KOMUNISTYCZNY COMING OUT
A
A
A
Z punktu widzenia poprawności politycznej najnowsza wydana po angielsku książka Alaina Badiou, „Communist Hypothesis”, może wydać się cokolwiek skandaliczna. Badiou dokonuje w niej swoistego coming outu: otwarcie i bez żadnych zawoalowanych sygnałów wyznaje swoją wiarę w komunizm. Przy okazji wyciąga z szuflady najgłębiej schowane osobiste dokumenty i doświadczenia: scenariusz wzniosłego dramatu napisany w latach 80-tych i opisujący różnice zdań na temat rewolucji; tekst z 1969 roku poświęcony porażce maja 68, zawierający odwołania do empirycznie potwierdzonej doktryny marksizmu-leninizmu; quasi-historyczne dywagacje o rewolucji kulturalnej w Chinach, a także eseje o komunie paryskiej i rewolucji francuskiej. Do tego dodaje kilka nowszych artykułów (m.in. na temat szalejącego wokół kryzysu ekonomicznego) opublikowanych przez siebie niedawno w różnych lewicowych czasopismach oraz… list do Slavoja Žižka. W rezultacie na półki księgarń trafiła klarowna i bardzo odważna deklaracja wierności idei Marksa, Engelsa, Lenina i Mao; idei, która wszak do niedawna, tzn. do momentu wybuchu kryzysu, uchodzić mogła za skompromitowaną.
Na pewno dla niektórych będzie to deklaracja skandaliczna, niesprawiedliwa i jednostronna. Ta niesprawiedliwość i jednostronność wydaje się jednak naturalną konsekwencją samej logiki ujawniania poglądów czysto subiektywnych i nieakademickich. Z samego pojęcia „subiektywnej opinii” wynika już pewien element jednostronności. Jeśli opinia jest „moja”, to nie jest ona neutralna, ale reprezentuje pewien partykularny punkt widzenia, który aspiruje wprawdzie do uniwersalnego uznania, ale jednak nie daje się przełożyć na czysto neutralne, sprawiedliwe, bezstronne deklaracje.
Logika coming outu Badiou jest logiką wyznania. Zupełnie jak w przypadku św. Augustyna (którego słynne kradzione jabłka stały się już tak nieznośnie banalne, że aż nie wypada ich w tym miejscu wspominać), tak i u Badiou na pozór zwykłe i zupełnie pozbawione wyższego sensu wydarzenia objawiają wzniosłe znaczenie – dzięki wpleceniu ich w komunistyczną teleologię. Weźmy na przykład relację z wydarzeń maja 68. Otóż, jak możemy wywnioskować z tekstu, udział Badiou w tych wydarzeniach ogranicza się do uczestnictwa w jednej demonstracji w Reims. Reims to malutkie, peryferyjne miasteczko z mikroskopijnym uniwersytetem – ówczesnym miejscem pracy Badiou. Pewnego dnia w maju 68 roku kadra akademicka zdecydowała się na strajk: zamiast udać się na zajęcia, wszyscy przeszli do lokalnej fabryki, gdzie strajkowano już od pewnego czasu. W fabryce wykładowcy i studenci spotkali robotników, nastąpiła swobodna wymiana zdań, potem wszyscy się rozeszli. I tyle. Oto cała droga do Damaszku. Jak możemy się domyślać, gdzieś pomiędzy wyjściem z uniwersytetu w Reims a dotarciem do fabryki nastąpiło objawienie – wydarzyło się Wydarzenie przez wielkie W, któremu filozof pozostaje wierny do końca życia. Z punktu widzenia cynicznego i ironicznego czytelnika wydaje się to oczywiście raczej śmieszne niż wzniosłe. Rozumienie tego typu historii jest jednak w całości uwarunkowane przez logikę wiary; jeśli ktoś znajduje się poza spektrum wierności, sens objawienia pozostaje mu niedostępny. Wyznawcy są zresztą tego doskonale świadomi, w końcu stara łacińska sentencja credo quia absurdum nie została ukuta przez ateistów.
Innym autobiograficznym wątkiem, blisko związanym z majem 68, jest refleksja nad Mao i chińską rewolucją kulturalną. Zdumiewający jest zupełny brak krytycyzmu, z jakim Badiou traktuje teksty Mao i partii z okresu rewolucji. Najbardziej płaskie komunały – zdania w rodzaju „Pozwólcie masom edukować się samodzielnie w tym wielkim rewolucyjnym ruchu, niech masy nauczą się rozróżniać pomiędzy dobrem i złem” – są przez Badiou traktowane jako dowód prawdy i wielkości rewolucji. Obrona Mao jest w zasadzie po prostu egzegezą, opiera się wyłącznie na literalnej analizie frazesów, których pełne są jego pisma. Zdaniem Badiou Mao nie był wcale krwawym dyktatorem – Mao ucieleśniał po prostu paradoks rewolucji: był jednocześnie szefem partii i symbolem polityki pozapartyjnej, pozapaństwowej, spontanicznie mobilizującej masy. Jeśli chodzi o kult jednostki, który wydawał się oponentom tak bezsensowny i niebezpieczny, to zdaniem Badiou, jest on zupełnie normalny. Jeśli w poezji i sztuce – argumentuje Badiou – nie mamy oporów przed uznaniem kogoś za geniusza, to dlaczego mielibyśmy rezygnować z kultu jednostki w polityce, która jest taką samą procedurą prawdy jak poezja? Rzecz jasna, ów kult jednostki nie powinien tyczyć się wyłącznie Mao, dotyczy on w równym stopniu Che Guevary, Lenina a nawet Tito, Stalina, Fidela Castro i Envera Hodży. W załączonym do książki liście do Slavoja Žižka Badiou pisze: „Jeśli chodzi o postacie takie jak Robespierre, Saint-Just, Babeuf, Blanqui, Bakunin, Marx, Engels, Lenin, Stalin, Mao Zedong, Zhou Enlai, Tito, Enver Hodża, Guevera, Castro i kilku innych, kluczowe jest, by nie ustępować wobec kryminalizacji i tych różnych jeżących włosy na głowie anegdot, za pomocą których siły reakcji próbują ich odgrodzić i zakwestionować. Możemy i musimy dyskutować nad użytkiem, jaki robimy, albo nie robimy, z tych postaci” (s.264).
A więc Stalin czy Enver Hodża wciąż zasługują na hołd ze strony Badiou. Co więcej, wszystkie książki, które próbują kwestionować wielkość tych komunistycznych bohaterów są reakcyjną propagandą, a priori fałszywą, ponieważ pisaną z zakłamanej konserwatywnej perspektywy. „Każda nowa książka o Mao […] jest oczywiście przypadkiem zakłamanej, perfidnej i zupełnie nie interesującej propagandy” (s.264). Badiou ma nawet wydumaną teorię na temat źródeł tej propagandy: otóż jest ona produkowana na zlecenie władz obecnych Chin, które zdradziły Mao, skrycie go nienawidzą i chcą wymazać jego dorobek z historii ludzkości. Wszyscy brytyjscy autorzy, którzy piszą na temat zbrodni z czasów rewolucji kulturalnej piszą zatem na zlecenie Chińczyków.
Na osobny komentarz zasługuje list do Žižka – jest to bowiem typowy przykład listu apostolskiego, wzorowanego na św. Pawle, w którym autor ruga i napomina swoje owieczki, jednocześnie wskazując im właściwą ścieżkę do Pana. Badiou gromi w nim Žižka o to, że nie docenia wielkości Mao tak, jak powinien – Žižek podniósł bowiem problem śmierci kilkudziesięciu milionów Chińczyków w okresie rewolucji kulturalnej. Jednym z pomniejszych grzechów Žižka jest także nieumiejętność zrozumienia chłopskiego poczucia humoru Mao, którego żarty najwyraźniej śmieszą Badiou – co, nawiasem mówiąc, jest dość żenujące. Żarciki te są bowiem zaiste prześmieszne, weźmy na przykład jeden z nich: „Jeśli głowa zostaje odcięta, nie może zostać przywrócona, nie może też odrosnąć jak odcięty szczypiorek” (s.267). Widać, że towarzysz Mao to jednak miał poczucie humoru, prawda? Współczesna lewica koniecznie powinna to poczucie humoru docenić i uwzględnić w swojej twórczości teoretycznej. Oprócz napomnień, u Badiou są też i wskazówki: powinniśmy czytać Mao nieustannie i stawiać sobie pytanie: „jakie problemy są wspólne dla nas i dla Mao? W jakim sensie lektura jego tekstów jest czymś więcej niż krytyką i przejawem nostalgii?” (s.269). Jednym słowem, powinnyśmy rozmyślać nad ściśle określonymi pytaniami, które proponuje nam nas nasz apostoł – Badiou. Pojęcie lewicowego apostolstwa nabiera tutaj konkretnego i bliskiego Pawłowi z Tarsu sensu.
