ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (203) / 2012

Mirella Siedlaczek-Mikoda,

WYSOKIE ASPIRACJE POWIEŚCI O PRZESTĘPSTWIE

A A A
Współczesny kryminał może być tradycyjną w konstrukcji powieścią o poszukiwaniu mordercy, nawet z powtórzeniem tandemu: detektyw i jego pomocnik, może również wykreować postać bezkompromisowego policjanta, czasem autor śledztwo powierza zupełnym amatorom. Ciekawiej jednak bywa, gdy od detektywa będącego ramieniem sprawiedliwości ważniejsze staje się nie pytanie, kto i dlaczego zabił, ale – co z innymi? Znaczącego przeszeregowania motywów dokonali Henning Mankell, Jo Nesbo, Stieg Larsson oraz kilku innych, którzy święcą triumfy niekoniecznie na naszych listach bestsellerów, ale których powieści zwróciły uwagę pasjonatów i profesjonalistów związanych z tym gatunkiem literackim. Gdyż oprócz zagadki istotna jest dla nich tematyka społeczna, psychologiczna, rozliczenie z traumatycznymi wydarzeniami w skali kraju.

I. Prym wiedzie (wciąż) Skandynawia

Hegemonia autorów skandynawskich jest niewątpliwa. Zaczęło się od Henninga Mankella, którego cykl z Kurtem Wallanderem zapewnił czytelnikom sporo dobrej lektury i rozpoczął modę na powieści o ponurych morderstwach w spokojnej, dostatniej Szwecji. Ponad dziesięć lat obecności na polskim rynku zapewniło Mankellowi niezwykłą popularność i otworzyło drzwi innym autorom. Gdy już przyzwyczailiśmy się do myśli o nieuchronnym końcu cyklu (chociaż poza „Niespokojnym człowiekiem” wydawnictwo W.A.B. zaproponowało „Chińczyka” czy „Powrót nauczyciela tańca”) nadszedł czas Stiega Larssona. Kiedyś czytaliśmy kryminały, żeby dowiedzieć się, kto zamordował plotkarkę (jak w „Zatrutym piórze” Agathy Christie) lub uczestników objazdowej wycieczki po Europie (jak w „Pod Zawianym Kaczorem” Marthy Grimes [1]). Teraz who did it jest mniej ważne od why?

Wrócę do książki, którą opisywałam już na łamach „artPapieru” - „Mały złoty pierścionek” Kjella Ola Dahla, w którym odpowiedź na pytanie, kim jest morderca, nie jest może tak zaskakująca, jak można sobie tego życzyć, ale ciekawsze jest tło społeczne. Kluczem do zbrodni jest przeszłość ofiary, jej naznaczenie grzechem i nieprzystosowanie, cicha zgoda na wykorzystywanie. Pozornie pewna siebie, ładna i inteligentna Katrina nie ma szans na zmycie piętna narkomanki, nie dana została jej szansa rozpoczęcia nowego życia. Autor pokazuje dostosowany do terapii chorych świat, w którym jednak nie toleruje się słabości, a przeszłość determinuje człowieka jak wszędzie indziej. Po prostu nie ma idealnych państw, gdzie nikogo nie rozlicza się z tego, kim jest, nie ma rasizmu, ksenofobii czy mizoginii. Zresztą zeszłoroczne wydarzenia w Oslo i na wyspie Utoya pokazały to nader dobitnie.

To, że pod powierzchnią dobrobytu i sprawiedliwości społecznej aż kipi od wzajemnych uprzedzeń, pokazał „Między tęsknotą lata a chłodem zimy” Leifa GW Perssona. Trzeba jednak poczynić zastrzeżenie, że to nie jest kryminał, lecz powieść sensacyjna, po części historyczna i obyczajowa, powieść o przestępstwie, jak chce ją tytułować autor. Książka pokazuje splot pozornie niezwiązanych ze sobą okoliczności, które doprowadziły do zamordowania w 1986 roku Olofa Palmego, szwedzkiego premiera. Ten dzień okazał się dla Szwedów traumą, złamaniem mitu bezpiecznego państwa, obnażeniem słabości działań policjantów na miejscu zbrodni. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Persson, z zawodu kryminolog, podaje szereg czynników, które przyczyniły się do niewykrycia sprawcy. Na czele jednak stoi teoria o spisku służb bezpieczeństwa, którego katalizatorem w wersji książkowej okazał się amerykański dziennikarz. Opozycja – dobry i zły glina, znana z filmów policyjnych, działa także w tym przypadku – skrupulatny inspektor Johansson i psychopatyczny Watlin. Johansson zostaje wybrany przez Jonatana Krassnera na powiernika sekretu, Watlin ma własne ambicje związane z uciszaniem niewygodnych ciekawskich. Lars Martin Johansson jest nudny, prowadzi ustabilizowany tryb życia, nawet zbyt wiele nie pije.

Wydaje się, że sposobem opisu tej powieści mogłaby stać się figura rzeki wraz z dorzeczami, wiele strumyków wpada do głównego nurtu. Wprowadzenie wielu postaci na początku sprawia, że czytelnik bardziej koncentruje się nad zapamiętaniem ich nazwisk i elementów charakterystyki niż na czymkolwiek innym. Większość z nich to policjanci, spora grupa nie grzeszy skrupulatnością w pełnieniu obowiązków, co jest na rękę służbom specjalnym. Obraz, jaki wyłania się z powieści, jest niezwykle ponury. Policjanci bywają głupi, nieudolni, a funkcjonariusze służby myślą o wszystkim poza ochroną państwa. Większość z nich sprzyja prawicowej partii, wygłasza rasistowskie i homofoniczne komentarze, kieruje się stereotypami, czego przykładem jest postępowanie w sprawie zabójstwa żony i córki. Z góry założono, że sprawcą jest arabski mąż. Kobiet w tym męskim świecie jest mało, są postrzegane przez pryzmat urody, co męscy bohaterowie wyrażają w zdecydowanie nieliterackim języku. Nie są traktowane jako partnerki w śledztwie, więc obraz tolerancyjnej Szwecji, jaki mamy z kolorowych pism, nijak się ma do Szwecji z początku lat osiemdziesiątych. Jedyne zapadające w pamięć bohaterki to była dziewczyna Jonatana Krassnera, inteligentna, pełna uroku tłumaczka, i dostojna kierowniczka poczty. Na obie patrzymy oczyma Larsa, więc może dlatego dostrzegamy ich walory umysłowe, a nie jedynie fizyczne. Autor z reporterską dokładnością przedstawia okoliczności, ze szczególnym uwzględnieniem posiłków, elementów garderoby itd. Przyznaję, że podobne retardacje w kilku miejscach zniechęciły mnie do lektury, którą podejmowałam po kilku dniach. Książka jest niezłą cegłą – liczy sobie ponad pięćset pięćdziesiąt stron. Mimo całej sympatii dla gatunku, nie zostałam wielbicielką Perssona. Analityczny styl naukowca znalazł realizację w nadmiernej szczegółowości. Poza tym jest to powieść dla czytelników, którzy pasjonują się najnowszą historią. Czytałam egzemplarz recenzencki pozbawiony uwag redakcyjnych i musiałam wspomóc się wyjaśnieniami z Internetu, czym na przykład była tzw. afera harwardzka i dlaczego premier (nazwisko bodajże nie pada ani razu) był tak bardzo nielubiany. Przywykliśmy do pewnej globalizacji literatury jako produktu skrojonego pod gust czytelników całego świata. W ten sposób sprzedaje się bestsellery – czy to historię odnalezienia sensu życia przez Amerykankę, czy zapis śledztwa, w którym dziennikarza wspiera genialna hakerka. Sądzę, że „Między tęsknotą lata a chłodem zimy” może sprzedać nie będzie trudno, ale motto książki głosi: „Najlepszym pośrednikiem w przekazywaniu wiadomości jest ten, kto nie zrozumiał treści tego, o czym opowiedział”.

II. Triumf kryminału retro – czy każde miasto zasługuje na swojego Mocka?

Początek dał Marek Krajewski – jego serię z Eberhardem Mockiem potraktowano jako ożywczy element na mapie literatury popularnej, ponadto autor interesująco przedstawiał się w mediach – nauczyciel akademicki o specjalności, która budzi szacunek swoją elitarnością, wyrafinowane poczucie humoru, nawet interesująca powierzchowność (nie do przecenienia w dobie dominacji obrazu nad treścią). Po kilku częściach z Mockiem w roli głównej Krajewski powołał do życia nowego-starego bohatera – lwowskiego komisarza Edwarda Popielskiego, dziwnie przypominającego swój wrocławski odpowiednik. Smakosz jedzenia, kobiet, o nonszalanckim stosunku do przełożonych, szybko działającym umyśle i równie popędliwym charakterze prowadzi śledztwa przekraczające granice Lwowa, a zarazem stanowi łącznik między Lwowem a Wrocławiem. Autor dał wyraz swojemu uczuciu wobec miasta, które wprawdzie nie ucierpiało tak znacznie podczas wojny, jak Breslau, które jednak odeszło w cień. Współczesny, powojenny Wrocław został odbudowany dosłownie i w przenośni przez byłych mieszkańców Lwowa.

Po przeczytaniu kryminału inspirowanego zapewne przygodami Mocka[3] zadałam sobie pytanie: po co nam kryminał retro? Mile spędziłam czas, ale treść zapomniałam niemal natychmiast. Na potrzeby tekstu przypomniałam sobie fabułę, choć najbardziej zapewne pamiętam pierwsze morderstwo: z racji brutalności – makabryczne okaleczenie ciała sugerowało wyjątkowego psychopatę. Doszło do sytuacji, w której każde większe miasto powinno pochwalić się kryminałem retro[4]: bohater przemierza w nim przedwojenne ulice, wchodzi do barów, korzysta z usług pań lekkich obyczajów, budzi się z gigantycznym kacem, spotyka niebezpieczne kobiety, naraża się ojcom chrzestnym miejscowych gangów – jednym słowem stanowi skrzyżowanie Holmesa z Brudnym Harrym. Dlaczego więc kupuję i czytam te sztancowe w gruncie rzeczy kryminały – zapewne zwycięża pociąg do blurbów w stylu: „Czyżby widmo wojny i jej okrucieństw wyzwala w mieszkańcach miasta demony?” A może chodzi o rozkoszny dreszczyk – wiemy, co się wydarzy, jak kończy się rejs Titanikiem, no i że lato 1914 roku zakończy się dość burzliwie, a wiadomość o zabójstwie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w dalekim Sarajewie będzie miała długofalowe konsekwencje.

III. Rozliczenia z przeszłością, a może krytyka współczesności?

Można również zrezygnować z kostiumu, do kieszeni bohaterów włożyć komórki, założyć im dżinsy, a pocztę przesyłać mailem. Współczesny kryminał ma się coraz lepiej – bohaterowie może mniej używają mięśni, a więcej informacji zdobywają, grzebiąc w sieci albo archiwach IPN-u.

„Uwikłanie” Zbigniewa Miłoszewskiego zyskało grono wiernych czytelników, nic dziwnego: postać prokuratora Teodora Szackiego stanowiła nową jakość, zawikłana intryga wciągała do końca, powiązanie współczesnego morderstwa z tym sprzed lat i tajemniczy oni, którzy uniemożliwiają wymierzenie sprawiedliwości, zatajając prawdę. Po kilku latach autor przeniósł swojego bohatera na rzekomo spokojną prowincję – do znanego z serialu o księdzu detektywie Sandomierza[5], a tam popełniono szczególnie brutalne morderstwo, które wydaje się łączyć z mordem rytualnym. Rozpętuje się piekło wzajemnych uprzedzeń, demonstracji postępowości i nietolerancji. Wydaje się, że Miłoszewski próbował zdystansować się od obu postaw – ksenofobii i liberalizmu, ale tyrady wygłaszane przez bohaterów szeleszczą papierem.

IV. Czy będzie kryminał smoleński?

Zabójstwo Olofa Palmego – sytuacja bez precedensu, stanowiło szok i zaowocowało teoriami wyjaśniającymi jego motywy. Tak traumatyczne dla społeczności wydarzenie staje się pożywką teorii spiskowych próbujących wyjaśnić coś, co było przypadkiem, wynikiem splotu nieszczęśliwych okoliczności. Podobnie było przecież ze śmiercią kolejnych przedstawicieli rodziny Kennedych – oficjalne wyniki śledztwa nie usatysfakcjonowały części obywateli, okoliczności zgonu gwiazd muzyki budzą sensację, a racjonalne wyjaśnienia sprzedają się gorzej na okładkach tabloidów, niż zdjęcia sypialni, w których doszło do tragicznych wypadków.

Cała ta wiedza o mechanizmach teorii spiskowych, którą zapośredniczyliśmy z kultury masowej wraz z naukowymi objaśnieniami psychologów i socjologów, dla sprawnego adepta klawiatury jest podbudową historii o „prawdziwym” tle smoleńskiej tragedii. Gdy dodać do faktów, nagłówki gazet i przypomnieć histeryczną atmosferę pierwszych dni „po”, deklaracje polityków o zaprzestaniu nienawiści, transmitowaną pompatyczną ceremonię pogrzebową, to część roboty mamy za sobą. Sądzę, że poważniejszym problemem jest wybór – na ile korzystamy z prawdziwych życiorysów ofiar, na ile zaś puszczamy wodze fantazji, czyli problem, który znakomicie zreferował Umberto Eco w notatkach na marginesie „Imienia róży” – wydarzenia, motywacje i postaci muszą być wiarygodne w starciu z stanem historycznym. Na przykład autor prowadzi dywagacje – co wydarzyło się na pół roku, miesiąc, dzień przed feralnym lotem – kto z kim rozmawiał, spotkał się itd. Jaki wpływ na wydarzenia miały prywatne animozje załogi, możliwe powiązania ze służbami wiadomych lub tylko podejrzewanych sił. Nie ukrywam, że taka historia, aby wypadła zachęcająco, nie trąciła naiwnością sądów, wymaga autora z ogromnym zapleczem wiedzy kryminologicznej, podobnego do Perssona.

Czekam na kryminał smoleński, który wciągnie bardziej od raportów kolejnych komisji i wynurzeń pojedynczych polityków, zbulwersuje większość (choć mam wrażenie, że tę nieczytającą niczego), sprawi, że autor będzie oskarżany o szarganie świętości, ale wreszcie do diaska... przeczytamy coś swojego i będzie o czym dyskutować ze znajomymi. Tak mi się marzy. I jeszcze jedno – żadnych mizoginicznych, prowadzących niehigieniczny tryb życia policjantów. W końcu większość czytających w Polsce to kobiety – dajcie nam wreszcie pełnokrwistą bohaterkę. Patrzę w tej chwili szczególnie zachęcająco na Gaję Grzegorzewską.

Przypisy:

[1] Por. Ewa Kraskowska: „Damy i zbrodniarze” [w:] „Czas Kultury” 2008 nr 3, s. 45- 50.
[2] Leif G W Persson: „Między tęsknotą lata a chłodem zimy. Powieść o przestępstwie”. Przeł. Wojciech Łygaś. Wydawnictwo Czarna Owca. Warszawa 2010.
[3] Konkretnie „Doktora Jeremiasa” Sebastiana Koperskiego i Wojciecha Stamma wydanego przez Zysk i S-ka w 2010 roku, a dotyczącego Poznania w przeddzień I wojny światowej.
[4] Por. Konrad T. Lewandowski: „Magnetyzer” (2007) - Warszawa, „Perkalowy dybuk” (2009) - , „Śląskie Dziękczynienie” (2010) – Katowice.
[5] Zbigniew Miłoszewski: „Ziarno prawdy”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2011.