ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (190) / 2011

Marek Lyszczyna,

HORROR STYLU ZEROWEGO

A A A
Pojęcie „styl zerowy”, na gruncie polskiego filmoznawstwa zdefiniowane przez Mirosława Przylipiaka, kojarzone jest głównie z filmami kina klasycznego, datowanego na ogół na lata 1930-1960. Głównym celem filmowców realizujących dzieła w tym stylu było stworzenie przeźroczystej formy, czyli doprowadzenie do sytuacji, w której widz nie jest świadomy wykorzystanych środków technicznych ujawniających mimetyczność, a nie rzeczywistość oglądanego obrazu. Imperatywem było ukrycie obecności kamery – w związku z tym aktorzy mieli zakaz spoglądania w obiektyw i zwracania się wprost do odbiorców. Kinematografia miała milczeć na swój temat i żadne cytaty, odniesienia czy choćby aluzje do innych dzieł filmowych nie były dozwolone. Celem tych usilnych działań prawie całej branży (warto zaznaczyć wyjątki, takie jak np. film „Key Largo”) było uwierzytelnienie przedstawionej fabuły w oczach widzów, a w efekcie wywołanie u nich określonych emocji.

Wydawać by się mogło, że wraz z narodzinami kina autorskiego oraz pojawieniem się w latach sześćdziesiątych nowych awangard filmowych, francuskiej Nowej Fali czy rozmaitych eksperymentów formalnych, styl zerowy spoczął w celuloidowej nekropolii, obok zjawisk takich jak Kammerspielfilm. Choć Mirosław Przylipiak upatruje jeszcze pozostałości tej maniery we współczesnych serialach, doskonale odczytujemy, że aktualny wariant stylu zerowego, w odróżnieniu od dominującego w kinie klasycznym, jest dziś zaledwie jedną z wielu narracji, a nie powszechnie obowiązującą regułą.

Niespodziewany renesans formuły nastąpił w obrębie kina gatunkowego. Reality horrory, zapoczątkowane przez „Blair Witch Project”, paradoksalnie odświeżyły model i na nowo zechciały ukryć swoją techniczną powłokę przed okiem widza, posiłkując się jednakże w tym celu zupełnie innymi środkami. Twórcy zrezygnowali z ukrywania formy, gdyż bariera wymiarowości powoduje nieprzekraczalność doświadczenia. Najzłudniejsza iluzja optyczna przestanie działać, gdy będziemy chcieli odebrać ją innym zmysłem niż wzrok. Obecnie dzięki funkcjonowaniu kategorii kina dokumentalnego rozstrzygamy konflikt pomiędzy realnością przedstawienia a ograniczeniami percepcji. Najzdolniejszy malarz akademista nie odwzoruje lepiej twarzy czy detalu architektonicznego niż fotografia. Nawiązując do tej zasady, a zarazem zachowując nadrzędny cel wywołania u widzów określonych emocji, filmy paradokumentalne – można zaryzykować takie stwierdzenie – tworzą dziś nową wersję stylu zerowego. Gatunek filmów grozy, który ma za zadanie wywołać u widzów lęk, przyjął tę formułę.

„Paranormal Activity 3”, kolejny film z serii zapoczątkowanej przez Orena Peliego w 2008 roku, przynosi potwierdzenie ugruntowania się pozycji reality horrorów w obrębie gatunku filmów grozy. Niestety, rodzi równocześnie pytanie o granice formuły. Po raz kolejny oglądamy młode małżeństwo, które rejestruje każdą chwilę swojego życia. Siostra małżonki prosi parę o przechowanie w piwnicy kilku kartonów z kasetami VHS. Małżonek-filmowiec nie może się powstrzymać i postanawia obejrzeć materiał wideo. Zapis na taśmie przenosi nas do roku 1988. Obserwujemy rejestracje wydarzeń z życia młodych rodziców. Mąż prowadzi firmę uwieczniającą na kasetach wideo wesela, a w wolnych chwilach rejestruje życie swojej rodziny. Na tym tle reżyserzy kreślą panoramę lęku. Na horyzoncie widnieje najbardziej banalna jutrzenka zwiastująca grozę, czyli postać dziecka pełniącego rolę medium. Córeczka bohaterów kontaktuje się z wyimaginowanym, niewidzialnym dla innych przyjacielem. Wraz ze wzrostem częstotliwości tych kontaktów w domu dochodzi do zwiększenia paranormalnej aktywności…

W ostatnim czasie wiele horrorów, z „Naznaczonym” na czele, bazowało na podobnym schemacie fabularnym. Postrzegam to jako szkodę, ponieważ powtarzalność zabija smak, a w kinie – niczym w dobrej kuchni – należy urozmaicać menu, bo jeśli kucharz codziennie będzie nam serwować langustę, z delikatesu zamieni się ona w chleb powszedni. Z drugiej strony, warto dostrzec prawidłowość i postawić pytanie: dlaczego najbardziej boimy się lęku, którego medium staje się dziecko? Czy wywołuje w nas ono przypomnienie stadium rozwoju naszej osobowości, w którym rzeczywistości stanowiła dla nas nierozszyfrowalny labirynt zagrożeń? Czy widzimy siebie w lacanowskim zwierciadle i upadają wszystkie nasze iluzje, dzięki którym czujemy się bezpiecznie?

Innym interesującym aspektem jest ikonografia strachu. Kiedy bohaterowie „Paranormal Activity 3” przeglądają taśmy z zapisem niepokojących, nocnych wydarzeń, ich uwagę przykuwa przerażona twarz dziewczynki. Przywodzi to na myśl sceny z filmu „Krąg”, gdzie oglądaliśmy zdjęcia śmiertelnie przerażonych osób. Dlaczego nasze poczucie bezpieczeństwa zaburza jego utrata u innych? Czy poznawalność rzeczywistości, której brak w istocie powoduje stres i lęk, jest doświadczeniem zbiorowym?

W „Paranormal Activity 3” uwagę przyciąga zwłaszcza jeden formalny aspekt filmu. Oto bohater przerabia wiatrak i na obrotowej stopce umieszcza kamerę, tworząc quasi-travelling. Niczym u Polańskiego, główną rolę w filmie zaczyna odgrywać przestrzeń pozakadrowa. Kiedy młoda opiekunka do dzieci przebywa w kuchni, indagowana przez tajemniczy byt, poczucie lęku wzrasta z powodu włączenia naszej przestrzeni w okrytą płaszczem zagrożenia niewidzialną sferę diegezy.

Rozwiązanie akcji rozczarowuje. Choć zapewne trudno wymyśleć oryginalne zakończenie, respektujące przyjęte reguły, trudno wyjaśnić, dlaczego w „Paranormal Activity 3” oglądamy dokładnie to samo, co w „Blair Witch”, „REC” czy w „Ostatnim egzorcyzmie”. W pierwszej części cyklu, wyreżyserowanej jeszcze przez Orena Peliego, zakończenie, a w szczególności jego alternatywna, reżyserska wersja, szokowało. Czy trzecia część jest dowodem na wyczerpanie się gatunku? Czy naprawdę nie można liczyć na nic więcej, poza śmiercią kamerzysty i grozą wynikającą z istnienia nieposkromionego, czającego się gdzieś zła? Przecież na pewno istnieje motyw, który zakwestionuje nasze poczucie bezpieczeństwa, impuls, który wywoła w nas emocje inne niż znudzenie oglądanym po raz wtóry tym samym scenariuszem.

Niestety, to, co było zaletą i gwarancją sukcesu pierwszej części, smakuje obecnie jak trzeci raz odgrzewany kotlet. Może porzucenie ikonografii spirytystyczno-demoniczno-nadprzyrodzonej odświeżyłoby formułę, z której da się przecież wykrzesać jeszcze liczne pokłady lęku. Wiedźm już się raczej nie boimy, opętania również mamy dość opanowane, może więc pora na coś nowego? Gdzie twórca, który tchnie nowe życie w truchło gatunku, posiadającego przecież taki potencjał? Horror jest łazarzem czekającym na wskrzeszenie, drga niesiony przez takie filmy jak „Paranormal Activity 3” do grobu w otoczeniu płaczek produkujących rozmaite slashery i gore movies. Choć film ten ugruntowuje formułę reality horrorów w obrębie gatunku filmów grozy, nie rozwija jej jednak i nie odkrywa nieznanych dotąd rejonów lądu strachu, będącego największym, nieodkrytym kontynentem, pangeą naszej podświadomości, której eksploracja pozwala nam coraz pewniej poruszać się w tak groźnej przecież rzeczywistości.
„Paranormal Activity 3”. Reż.: Henry Joost, Ariel Schulman. Scen.: Christopher B. Landon. Obsada: Katie Faetherston, Sprague Grayden i in. Gatunek: horror. Produkcja: USA 2011, 84 min.