Czy publikacja „Communist Hypothesis” wyleczy świat akademicki z fascynacji Badiou? Do niedawna poziom tej fascynacji wykazywał tendencję rosnącą. Książki na jego temat stawały się coraz grubsze i bardziej rozbudowane; najnowsza angielska interpretacja (B. Bosteels: „Badiou and Politics”), wydana w serii „Post-contemporary interventions” redagowanej przez Frederica Jamesona i Stanleya Fisha (a więc autoryzowana przez dwa dość prestiżowe w świecie akademickim nazwiska), liczy sobie 464 stron. Wraz z rozrostem literatury różnice zdań pomiędzy komentatorami robią się coraz bardziej złożone i skomplikowane. Niedługo zapewne powstaną czasopisma wzorowane na „Kant Studies”: tak jak są już na rynku „Foucault Studies”, tak będą pewnie i „Badiou Studies” – może zresztą już gdzieś są… A ponad tą całą rozbudowaną literaturą komentatorską, odnoszącą się do skomplikowanej i złożonej teorii, która czerpie z teorii zbiorów, literatury, poezji i historii filozofii, stoi postać ekscentrycznego maoistowskiego fanatyka – megalomana, który bez śladów zażenowania porównuje swoje traktaty do dzieł Hegla.
Na pewno dla niektórych będzie to deklaracja skandaliczna, niesprawiedliwa i jednostronna. Ta niesprawiedliwość i jednostronność wydaje się jednak naturalną konsekwencją samej logiki ujawniania poglądów czysto subiektywnych i nieakademickich. Z samego pojęcia „subiektywnej opinii” wynika już pewien element jednostronności. Jeśli opinia jest „moja”, to nie jest ona neutralna, ale reprezentuje pewien partykularny punkt widzenia, który aspiruje wprawdzie do uniwersalnego uznania, ale jednak nie daje się przełożyć na czysto neutralne, sprawiedliwe, bezstronne deklaracje.
Logika coming outu Badiou jest logiką wyznania. Zupełnie jak w przypadku św. Augustyna (którego słynne kradzione jabłka stały się już tak nieznośnie banalne, że aż nie wypada ich w tym miejscu wspominać), tak i u Badiou na pozór zwykłe i zupełnie pozbawione wyższego sensu wydarzenia objawiają wzniosłe znaczenie – dzięki wpleceniu ich w komunistyczną teleologię. Weźmy na przykład relację z wydarzeń maja 68. Otóż, jak możemy wywnioskować z tekstu, udział Badiou w tych wydarzeniach ogranicza się do uczestnictwa w jednej demonstracji w Reims. Reims to malutkie, peryferyjne miasteczko z mikroskopijnym uniwersytetem – ówczesnym miejscem pracy Badiou. Pewnego dnia w maju 68 roku kadra akademicka zdecydowała się na strajk: zamiast udać się na zajęcia, wszyscy przeszli do lokalnej fabryki, gdzie strajkowano już od pewnego czasu. W fabryce wykładowcy i studenci spotkali robotników, nastąpiła swobodna wymiana zdań, potem wszyscy się rozeszli. I tyle. Oto cała droga do Damaszku. Jak możemy się domyślać, gdzieś pomiędzy wyjściem z uniwersytetu w Reims a dotarciem do fabryki nastąpiło objawienie – wydarzyło się Wydarzenie przez wielkie W, któremu filozof pozostaje wierny do końca życia. Z punktu widzenia cynicznego i ironicznego czytelnika wydaje się to oczywiście raczej śmieszne niż wzniosłe. Rozumienie tego typu historii jest jednak w całości uwarunkowane przez logikę wiary; jeśli ktoś znajduje się poza spektrum wierności, sens objawienia pozostaje mu niedostępny. Wyznawcy są zresztą tego doskonale świadomi, w końcu stara łacińska sentencja credo quia absurdum nie została ukuta przez ateistów.
Innym autobiograficznym wątkiem, blisko związanym z majem 68, jest refleksja nad Mao i chińską rewolucją kulturalną. Zdumiewający jest zupełny brak krytycyzmu, z jakim Badiou traktuje teksty Mao i partii z okresu rewolucji. Najbardziej płaskie komunały – zdania w rodzaju „Pozwólcie masom edukować się samodzielnie w tym wielkim rewolucyjnym ruchu, niech masy nauczą się rozróżniać pomiędzy dobrem i złem” – są przez Badiou traktowane jako dowód prawdy i wielkości rewolucji. Obrona Mao jest w zasadzie po prostu egzegezą, opiera się wyłącznie na literalnej analizie frazesów, których pełne są jego pisma. Zdaniem Badiou Mao nie był wcale krwawym dyktatorem – Mao ucieleśniał po prostu paradoks rewolucji: był jednocześnie szefem partii i symbolem polityki pozapartyjnej, pozapaństwowej, spontanicznie mobilizującej masy. Jeśli chodzi o kult jednostki, który wydawał się oponentom tak bezsensowny i niebezpieczny, to zdaniem Badiou, jest on zupełnie normalny. Jeśli w poezji i sztuce – argumentuje Badiou – nie mamy oporów przed uznaniem kogoś za geniusza, to dlaczego mielibyśmy rezygnować z kultu jednostki w polityce, która jest taką samą procedurą prawdy jak poezja? Rzecz jasna, ów kult jednostki nie powinien tyczyć się wyłącznie Mao, dotyczy on w równym stopniu Che Guevary, Lenina a nawet Tito, Stalina, Fidela Castro i Envera Hodży. W załączonym do książki liście do Slavoja Žižka Badiou pisze: „Jeśli chodzi o postacie takie jak Robespierre, Saint-Just, Babeuf, Blanqui, Bakunin, Marx, Engels, Lenin, Stalin, Mao Zedong, Zhou Enlai, Tito, Enver Hodża, Guevera, Castro i kilku innych, kluczowe jest, by nie ustępować wobec kryminalizacji i tych różnych jeżących włosy na głowie anegdot, za pomocą których siły reakcji próbują ich odgrodzić i zakwestionować. Możemy i musimy dyskutować nad użytkiem, jaki robimy, albo nie robimy, z tych postaci” (s.264).
