ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (192) / 2011

Martyna Markowska,

NA ZBOCZEŃCA, CZYLI PO AUSTRIACKU

A A A
Austrii nie znam zbyt dobrze, przyznaję się. Mimo że w kraju tym byłam w tym roku trzy razy, zawsze były to wizyty krótkie i dające tak naprawdę niewielki pogląd na sprawę austriacką, niewielki, ale stronniczy. Wystarczało mi, że przekraczałam szwajcarską granicę i już czułam wolność. Kraj Freuda wydawał mi się śmigłem, który napędzał mi wiatr w żagle. Jak się okazuje, byłam chyba jedną z nielicznych, dla których Austria, a zwłaszcza jej stolica, to symbol ucieczki z obyczajowych kazamatów. Wystarczy wspomnieć, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy poznałam dwie wiedenki, które zwiały z ojczyzny i zarzekają się, że ich noga nie postanie tam na dłużej niż kilka dni na Boże Narodzenie. Dodatkowo tylko dlatego, ze rodzice nalegają. Paradoksalnie, niemal wszystkie niemieckojęzyczne kraje (część Szwajcarii, Austria i Lichtenstein) kojarzone są z seksualnymi dewiacjami, z oporną akceptacją ruchu wyzwolenia kobiet, z jodłowaniem jako łabędzim śpiewem kiczu i dewocji. I tak dalej. Wszystkie niemieckojęzyczne kraje, prócz samych Niemiec. Lichtenstein podobno jest najgorszy.



Zdajemy sobie sprawę, że Freud był Austriakiem. Był nim także i Hitler. Jednak najważniejsza Trójca, do tego literacka, to współcześnie Elfriede Jelinek, Robert Musil i niezastąpiony Thomas Bernhard, o którym będzie przede wszystkim mowa w tym tekście. Z okazji zorganizowanego w listopadzie w Instytucie Mikołowskim spotkania w ramach festiwalu Ars Cameralis, dotyczącego właśnie twórczości Thomasa Bernharda, zaśmialiśmy się (gorzko) z Bartkiem, że chyba mało jest na świecie takich krajów, których pisarze (niejeden) wypłynęli na szerokie wody (na przykład noblowskie) tak jak pisarze austriaccy. Wymieniona wyżej trójca poświadczy.

Usłyszałam kiedyś zdanie określające Bernharda jako „sączącego jad na swój kraj tak genialnie, że trudno się tym nie rozkoszować“. Zacytowałam Filipa, który jako hungarysta otrzymał dobrą edukację z historii i kultury regionu będącego niegdyś pod panowaniem keisera. Zawierzam mu i tradycyjnie macham z oddali.

Literatura Thomasa Bernharda początkowo posłużyła mi jako punkt odniesienia dla porówniania mentalności Austriaków z mentalnością Szwajcarów, okoliczności kulturowe i geograficzne sprzyjałyby bowiem tezie, że obie nacje może coś łączyć. Bo Alpy, bo mgła w dolinach, bo ordnung i zamiłowanie do gemütlich. Faktycznie, chyba to, za co nie lubimy Szwajcarów, cechuje też negatywnie Austriaków i vice versa. Z tym wyjątkiem, że Szwajcarzy rzadko się przyznają do swoich wad, a na każdą krytykę z zewnątrz reagują gorączkowo. Co więcej, pamiętają zniewagę długo i nie omieszkają przypomnieć o niej przy każdej okazji. Oczywiście, to jedynie mocne uogólnienie. Austriacy natomiast mają widocznie mniejsze hamulce w krytykowaniu samych siebie jako nacji. Czytając dzieła Bernharda widzimy, że ów jad sączy się z jego pióra zarówno w tekstach, które bezpośrednio rozprawiają się z austriackim sposobem myślenia (jak obraz Styrii w „Verstörung”, po polsku „Zaburzenie”), czy też mimochodem, niby jako przypisek do rozważań o sztuce w Kunsthistorisches Museum („Alte Meister. Komödie”, tytuł polski „Dawni Mistrzowie. Komedia”).

Biorąc pod uwagę tylko te dwa tytuły, w obrazie Austrii zobaczymy bandę pijaków bijących swoje żony, małodusznych skąpców ogarniętych obsesjami, melancholików-nudziarzy... Bernhard urodził się w Niderlandach, ale pisarzem austriackim jest bezwzględnie. Poorał ego austriackie tak, że czytając o społeczeństwie mizoginów i „ludzi bez właściwości” mamy wrażenie, że akcja powieści Bernharda toczy się najpóźniej na samym początku dziewiętnastego wieku. Niestety, wszystkie fabuły zostały napisane w drugiej połowie wieku dwudziestego. Nic dziwnego, że na takim tle wyrosła feministyczna rewolta literacka, taka jak w prozie Elfriede Jelinek. Bernhard opisywał więc rzeczywistość jemu współczesną, a jakże archaiczną, Jelinek z kolei wzięła kurs na konkretny problem społeczny.



Trudno być prorokiem, ale jeszcze trudniej być narwanym kogucikiem we własnym kraju. Bernharda ocaliła sława międzynarodowa, niedoceniony Musil umarł w nędzy poza granicami swej ojczyzny. Jelinek nadal pisze. Wiedeń zmienia się chyba dość wolno. Choć Schönbrunn okazale wodzi za nos turystów, na dworcu Meinling właściciele barów z kebabami dzwonią po policję, bo dwóch frustratów znowu pobiło się na ulicy o jedną fajkę. W październiku na starców stojących w kolejce do Katedry św. Szczepana napadł agresywny osiłek, kopnął w laskę jednego, pochnął drugiego tak, że ten upadł. Mimo że plac był pełen ludzi, indydent ten widziały może trzy osoby. Reszta była zbyt zajęta wciskaniem się do przybytku świętości na „Requiem” Mozarta.

Moja pierwsza wizyta w Wiedniu miała miejsce, kiedy miałam piętnaście lat. Nie podobało mi się to całe w złocie miasto, w którym polskie kurwy nieudolnie próbowały poderwać podstarzałych wiedeńczyków. Może to któremuś z nich piętnaście lat później agresywny osiłek (pewnie jakiś Serb albo też Polak) kopnął w drewnianą laskę, zakończoną złotą inkrustacją. Po latach mam więcej zrozumienia dla Wiednia. Może dlatego, bo smak dobrej kawy i większa świadomość Wiednia „od kuchni”, Hundertwasser i Museum Quartier przesłoniły klasyczny, dewiacyjno-dewocyjny obraz miasta. Poza tym, dzięki parze, która w dwudziestu pięciu procentach jest fińska, poczułam austriacką gościnność, ciepłą i elegancką zarazem. Życzę wszystkim, aby mogli poznać takich wiedeńczyków jak Judit i Hubert. Taka znajomość dodaje skrzydeł. „Red Bull” ostatecznie też jest Austriakiem.

Mediolan/Zurych, grudzień 2011

Bibliografia:
Thomas Bernhard: „Zaburzenie”. Tłum. Sława Lisiecka. Czytelnik. Warszawa 2009.
Thomas Bernhard: „Dawni Mistrzowie. Komedia”. Tłum. Marek Kędzierski. Czytelnik. Warszawa 2005.
Elfriede Jelinek: „Wykluczeni”. Tłum. Anna Majkiewicz. Joanna Ziemska. WAB. Warszawa 2005.