
STACJA SOLARIS
A
A
A
„Solaris”, jedna z najsłynniejszych powieści Stanisława Lema, doczekała się wielu przekładów oraz adaptacji filmowych – najpierw w reżyserii Andrieja Tarkowskiego z 1972 roku (nagroda FIPRESCI oraz Grand Prix Jury na Festiwalu w Cannes), później w 2002 roku w reżyserii Stevena Soderbergha. Jedną z jej scenicznych adaptacji możemy zobaczyć na deskach Teatru im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Inscenizacji podjął się Jarosław Tumidajski, twórca takich przedstawień jak: „Trans-Atlantyk” Witolda Gombrowicza we wrocławskim Teatrze Współczesnym czy też „Pan Tadeusz” w gdańskim Teatrze Wybrzeże. Zarówno te tak różne dzieła, jak i inscenizacje w Teatrze Śląskim zdaje się łączyć koncepcja polegająca na umieszczeniu ich problematyki w pryzmacie współczesnej refleksji.
W inscenizacji „Solaris” olbrzymią rolę odgrywa scenografia autorstwa Mirka Kaczmarka. Wizualna warstwa przedstawienia podkreśla charakter miejsca – naukowej stacji badawczej. Przestrzeń zabudowano na zasadzie symetrii – dwa faksy po dwóch stronach przestrzeni scenicznej, dwa ekrany zamontowane na dwóch bocznych filarach, a także projektor wyrzucający z siebie kolejne obrazy tego, co na scenie i poza nią. Elementy te, wraz z towarzyszącą spektaklowi jasną poświatą reflektorów, których blask raz po raz przechodzi w zimne odcienie błękitu, z jednej strony odrealniają przestrzeń. Z drugiej, kierują w stronę bardzo współczesnych wyobrażeń na temat lotów kosmicznych czy też eksploracji wszechświata. Przestrzeń spektaklu jest hermetyczna, sucha, ale nie sterylna, jak mogłoby się początkowo wydawać. Poskręcane kable przedłużaczy, rozżarzone pomarańczowymi diodami i plączące się pod nogami bohaterów opowieści, zaburzają sterylność tego miejsca, poczucie jego uporządkowania. Podobnie porozrzucane gdzieniegdzie zużyte plastikowe butelki stają się symptomami degradacji. Bałagan ten przekładać się może w sposób symboliczny na kondycję ludzkości. Kiedy na scenie pojawia się Snaut (grany przez Grzegorza Przybyła), ów sceniczny chaos stanowi jaskrawe, często męczące dla widza tło wypowiedzi postaci, które – pośrednio – snują gorzką refleksję na temat człowieczeństwa. Jest to refleksja cyniczna i powikłana niczym wspomniany gąszcz kabli oplatający ściany i posadzkę. Wydaje się, że scenografia intensyfikuje, dopełnia zaistniały na scenie dialog, ale z drugiej strony zaburza go, odrywa nas, widzów, od wypowiadanego słowa.
Kolejnym elementem zabudowania przestrzeni, wskazującym na jej silny potencjał semantyczny, jest sposób, w jaki powołano do istnienia tytułową Solaris. W ekranizacji filmowej w reżyserii Sorderbergha, która skupiona była na zaakcentowaniu samotności istoty ludzkiej, spotęgowanej poprzez zamknięcie jej w hermetycznej przestrzeni stacji kosmicznej, lęki i plany głównego bohatera konfrontowane były raz po raz z obrazem błękitnej masy energii, mającej wielki wpływ na emocje i poczynania bohaterów. Obraz Solaris, choć stale obecny w filmie Sorderbergha, w inscenizacji Tumidajskiego jest umowny, nieznacznie zaakcentowany. Rzucane raz po raz w przestrzeń sceniczną rozmywające się bladoniebieskie światło podkreśla jedynie obecność planety, której ślad odnajdujemy przede wszystkim w warstwie słowa. Ów brak widocznej konfrontacji postaci z obrazami tajemniczej planety wydaje się przesuwać pojęcie Solaris w stronę metafory.
Istotnym elementem zbudowanej przez Kaczmarka scenografii jest umiejscowiona pośrodku sceny roślina. Jej pulsująca życiem zieleń silnie kontrastuje z chłodną, metaliczną przestrzenią stacji. Roślina konotuje życie, stan narodzenia i odradzania się. Ten zielony punkt w przestrzeni staje się bronią w rękach Snauta, czymś w rodzaju zaklęcia, którym próbuje odczarować wykreowany przez Solaris obraz Harey. Gdy Snaut wyrywa kilka pędów rośliny i z całej siły rzuca nimi w kobiecą postać, oglądamy jeden z najbardziej dramatycznych momentów przedstawienia. Brak tu chłodnych, wyrachowanych i gorzkich komentarzy, wygłaszanych zazwyczaj przez Snauta. W tej właśnie scenie bohater grany przez Przybyła jest zwyczajnie ludzki i autentyczny. Podejmuje próbę odczarowania rzeczywistości pod wpływem impulsu, pierwotnego instynktu.
