ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (202) / 2012

Urszula Pawlicka,

TA HISTORIA JESZCZE SIĘ NIE SKOŃCZYŁA

A A A
„Nie jestem pewien, czy mam co opowiedzieć. A jeśli mam, to czy czasem na moją historię nie składa się wszystko lub cokolwiek, lub – jeśli już ją mam – czy jest czymś więcej niż tylko fragmentami innych historii” – leksja z „popołudnia, pewnej historii” Michaela Joyce’a wywołuje więcej pytań niż może się wydawać. Kogo twórca ma na myśli, formułując wyrażenia „moja historia”? O czym i o kim są „fragmenty innych historii”? Czy da się opisać wydarzenie wypadku samochodowego, co do którego „nie jesteśmy pewni, czy mamy co opowiedzieć”?

Wszystkie odpowiedzi koncentrują się wokół gatunku hipertekstu – formy nielinearnej, fragmentarycznej, polifonicznej, przestrzennej, „bardziej pojemnej”, zdolnej do płynnego zniesienia granicy pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością. Nawigowanie pomiędzy krótkimi leksjami, za pomocą odsyłaczy, jest próbą poszukiwania wycinków wspomnianych historii i literalnego ich skomponowania, aby móc odpowiedzieć na pytanie: co zaszło pewnego popołudnia? Powracamy do przeszłości konkretnych osób, aby poznać ich bliżej i zrozumieć, jakie relacje łączą ich w owym feralnym dniu. Wchodzimy niemal w umysł głównego bohatera, i podobnie jak on obserwuje porozrzucane przedmioty na ulicy, tak my rozpoznajemy uprzestrzennione fragmenty tekstu. Papierki po cukierkach, strony z gazet, dębowe liście, kartkówki wywalone z tornistrów i plecaków uczniów szkoły prywatnej – zbieramy pozostawione rzeczy jak Robinson Crusoe na piaszczystej plaży – by wykorzystać subtelną metaforę Manovicha, odwołującą się do nawigowania po hipertekście. Wydawać by się mogło, że będziemy poruszać się „śladami opon” – odsyłaczami, okazuje się jednak, że tropy pełne są zakrętasów, skrzyżowań, zamazanych części i ślepych „uliczek”. Eksplorujemy powieść hipertekstową Joyce’a z równym zaintrygowaniem i z pewną dozą niepewności, jak Peter po otrzymaniu propozycji skorzystania z Dataquest, z komputerowego systemu zarządzania: „»Dataquest« mówi tylko to jedno słowo. Dataquest. Jakby to było zaklęcie”. Hipertekst a literatura postmodernistyczna, hipertekst a kultura cyfrowa lat 80. Chcesz o tym posłuchać?

„Chcę powiedzieć, że być może dzisiaj rano widziałem, jak zginął mój syn” – parafrazując znane już zdanie z „popołudnia...”, można stwierdzić: Chcę powiedzieć, że być może widziałem, jak ginęła powieść. Od lat 60. badacze literatury głosili kryzys powieści oraz wyczerpywanie się danego gatunku. Fragmentaryczne, sylwiczne i nielinearne utwory postmodernistyczne wiązały się z ogłoszonym w 1968 roku przez Rolanda Barthes’a hasłem „śmierci autora” – pękający tekst miał stać się „rozgwieżdżonym niebem”, „wędrówką sensów” i „przebiegiem cytatów”, w którym nadrzędną rolę przypisuje się odbiorcy – poszukiwacza i kompilatora owych znaczeń. John Barth ogłaszał nadejście Apokalipsy, świadczącej o końcu czasów powieści jako głównej formy sztuki i stającej się tym samym znacznym faktem kulturalnym. Theodor Adorno łączył z kolei destrukcję współczesnej powieści ze specyfiką życia, które utraciło wewnętrzną ciągłość. W postmodernizmie gatunek ten stracił swoje zadanie mimetyczne – skoncentrowany na sobie przeradzał się w formę intertekstualną, paragrafową i intermedialną. Konsekwencją postmodernizmu było uprzywilejowanie w latach 80. przestrzeni kosztem czasu. Spacjalizacja doskonale realizowana była za pomocą mediów komputerowych, które „Zamieniły sekwencyjny dostęp do danych na dostęp swobodny, hierarchiczną strukturę informacji na płaski hipertekst, psychologiczny bieg narracji w powieściach i w kinie na fizyczny ruch w przestrzeni. (...) Czas stał się płaskim obrazem, pejzażem, czymś, na co się patrzy lub czymś, przez co się nawiguje. Jeżeli możemy tu mówić o jakiejś nowej retoryce czy estetyce, mniej będzie ona miała wspólnego z porządkowaniem czasu przez pisarza lub oratora, więcej z dryfowaniem w przestrzeni” [L. Manovich: „Język nowych mediów”. Warszawa 2006, s. 157]. Manovich wskazuje na przyczynę narodzin hipertekstu, realizującego ambitny plan twórcy komputerowego systemu Xanadu – Teda Nelsona, o wygenerowaniu „magicznego miejsca literackiej pamięci”. Od lat 60. rozpoczyna się cyfrowa rewolucja i dominacja paradygmatu dialogu człowieka z komputerem. W czasach sukcesów firmy Apple powstaje w 1987 roku pierwsza powieść hipertekstowa „afternoon a story” Michaela Joyce’a, która do dzisiaj jest wzorcem dla powstających hipertekstów. Przetłumaczenie jej na język polski przez Radosława Nowakowskiego i Mariusza Pisarskiego pozwala nam z jednej strony na obcowanie z prekursorską wówczas formą, z drugiej zaś na doświadczanie owej kultury amerykańskiej lat 70. i 80. Lektura hipertekstu Joyce’a to nie tylko koncentracja wokół struktury, lecz przede wszystkim próba zrozumienia relacji pomiędzy formą a treścią, kompozycją a rzeczywistością. Eksperyment Joyce’a stał się czymś więcej niż próbą wygenerowanie nowej postaci powieści – uznaje się go bowiem za manifestacyjny głos w sprawie dyskusji nad przyszłością literatury i słowa w czasach dominacji społeczeństwa spektaklu. Wątki dyskursywne przybliżone zostały w chapbooku „Michael Joyce. Polski pisarz”, zawierającym wywiad z twórcą „popołudnia...” oraz jego tekst „Zastępowanie autora: książka z ruin”.

Mariusz Pisarski być może kontrowersyjnie, ale nie bez powodu, wskazuje na Miłoszowskie tradycje w działalności Joyce’a. Łącznikiem pomiędzy wczesną twórczością Czesława Miłosza, a literaturą cyfrową Joyce’a okazuje się idea walki o słowo oraz stworzenie „formy bardziej pojemnej”. Pojemność nowej kompozycji polegać miała na bezkolizyjnym łączeniu elementów heterogenicznych: zapisków, akapitów czy dygresji, które mogłyby „zamieniać się miejscami w ruchliwym, dynamicznym kontekście”. Za „księgę różności” uznaje się „Ogród nauk” (1979), „Nieobjętą ziemię” (1984) oraz „Pieska przydrożnego” (1997) Miłosza. Sylwiczna struktura miała być wyrazem troski o przetrwanie słowa – do tej idei odwołuje się Joyce w wywiadzie z Pisarskim: „Mój własny literacki projekt był zawsze walką o słowo (jest to coś, co Amerykanie irlandzkiego pochodzenia dzielą chyba tylko z Polakami) i od moich pierwszych wystąpień na temat hipertekstu (a także, mam nadzieję, od pierwszego hipertekstu) robiłem wszystko, by ta dominanta była jak najbardziej wyraźna. Dlatego też w jednym z moich wczesnych esejów napisałem: Hipertekst to zemsta słowa nad telewizją, ponieważ pod swoją migotliwą powierzchnią obraz na ekranie poddany zostaje prawom składni, prawom aluzji i asocjacji, które charakteryzują język pisany. Druk w sposób dosłowny daje tu pierwszeństwo cyfrowej formie dźwięku, animacji, wideo, wirtualnej rzeczywistości i bazom danych, które wszystkie je spajają. W ten sposób obrazy dadzą się »czytać« jako tekst i na odwrót. Każdy hipertekst pozwala przedstawić na ekranie wyglądy, dźwięki i doświadczenia ruchu poprzez zwirtualizowane światy, które do tej pory język mógł jedynie przywoływać w wyobraźni”.