A więc Stalin czy Enver Hodża wciąż zasługują na hołd ze strony Badiou. Co więcej, wszystkie książki, które próbują kwestionować wielkość tych komunistycznych bohaterów są reakcyjną propagandą, a priori fałszywą, ponieważ pisaną z zakłamanej konserwatywnej perspektywy. „Każda nowa książka o Mao […] jest oczywiście przypadkiem zakłamanej, perfidnej i zupełnie nie interesującej propagandy” (s.264). Badiou ma nawet wydumaną teorię na temat źródeł tej propagandy: otóż jest ona produkowana na zlecenie władz obecnych Chin, które zdradziły Mao, skrycie go nienawidzą i chcą wymazać jego dorobek z historii ludzkości. Wszyscy brytyjscy autorzy, którzy piszą na temat zbrodni z czasów rewolucji kulturalnej piszą zatem na zlecenie Chińczyków.
Na osobny komentarz zasługuje list do Žižka – jest to bowiem typowy przykład listu apostolskiego, wzorowanego na św. Pawle, w którym autor ruga i napomina swoje owieczki, jednocześnie wskazując im właściwą ścieżkę do Pana. Badiou gromi w nim Žižka o to, że nie docenia wielkości Mao tak, jak powinien – Žižek podniósł bowiem problem śmierci kilkudziesięciu milionów Chińczyków w okresie rewolucji kulturalnej. Jednym z pomniejszych grzechów Žižka jest także nieumiejętność zrozumienia chłopskiego poczucia humoru Mao, którego żarty najwyraźniej śmieszą Badiou – co, nawiasem mówiąc, jest dość żenujące. Żarciki te są bowiem zaiste prześmieszne, weźmy na przykład jeden z nich: „Jeśli głowa zostaje odcięta, nie może zostać przywrócona, nie może też odrosnąć jak odcięty szczypiorek” (s.267). Widać, że towarzysz Mao to jednak miał poczucie humoru, prawda? Współczesna lewica koniecznie powinna to poczucie humoru docenić i uwzględnić w swojej twórczości teoretycznej. Oprócz napomnień, u Badiou są też i wskazówki: powinniśmy czytać Mao nieustannie i stawiać sobie pytanie: „jakie problemy są wspólne dla nas i dla Mao? W jakim sensie lektura jego tekstów jest czymś więcej niż krytyką i przejawem nostalgii?” (s.269). Jednym słowem, powinnyśmy rozmyślać nad ściśle określonymi pytaniami, które proponuje nam nas nasz apostoł – Badiou. Pojęcie lewicowego apostolstwa nabiera tutaj konkretnego i bliskiego Pawłowi z Tarsu sensu.
Czy publikacja „Communist Hypothesis” wyleczy świat akademicki z fascynacji Badiou? Do niedawna poziom tej fascynacji wykazywał tendencję rosnącą. Książki na jego temat stawały się coraz grubsze i bardziej rozbudowane; najnowsza angielska interpretacja (B. Bosteels: „Badiou and Politics”), wydana w serii „Post-contemporary interventions” redagowanej przez Frederica Jamesona i Stanleya Fisha (a więc autoryzowana przez dwa dość prestiżowe w świecie akademickim nazwiska), liczy sobie 464 stron. Wraz z rozrostem literatury różnice zdań pomiędzy komentatorami robią się coraz bardziej złożone i skomplikowane. Niedługo zapewne powstaną czasopisma wzorowane na „Kant Studies”: tak jak są już na rynku „Foucault Studies”, tak będą pewnie i „Badiou Studies” – może zresztą już gdzieś są… A ponad tą całą rozbudowaną literaturą komentatorską, odnoszącą się do skomplikowanej i złożonej teorii, która czerpie z teorii zbiorów, literatury, poezji i historii filozofii, stoi postać ekscentrycznego maoistowskiego fanatyka – megalomana, który bez śladów zażenowania porównuje swoje traktaty do dzieł Hegla.
Alain Badiou: „The Communist Hypothesis”. Transl. D.Macey and S. Corcoran. Verso, London and New York 2010.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |