ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (200) / 2012

Agnieszka Nęcka,

GEHENNA ŻYCIA Z MIAUCZĄCYM PUPILEM

A A A
Mówi się, że koty chadzają własnymi ścieżkami. Do podobnych konstatacji można dojść po lekturze „Mojego życia z Dżejmsem” – debiutu prozatorskiego Macieja Gierszewskiego, z którym – najoględniej rzecz ujmując – nie bardzo wiadomo, co zrobić. Gdyby chcieć zdeprecjonować tę publikację, można by po prostu powiedzieć, że jest to swoisty, potrzebny raczej jedynie samemu autorowi, dzienni(cze)k, opisujący przede wszystkim trudne, bo codzienne życie z problematycznym i rozkapryszonym kotem – tytułowym Dżejmsem. Pieszczoch, zwanym „Kotulkiem” czy „Czarnuchem”, jest hałaśliwym, złośliwym, gryzącym, drapiącym wszystko i wszystkich wokoło bałaganiarzem, który albo zrzuca suszące się pranie, albo wypada z okna mieszkania, znajdującego się na drugim piętrze, albo pożera przeznaczone na obiad dla domowników mięso mielone, pozbawiając ich tym samym posiłku. W konsekwencji współlokatorzy właściciela owego krnąbrnego i „niereformowalnego” „sierściucha” snują wymyślne plany pozbycia się uprzykrzającego im życie zwierzaka. Pomysłów mają sporo: od poczęstowania go arszenikiem, poprzez upieczenie, na próbie wykończenia go przez cotygodniowe godzinne czytanie rozdziału po rozdziale „Manifestu Partii Komunistycznej” Marksa i Engelsa skończywszy.

Bez większego oporu można by powiedzieć, że „Moje życie z Dżejmsem” wpisuje się w dykcję banalistyczną. Dość przywołać jeden z fragmentów omawianej tu książki Gierszewskiego: „W końcu muszę iść spać, jednak najpierw pod prysznic. I faktycznie, gdy myję włosy, Kotulek pakuje swe czarne cielsko do brodzika. Najpierw wpatruje się w strumień, potem stara się go uderzyć, złapać między łapy, a pyskiem ugryźć. Gdy zakręcam wodę, wygląda jak mały, czarny jeżyk”. Zresztą o tym, że mamy do czynienia z opowieścią nieciekawą, mówi się tu wprost: „Giera poprosił mnie, żebym opisała, co wyprawiał Dżejms, gdy wróciłam do domu po dłuższym pobycie u rodziców. Wydaje mi się to niepotrzebne, bo każdy kto ma kota doskonale wie, jak ten zachowuje się będąc dłużej sam, a kto kota nie ma, może to sobie świetnie wyobrazić. (...) Nic do opisania, nudy”.

I rzeczywiście, wydaje się, że nic poza powierzchownym zobrazowaniem – podkreślonego już na poziomie tytułu książki – życia (czy raczej gehenny) z Dżejmsem w najnowszej publikacji Gierszewskiego nie sposób znaleźć. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że narracja ta jest fragmentaryczna, „kapryśna”, pozbawiona choćby namiastki akcji, a w konsekwencji momentami nieznośnie monotonna. Być może taki jednak był zamysł autora „Luźnych związków”. Należy wszakże pamiętać, że składające się na „Moje życie z Dżejmsem” teksty były wcześniej publikowane na prowadzonym przez Gierszewskiego blogu, a ten – jak wiadomo – rządzi się swoimi prawami. Warto także zauważyć, że nie wszystkie pomieszczone tu opowieści są autorstwa Gierszewskiego. Część z przywoływanych w książce historii snuje Magdalena Franczak, zaś swoistego rodzaju „bonusem” są wiersze Krzysztofa Gryko, Tadeusza Pióry, Marty Podgórnik, Dariusza Sośnickiego, Tomasza Majerana, Mary Jo Bang, Briana Pattena i D.J. Enrighta, korespondujące – w niektórych przypadkach aż nazbyt luźno – z kocią tematyką. Omawiana tu publikacja Gierszewskiego – pod względem graficznym – przypomina raczej książkę dla dzieci aniżeli publikację przeznaczoną dla dorosłego odbiorcy. Tym bardziej, że krótkie opowiadanka (a może pomysły na takowe) dopełnione zostały ilustracjami Kiry Pietrek i Macieja Czapiewskiego.

Pytanie przeto, jakie mimowolnie się nasuwa, brzmi: jaki był zamysł twórczy autora „Luźnych związków”? Czy „Moje życie z Dżejmsem” należy przede wszystkim czytać przez pryzmat zaszyfrowanej prozy autobiograficznej? A może chodziło o inny, zgoła eksperymentatorski, projekt? Wszak Maciej Gierszewski dał się już poznać jako poeta samplujący, wyczulony na słowa innych i twórczo „przerabiający” cudze teksty. W przypadku najnowszej książki Gierszewskiego również mamy do czynienia ze swoistym kolażem, choć – przyznajmy – kolażem nie tylko dość monotonnym i przewidywalnym, ale także wewnętrznie się rozsypującym. Poza bowiem opisywaniem kocich zwyczajów, analizowaniem różnych charakterów domowych pupili, pokazywaniem podporządkowania się „sierściuchom” ich właścicieli nie tylko w życiu, ale nawet w snach, niewiele tudzież nic z lektury „Mojego życia z Dżejmsem” nie wynika. Trudno byłoby bowiem – mimo pojawiających się tu i ówdzie scenek – poskładać z rozproszonych impresji dotyczących codziennej egzystencji reprezentantów tzw. roczników siedemdziesiątych (których to przedstawicielem jest Gierszewski) jakiś spójny obraz. Najnowsza publikacja autora „Profili” nie zahacza ani o diagnozy pokoleniowe, ani nie jest głosem w sprawie dotyczącej egzystowania w rzeczywistości korporacyjnej. Wprawdzie pojawiają się nikłe sygnały w rodzaju: „Jestem dziś niedospany, za co muszę podziękować mojej ukochanej firmie, która zatroszczyła się o mnie, o mój wolny czas, o to, czy mam, co robić rano i przez cały dzień, bo przecież jakby to było, by pracownik etatowy miał wolny poranek, przedpołudnie i wieczór? Przecież pracownik etatowy powinien poświęcać cały swój czas firmie, bo firma go kocha i dba o niego, i się troszczy”, ale de facto niewiele z tej ironicznej i wielokrotnie już formułowanej konstatacji wynika.

Mam wrażenie, że Gierszewskiemu mogło chodzić o swoistego rodzaju zabawę związkiem frazeologicznym „mieć kota”, który używany bywa w rozmaitych kontekstach: „biegać (latać) jak kot z pęcherzem” (gorączkowo biegać gdzieś bez celu; poruszać się szybko, ale chaotycznie), „bawić się w kotka i myszkę” (bawić się czyimś kosztem), „dostać kota na punkcie kogoś/czegoś” (nadmiernie czymś/kimś się interesować; mieć obsesję na punkcie czegoś/kogoś), „kupować kota w worku” (dokonać nieprzemyślanej transakcji), „tyle, co kot napłakał” (malutko, niewiele), „odwracać kota ogonem” (przekręcać) czy „żyć jak pies z kotem” (żyć w konflikcie). Podobna jest najświeższa opowieść autora „Luźnych związków”, która wprawdzie została podporządkowana tematyce wyartykułowanej w tytule książki, ale nie do końca wydaje się być okiełznana, skonkretyzowana i celowa. W efekcie można odnieść wrażenie, że pisarz bawi się kosztem czytelnika, bezskutecznie poszukującego uniwersalnego sensu snutej narracji. To bezcelowe zajęcie z góry skazane jest na niepowodzenie. Jedynym bowiem powodem – jak się wydaje – spisywania opowieści o wybrykach nieznośnego kota było posiadanie na jego punkcie obsesji. Sięgnięcie po „Moje życie z Dżejmsem” dla wielu może okazać się bezzwrotną inwestycją.

Mówi się, że koty chadzają własnymi ścieżkami. Nie inaczej jest chyba z ich właścicielami, którzy – jak właśnie autor „Profili” – podąża w poprzek bieżącym modom i koniunkturom. Należy jednak docenić dominujące w „Moim życiu z Dżejmsem” humor i ironię, dzięki którym najnowszą publikację Macieja Gierszewskiego czyta się nie tylko z narastającym ze strony na stronę zdziwieniem, ale i z przyjemnością.
Maciej Gierszewski: „Moje życie z Dżejmsem”. Wydawnictwo Ważka. Tylicz 2012.