Twórca „popołudnia...” podkreśla zatem, że tylko słowo jest wytrzymałe i zdolne przetrwać w czasach panowania telewizyjnego obrazu. W tekście „Zastępowanie autora...” wyraźnie dochodzą do głosu inspiracje twórczością polskiego pisarza – Joyce na przykładzie wiersza Miłosza z tomu „Ocalenie” (1945) „przeprowadza międzynarodowego czytelnika (...) z ruin wojennej Warszawy w stronę w wirtualnej rzeczywistości”. Joyce opisuje specyfikę płynnego i zmiennego tekstu elektronicznego: „Tekst, gdy jest widziany, nie ma już autora, a jedynie czytelnika, który autorem się staje. Oto warunek istnienia konstruktywnego hipertekstu, który w szerszej perspektywie dotyczy każdego systemu tekstu elektronicznego, od hipertekstu przez rzeczywistość wirtualną do ubicomp” oraz „Mając do czynienia z elektronicznym tekstem, w pewnym sensie stajemy się malarzami; każdy kolejny ekran zmywa swojego poprzednika, zastępując go samym sobą”. Twórca opisuje także nową jakość relacji pomiędzy tekstem cyfrowym, a czytelnikiem, nazwaną przez niego „rozpraszającą strukturą przekonań”: „Czytelnik skłonny jest uwierzyć, że jego stany i formy są tym samym. Właściwy mu schemat asocjacyjny uwidacznia zwielokrotniony układ sił. Kontury nie są formami tekstu, autora lub czytelnika, lecz raczej momentami, w których wyrażają się ich wzajemne relacje w formie czytelnika, który staje się autorem. Niedługo powstaną (już właściwie istnieją) światy wirtualne, które, gdziekolwiek podążymy, będą nas zawierać. Nie zapominajmy jednak, że pozostaną one strukturą słów, podobnie jak wszystko, czego doświadczymy w przyszłości: spojenie jest spojrzeniem, tekst jest bezużyteczny, podobnie jego użycie”.

Najważniejsze jest zatem słowo – powinniśmy walczyć o nie i koncentrować się na nim, a nie wyłącznie na formie, za pośrednictwem której ma być przekazywane. „Przyszłość nie trwa w bezruchu, wciąż siebie tworzy na nowo; strona staje się ekranem, ekran zastępuje stronę. Takie ruchy możemy nazwać historią” – tę wypowiedź Michaela Joyce’a powinien przeczytać sobie każdy, który naiwnie i złowrogo głosi śmierć książki, skupiając się tylko na medium, a nie słowie, które zmieniając wyłącznie przestrzeń, pozostaje takie same.

Wydana w tym samym czasie, co przetłumaczone „popołudnie...” Joyce’a, książka „Hiperteksty literackie. Literatura i nowe media” przybliża historię danego gatunku oraz przedstawia najważniejszych twórców, jak Mark Amerika, Stuart Moulthrop, Judy Malloy czy Shelley Jackson, w tym także polskich: Radosław Nowakowski, Robert Szczerbowski i Sławomir Shuty. Pozycja ta jest pomocna podczas zapoznawania się z poszczególnymi powieściami hipertekstowymi, gdyż podsuwa propozycje nawigowania i przybliża konteksty interpretacyjne. Mariusz Pisarski w tekście o Michaelu Joysie anegdotycznie przedstawia początki jego kariery w latach 80., kiedy zauroczony nowymi technologiami postanawia śmiało podążyć w kierunku wynalezienia eksperymentalnej formy dla literatury. Artysta poznaje Natalie Dehn, badaczkę z Laboratorium Sztucznej Inteligencji na Uniwersytecie w Yale, która „usiłowała nauczyć komputery pisania powieści” zmieniającej się w trakcie odbioru. Dehn odpowiedziała ośmiostronicowym listem, wyjaśniając, dlaczego nie będzie to możliwe przez następnych 20 lat. Mimo to zaprosiła pisarza do Yale, gdzie Joyce poznał Jay Davida Boltera, który „miał równie szalone pomysły”. W wyniku kilkuletniej współpracy powstał w 1987 roku program komputerowy Storyspace oraz pierwsza powieść hipertekstowa „afternoon a story”.

Hipertekst Joyce’a rozpoczyna się przytoczonymi już wcześniej słowami: „Chcę powiedzieć, że być może dzisiaj rano widziałem, jak zginął mój syn” oraz „Chcesz o tym posłuchać?”. Na pytanie postawione przez narratora, użytkownik może odpowiedzieć, klikając na nawigacyjnym pasku komendę „tak” lub „nie”. Przycisk „tak” rozpoczyna leksję o Wercie i pacjentce jego żony, polecenie „nie” natomiast odsyła do fragmentu: „Rozumiem jak się czujesz...”, prawdopodobnie wyrażanego przez Lisę, matkę chłopca, który miał zginąć w wypadku. Już w początkowych partiach hipertekstu ujawnia się polifoniczność narracji i związana z tym problematyka rozpoznawania wypowiadającej się osoby. Tłumaczenie polskie w pewnym stopniu ułatwiło to czytelnikom, gdyż nasza gramatyka rozróżnia formy męskie i żeńskie, stąd łatwiej jest zidentyfikować choćby płeć postaci. Przeplot głosów wiąże się z kolejnym wyzwaniem, jakim jest wariantywność wydarzeń, zależnych od ukazywanej perspektywy. Istotny jest zatem kontekst interpretacyjny oraz rozpoznawalność motywów, które możemy przypisać danym bohaterom. Jak stwierdził Jay Yellowlees Douglas: „W jednej wersji wydaje się, że do wypadku w ogóle nie doszło. W innej Wert sprośnymi aluzjami odciąga uwagę Petera martwiącego się o losy swojej byłej żony i syna. W jednym ze scenariuszy dowiadujemy się, że tylko Peter ma romans z Nauzyką, w innym widzimy, że romansuje z nią także Wert, a Peter żyje w błogiej nieświadomości. W kolejnej wersji tej sceny Wert zastanawia się na głos, jak Peter zareagowałby gdyby on, Wert, sypiał z jego byłą żoną, a w jeszcze jednej Wert tylko testuje stan niewiedzy Petera o tym związku”.

Następną komplikacją są odsyłacze, które nie są zaznaczone w tekście – stworzone przez Joyce’a tzw. „słowa, które płyną” (words that field) wymagają od odbiorcy każdorazowego rozpoznawania leksji w celu odkrycia odnośników. Twórca wprowadził także tzw. linki warunkowe, które, w przypadku kiedy użytkownik nie odkrył wcześniej wymaganych segmentów, blokują dostęp do następnych fragmentów. Wstrzymanie dalszej nawigacji domaga się od odbiorcy jego szczególnej cierpliwości i prawdziwej chęci uczestniczenia w odkrywaniu warstw tekstu, niczym poziomów w grze komputerowej. Upór jest niezbędny w eksploracji hipertekstu, liczącego ok. 500 tekstowych segmentów i ponad 800 linków. Nieduża liczba samego tekstu fabularnego przy znacznej ilości odsyłaczy wiąże się z występowaniem powtórzeń, które również wymagają nie lada wytrwałości. Czytelnik jednak szybko zrozumie, że gdyby nie repetycje, zrozumienie i doświadczenie hipertekstu byłoby niemal niemożliwe. Powtórzenia są jedną z podstawowych cech hipertekstu, a pętlę, wygenerowaną przez twórcę „popołudnia...”, określa się „cyklem Joyce’a”, definiowanym jako „seria wydzielonych i widocznych na ekranie segmentów, które raz przeczytane ułożone w linearną sekwencję zaczynają powtarzać się w tej samej kolejności” [Mariusz Pisarski].

„Próbuję przywołać zimę. Kiedyś widziałem grupę skuterów śnieżnych koło drogi, jakieś kilkadziesiąt metrów od niej, tam gdzie wiosną często jest ciemna jadeitowa laguna, łan owsa” – nawigowanie w głąb tekstu jest niczym powracanie do przeszłych zdarzeń, przywoływanie owej zimy w celu zrozumienia wypadków aktualnych. Fragmentarycznie porozrzucane segmenty, wielogłosowe i odnoszące się do różnych przestrzeni i czasów, proszą się o kompilację i odkrycie zagadki wypadku samochodowego. Odbiorca jednak raz po raz wybijany jest z ambitnego zadania nie tylko poprzez powtórzenia czy linki warunkowe, lecz także przez sformułowania będące aluzją do samej formy hipertekstu. Wieloznaczne dygresje metatekstowe naprowadzić mogą na ciekawe refleksje: „Taka jest prawdziwa natura interakcji, że jest to rodzaj maszyny do fantazjowania”. Komputer, traktowany jako instrument do tworzenia tekstu, wprowadza w kontekst Barthesowskiej „śmierci autora”, czyli wiąże się z rolą użytkownika, który sam ma wygenerować tekst. W związku z czym lektura „popołudnia...” polegałaby nie tylko na odkrywaniu fabuły, lecz przede wszystkim na jej tworzeniu w wyniku nawigacji. Odnajdywanie poszczególnych wątków byłoby próbą wykreowania z nich akcji powieściowej, w zależności od stopnia „fantazjowania” czytelnika.

W przypadku hipertekstu Joyce’a o wielowariantywność fabuły nie trudno, czego dowodem jest ankieta przeprowadzona wśród odbiorców utworu i zamieszczona w chapbooku. Podstawowe zagadnienie: „Czy »popołudnie, pewna historia« to kryminał, dramat psychologiczny, powieść pokoleniowa czy suspens?” sugeruje już wielotematyczność i różnorodność kontekstów. Na kolejne pytanie, o czym jest hipertekst, użytkownicy odpowiadali, że o ludzkim losie, o skomplikowanym życiu bohatera, o perypetiach miłosnych oraz o procesie rozpadu świata po śmierci najbliższych. Odmienność obserwacji świadczy o nobilitacji użytkownika, który ze skrawków ma wygenerować utwór. Artyści nowych mediów przekazują bowiem odbiorcom wyłącznie kontekst – podobnego zdania jest Joyce, który stwierdza, że „powieść przybiera formę marginesów”, czyli fragmentów ramowych, a nie wykończonych, proponowanych a nie zasadniczych, luźnych a nie jednolitych.

Czytelnik „popołudnia...” ma do czynienia zatem z wątkiem dramatu rodzinnego – rozwód, choroba nerwowa Petera oraz wypadek, w którym być może zginęli jego syn i żona. Jak mantra powracają kwestie dotyczące ustalenia, gdzie jest Lisa i Andrew: „Przykro mi, że nie mogę ci pomóc. Wszystko co wiem, to to że pojechała do szkoły z Andrew, a potem do pracy. Dlaczego pytasz?” czy „Zatem widziałeś ją dzisiaj rano? Czy miała ze sobą torebkę?”. Temat relacji międzyludzkich i miłości łączy się z kolei z powracającymi imionami, występującymi w różnorodnych korelacjach: Wert, Lolly, Nauzyka, Peter. Więzi, fascynacje, zdrady i rozwody decydują o tym, że odbiorcy mogą odebrać zagadnienie miłości jako jeden z tematów hipertekstu. Związki połączone są jednak ze wspomnianą problematyką dramatu rodzinnego oraz z opisem kultury amerykańskiej, która odcisnęła piętno na kształtujących się charakterach postaci. Na pytanie Pisarskiego o pokoleniowość bohaterów „popołudnia...” Joyce odpowiada: „Byłyby nim narodziny tak zwanej epoki informacji i towarzysząca im wirtualizacja doświadczenia, początek zacierania ludzkiego, przybrudzonego odcisku na rzeczach”. Istotnym kontekstem jest zatem wspomniana już epoka komputeryzacji, której przedstawicielem jest Wert, proponujący Peterowi swoisty „pakt z diabłem poprzez Dataquest, system ekspercki”. Obok kultury hakerskiej pojawia się także wątek kobiecości, uwydatniany w partiach, w których do głosu dochodzi Lolly: „Lolly i Nauzyka zostały przyjaciółkami; jak o tym pomyśleć, to była to przyjaźń w stylu wczesnych lat osiemdziesiątych, taka postfeministyczna i dziwnie dwuznaczna. Z terapeutki i pacjentki-- Lolly nie przestrzegała skrupulatnie granic zawodowego kontaktu i tak już rozciągniętych przez ziołową herbatkę pitą po każdej sesji i z każdą pacjentką-- szybko zrobiły się przyjaciółka i przyjaciółka, kiedy któraś z nich, nie są pewne która, zaproponowała, by popołudniową posesyjną herbatkę przeciągnąć do kolacji”, albo: „Nie jesteśmy inne. Żyjemy w jałowym wieku, który oczekuje, że odkryją go i nadadzą mu sił nasi wnukowie...”. Hipertekst Joyce’a jest wieloznacznym i wielokontekstowym utworem, wpisującym się zatem w rozwój nie tylko literatury nowomedialnej.

„W żadnym wypadku ta historia jeszcze się nie skończyła” – fragment z jednej z leksji świadczy o ciągłej grze prowadzonej przez twórcę z czytelnikiem. „Popołudnie...” to igranie z odbiorcą i nieustanne prowokowanie, począwszy od zapytania „Czy chcesz o tym posłuchać?” po „Czy wiecie, kto jest moim bohaterem?”.
Michael Joyce: „Popołudnie, pewna historia”. Tłum. Radosław Nowakowski, Mariusz Pisarski. Korporacja Ha!art [CD]. Kraków 2011. „Michael Joyce. Polski pisarz”. Pod red. Mariusza Pisarskiego. Korporacja Ha!art [chapbook] Kraków 2012. „Hiperteksty literackie. Literatura i nowe media”. Red. Piotr Marecki, Mariusz Pisarski, Korporacja Ha!art, Kraków 2011.