Przyglądając się grze młodszych aktorów Teatru Śląskiego, nie da się nie zauważyć, że zarówno Jakub Kamiński (Kelvin), jak i Karina Grabowska (Harey) wykorzystują w procesie budowania postaci naturalny walor, jakim jest ich wiek. Nie chodzi tu jedynie o fizyczne atrybuty młodości, ale także o pewną konstrukcję psychiczną, którą wygrywają. Sposób, w jaki mówią i poruszają się w przestrzeni sceny, cechuje młodzieńcza witalność i energia, ale także swoista naiwność i silna emocjonalność.
Ważna dla odbioru „Solaris”, a zaakcentowana zarówno w książce, jak i w filmie Sorderbergha sekwencja „nie chcemy innych światów, chcemy luster”, pojawia się także w tej inscenizacji, choć nie jest to obraz nachalny i dosłowny. Dzięki specyfice przestrzeni teatralnej Małej Sceny Teatru Śląskiego, efekt lustra uzyskano w inny sposób. Przysłużyła się temu konstrukcja widowni, usytuowanej po obydwu stronach sceny. Nie bez znaczenia był także projekt scenografii, w którym dwa filary, dwa faksy, dwa ekrany z tym samym, jednocześnie wyświetlanym obrazem dają uczucie iluzji odbicia. Użycie projektorów, ekranów z wyświetlanymi na nich obrazami czy też zapisami wideo, nie rozpraszało, a rozszerzało i ostatecznie dopełniało wykreowaną przez twórców spektaklu przestrzeń.
Ostatnie sceny przedstawienia łagodnie i płynnie przeszły w jego zakończenie. Trudno było wyczuć granicę między końcem spektaklu a powrotem do pozateatralnej rzeczywistości. Brak ostro zaznaczonych ram spowodował, że spektakl istniał jeszcze przez kilka chwil. Dopiero po pewnym czasie odzyskaliśmy pełną świadomość powrotu i zdaliśmy sobie sprawę, że nasza misja na stacji badawczej w Teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach została zakończona. Odpowiedź na pytanie, jak wypadliśmy, pozostanie na razie otwarta.
W inscenizacji „Solaris” olbrzymią rolę odgrywa scenografia autorstwa Mirka Kaczmarka. Wizualna warstwa przedstawienia podkreśla charakter miejsca – naukowej stacji badawczej. Przestrzeń zabudowano na zasadzie symetrii – dwa faksy po dwóch stronach przestrzeni scenicznej, dwa ekrany zamontowane na dwóch bocznych filarach, a także projektor wyrzucający z siebie kolejne obrazy tego, co na scenie i poza nią. Elementy te, wraz z towarzyszącą spektaklowi jasną poświatą reflektorów, których blask raz po raz przechodzi w zimne odcienie błękitu, z jednej strony odrealniają przestrzeń. Z drugiej, kierują w stronę bardzo współczesnych wyobrażeń na temat lotów kosmicznych czy też eksploracji wszechświata. Przestrzeń spektaklu jest hermetyczna, sucha, ale nie sterylna, jak mogłoby się początkowo wydawać. Poskręcane kable przedłużaczy, rozżarzone pomarańczowymi diodami i plączące się pod nogami bohaterów opowieści, zaburzają sterylność tego miejsca, poczucie jego uporządkowania. Podobnie porozrzucane gdzieniegdzie zużyte plastikowe butelki stają się symptomami degradacji. Bałagan ten przekładać się może w sposób symboliczny na kondycję ludzkości. Kiedy na scenie pojawia się Snaut (grany przez Grzegorza Przybyła), ów sceniczny chaos stanowi jaskrawe, często męczące dla widza tło wypowiedzi postaci, które – pośrednio – snują gorzką refleksję na temat człowieczeństwa. Jest to refleksja cyniczna i powikłana niczym wspomniany gąszcz kabli oplatający ściany i posadzkę. Wydaje się, że scenografia intensyfikuje, dopełnia zaistniały na scenie dialog, ale z drugiej strony zaburza go, odrywa nas, widzów, od wypowiadanego słowa.
Kolejnym elementem zabudowania przestrzeni, wskazującym na jej silny potencjał semantyczny, jest sposób, w jaki powołano do istnienia tytułową Solaris. W ekranizacji filmowej w reżyserii Sorderbergha, która skupiona była na zaakcentowaniu samotności istoty ludzkiej, spotęgowanej poprzez zamknięcie jej w hermetycznej przestrzeni stacji kosmicznej, lęki i plany głównego bohatera konfrontowane były raz po raz z obrazem błękitnej masy energii, mającej wielki wpływ na emocje i poczynania bohaterów. Obraz Solaris, choć stale obecny w filmie Sorderbergha, w inscenizacji Tumidajskiego jest umowny, nieznacznie zaakcentowany. Rzucane raz po raz w przestrzeń sceniczną rozmywające się bladoniebieskie światło podkreśla jedynie obecność planety, której ślad odnajdujemy przede wszystkim w warstwie słowa. Ów brak widocznej konfrontacji postaci z obrazami tajemniczej planety wydaje się przesuwać pojęcie Solaris w stronę metafory.
Istotnym elementem zbudowanej przez Kaczmarka scenografii jest umiejscowiona pośrodku sceny roślina. Jej pulsująca życiem zieleń silnie kontrastuje z chłodną, metaliczną przestrzenią stacji. Roślina konotuje życie, stan narodzenia i odradzania się. Ten zielony punkt w przestrzeni staje się bronią w rękach Snauta, czymś w rodzaju zaklęcia, którym próbuje odczarować wykreowany przez Solaris obraz Harey. Gdy Snaut wyrywa kilka pędów rośliny i z całej siły rzuca nimi w kobiecą postać, oglądamy jeden z najbardziej dramatycznych momentów przedstawienia. Brak tu chłodnych, wyrachowanych i gorzkich komentarzy, wygłaszanych zazwyczaj przez Snauta. W tej właśnie scenie bohater grany przez Przybyła jest zwyczajnie ludzki i autentyczny. Podejmuje próbę odczarowania rzeczywistości pod wpływem impulsu, pierwotnego instynktu.
Przyglądając się grze młodszych aktorów Teatru Śląskiego, nie da się nie zauważyć, że zarówno Jakub Kamiński (Kelvin), jak i Karina Grabowska (Harey) wykorzystują w procesie budowania postaci naturalny walor, jakim jest ich wiek. Nie chodzi tu jedynie o fizyczne atrybuty młodości, ale także o pewną konstrukcję psychiczną, którą wygrywają. Sposób, w jaki mówią i poruszają się w przestrzeni sceny, cechuje młodzieńcza witalność i energia, ale także swoista naiwność i silna emocjonalność.
Ważna dla odbioru „Solaris”, a zaakcentowana zarówno w książce, jak i w filmie Sorderbergha sekwencja „nie chcemy innych światów, chcemy luster”, pojawia się także w tej inscenizacji, choć nie jest to obraz nachalny i dosłowny. Dzięki specyfice przestrzeni teatralnej Małej Sceny Teatru Śląskiego, efekt lustra uzyskano w inny sposób. Przysłużyła się temu konstrukcja widowni, usytuowanej po obydwu stronach sceny. Nie bez znaczenia był także projekt scenografii, w którym dwa filary, dwa faksy, dwa ekrany z tym samym, jednocześnie wyświetlanym obrazem dają uczucie iluzji odbicia. Użycie projektorów, ekranów z wyświetlanymi na nich obrazami czy też zapisami wideo, nie rozpraszało, a rozszerzało i ostatecznie dopełniało wykreowaną przez twórców spektaklu przestrzeń.
Ostatnie sceny przedstawienia łagodnie i płynnie przeszły w jego zakończenie. Trudno było wyczuć granicę między końcem spektaklu a powrotem do pozateatralnej rzeczywistości. Brak ostro zaznaczonych ram spowodował, że spektakl istniał jeszcze przez kilka chwil. Dopiero po pewnym czasie odzyskaliśmy pełną świadomość powrotu i zdaliśmy sobie sprawę, że nasza misja na stacji badawczej w Teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach została zakończona. Odpowiedź na pytanie, jak wypadliśmy, pozostanie na razie otwarta.
Stanisław Lem: „Solaris”. Reżyseria: Jarosław Tumidajski. Scenografia: Mirek Kaczmarek. Występują: Karina Grabowska, Grzegorz Przybył, Andrzej Warcaba, Jakub Kamieński, Tadeusz Bradecki. Premiera: 10 czerwca 2011 na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego w Katowicach.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |