas uczestnikom drugiego dnia festiwalu.


Środkowoeuropejski folk i improwizowana world music

Ożywanie architektury poprzemysłowej jako otwarcie, koncerty klubowe jako rozgrzewka i JAZowy piknik na pożegnanie to już tradycja. Ostatni dzień festiwalu odbył się w Dzielnicowym Ośrodku Kultury, a raczej na scenie ustawionej przed nim. Występujący jako pierwszy zespół Expierience to młode wilki tuż po szkole muzycznej w Zabrzu (nieco starszy jest ich perkusista – absolwent katowickiej Akademii Muzycznej). Oprócz własnych kompozycji oscylujących wokół muzyki improwizowanej Expierience bawił się motywami współczesnej muzyki rockowej („Master of puppets” Metallici), bajek i filmów, aranżując na jazzowo znane melodie z „Reksia”, „Różowej pantery” i „Czterech pancernych i psa”.

Jednak dnia osobą, na którą wszyscy czekali był Milo Kurtis z zespołem Drum Freaks, którego powiązania z Waglewskim sięgają lat 70., gdy występowali razem w ramach legendarnego projektu Osjan. Tym razem w składzie ze swoim krajanem z Grecji gitarzystą Anthymosem Apostolisem, saksofonistą Łukaszem Kluczniakiem, perkusistą Davidem Saucedo-Vallem i specjalistą od elektronicznych urządzeń klawiszowych Wojciechem Konikiewiczem.

Współczesna, transowa muzyka etniczna – tak można określić występ Drum Freaks, którzy co chwila generowali spokojne, melodyjne podkłady lub dzikie solówki syntezatorowe przeplatane chrząknięciami saksofonu i melodią gitary z efektem echa. Artyści pozwolili sobie na sporo luzu w swoich improwizacjach – world music ma to do siebie, że bębny mogą narzucać instrumentalistom ten sam, plemienny rytm przez kilkanaście minut, nieznacznie zmieniając akordy, a ponad nimi pojawiają się improwizowane solówki pozostałych instrumentów. W muzyce Milo Kurtisa tkwi nieodgadniona tajemnica, którą warto zgłębić wsłuchując się w pojedyncze, ascetyczne dźwięki w domu lub w zadymionym klubie – twórczość uduchowiona nie dotrze do głębi odbiorcy, który rozmawia z przypadkowymi znajomymi i popija piwem kiełbaskę z rusztu.

Będący gwiazdą trzeciego dnia Festiwalu muzyki improwizowanej Drum Freaks pożegnał się z publicznością kompozycją, która połączyła liryzm z drapieżnością. W pierwszej części utworu didgeridoo i syntezator współgrały tworząc pejzaż dźwiękowy, by następnie zmodyfikować skalę instrumentu elektronicznego i rozpędzić utwór w iście rock&rollowym stylu – solówką gitarową i bębniarskim, szaleńczym duetem. Był to najbardziej improwizowany moment tego festiwalu.

W przeciwieństwie do poprzedników ukraiński kwintet Burdon, prezentujący swoje interpretacje tradycyjnej, ukraińskiej muzyki ludowej, wpisał się w biesiadną atmosferę kończyckiego DOK-u. Lekkie, folkowe utwory zaaranżowane na kontrabas, mandolinę, dwa żeńskie głosy, instrument burdon, flet poprzeczny i różnego rodzaju bębny wprowadziły odrobinę korzennej słowiańskości w rozimprowizowany festiwal. Niezobowiązujące składniki folkowej uczty, czyli węgierskie motywy, wielogłosowe opowieści i wschodni humor rozluźniły publiczność, która z entuzjazmem przyjęła naszych sąsiadów. I być może zabrakło odrobiny eksperymentu, by uznać ten występ za wychodzący nieco ponad przeciętność.

Nad tegoroczną, dwunastą edycją JAZ Festiwalu czuwał Osjanowski duch improwizowanej world music. Organizatorzy i publiczność po raz kolejny udowodnili, że zainteresowanie kulturą i nowymi grupami artystycznymi nie słabnie, a samo życie kulturalne kwitnie. Niewątpliwie grupa osób zrzeszonych wokół ASP, gdzie Marian Oslislo jest rektorem, i zabrzańscy miłośnicy nowej sztuki spotkają się na Festiwalu muzyki improwizowanej już za rok.


Zdjęcia: Leszek Pelc
http://www.art.zabrze.pl, http://www.jaz.zabrze.pl.
XII JAZ Festiwal muzyki improwizowanej. 27 maja - 3 czerwca 2006