ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (206) / 2012

Agnieszka Nęcka,

ŻAŁOBNY TOUR DE POLOGNE

A A A
Powiedzieć, że „Trociny” – najnowsza powieść Krzysztofa Vargi – są prozą ciężkostrawną, to doprawdy niewiele powiedzieć. Rzadko kiedy mamy bowiem do czynienia z taką kumulacją frustracji i negatywizmu, jaką w tym przypadku zaserwował autor „Nagrobka z lastryko”. Piotr Augustyn, główny bohater i zarazem narrator tej opowieści, jest chodzącą bombą. Dlaczego? Ano dlatego, że nie mogąc znieść siebie i innych, nieustannie narzeka i złorzeczy. Powodów do grymaszenia, jak mu się wydaje, ma aż nadto. Dość powiedzieć, że życie Piotra to nieprzerwane pasmo klęsk. Gdy frustracja bohatera „Trocin” osiąga apogeum, ten eksploduje i z premedytacją zabija kolegę z pracy. Nie sposób nie zapytać o to, czy coś zapowiadało tragiczny finał? A w konsekwencji: czy cokolwiek odróżnia socjopatów od „zwyczajnych” ludzi? I czy możliwe jest zapobieganie powstawaniu groźnych, będących rezultatem braku umiejętności przystosowania się do życia w społeczeństwie zaburzeń osobowości? Pytania tego typu są tym bardziej zasadne, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, iż swobodnie da się o Piotrze Augustynie powiedzieć, że należał do tzw. przeciętniaków. Miał tego świadomość sam narrator „Trocin”: „w pewnym sensie jestem niezauważalny i anonimowy, jak każdy zmęczony, zwyczajnie ubrany pięćdziesięcioletni mężczyzna o banalnej fizjonomii, człowiek tłumu, który będąc jego częścią, jednocześnie go nienawidzi, tak jak można nienawidzić kawałka samego siebie”.

Piotr Augustyn był zatem przeciętnym pięćdziesięcioletnim Polakiem, który miał przeciętną pracę i – jak można sądzić – przeciętne oczekiwania wobec własnej egzystencji. Od wielu lat pracował w jednej z warszawskich korporacji. Będąc komiwojażerem, nieustannie podróżował po kraju, by spotykać się z równie mało znaczącymi przedstawicielami firm i załatwiać sprawy, które i tak zostały już wcześniej uzgodnione przez stojących na wyższych szczeblach hierarchii decydentów. Podczas jednej z takich podróży Piotr robi swoisty rachunek własnego życia. Czyni to po zbrodni, jakiej się dopuścił, choć nie z powodu nękających go wyrzutów sumienia. Bilansuje swoje życie, ponieważ pociąg, którym jechał, stanął w „szczerym polu”, gdzieś między Poznaniem a Wrocławiem. Narrator „Trocin” spisuje więc coś na kształt własnej biografii dla zabicia czasu. Podsumowuje liczne straty, porażki i rozczarowania, sukcesów bowiem w jego życiorysie znaleźć nie sposób. Tzw. kryzys wieku średniego potęguje – jak się wydaje – jeszcze bardziej pretensje, złośliwości i wszelakiego typu złe emocje, które bohater najnowszej prozy Vargi kieruje pod adresem wszystkich, poczynając od rodziców, których szczerze nienawidzi, byłej żony Agnieszki, która zostawiła go dla innego, swoich przełożonych i współpracowników na siedzących z nim w przedziale pasażerach czy mijanych przypadkowo na ulicach przechodniach skończywszy. Krytyce poddane zostają także wszelkie formy ludzkiej aktywności: codzienność, polityka, kapitalizm, religijność, szeroko rozumiana sztuka współczesna czy życie rodzinne. Nic w odczuciu Piotra nie jest wartościowe (wyjątkiem jest słuchanie muzyki dawnej). Dzieje się tak po części dlatego, że oparcia nie znajduje nawet w przeszłości. Nie spogląda na to, co bezpowrotnie minione z perspektywy nostalgicznej czy melancholijnej. Nie spogląda, bo nie ma za czym/za kim tęsknić. Jego zdaniem dostajemy w „spadku” przede wszystkim zamiłowanie do kiczu, popeerelowskie przyzwyczajenia, kult Maryjny czy bezmyślne naśladowanie snobistycznych trendów (np. chodzenia „na każdą idiotyczną wystawę do Centrum Sztuki Współczesnej i na każdy kretyński spektakl do Teatru Rozmaitości oraz wykład w Nowym Wspaniałym Świecie”). Kłopot w tym, że – jak stara się przekonać autor „Alei Niepodległości” – nie tylko żyjemy w trocinowej rzeczywistości, ale także sami jesteśmy złożeni z wiórów. „Po tych wszystkich Majach, Inkach, Aztekach pozostały jakieś kamienie, po nas zostaną co najwyżej trociny, z trocin powstaliśmy i w trociny naszych trumien się obrócimy”. W konsekwencji tego myślenia pojawiają się konstatacje w rodzaju: „wszystko nas zabija, a nic nie wzmacnia, od urodzenia zabijamy się na różne, niekoniecznie wymyślne sposoby, życie jest niczym innym, jak tylko powolnym obumieraniem, konsekwentnym, rozłożonym na dekady samobójstwem”.

Wszystko znajduje się w stanie rozpadu i usztucznienia, z więzami międzyludzkimi na czele. Piotr nie potrafi zbudować trwałych relacji ani z rodzicami, których uważał za źródło toksyczności, ani z pazerną żoną, której nie poświęcał czasu, więc ta odeszła do robiącego na mieście „biznesy” cwaniaka, ani z nowo poznaną kochanką, której dał się wykorzystać i porzucić, ani z ludźmi go otaczającymi, o których myśli jak najgorzej. Ale czy można go winić, skoro coraz częściej kontakty interpersonalne naznaczone są nieautentycznością, obłudą, cynizmem i egocentryzmem. Musząc rywalizować ze sobą na każdym kroku, bohaterowie wokół Augustyna uciekają się do nieczystych zagrań. Dominuje poniżanie innych i hipokryzja: „ludzi podnieca – w sensie erotycznym (...) cudze upokorzenie, tę podnietę skrywają za fałszywym współczuciem, za czymś, co obłudnie nazywają empatią”. Przypominają pojedyncze wyspy, które zainteresowane są jedynie zaspakajaniem własnych potrzeb. Nie potrafiąc troszczyć się o innych, nierzadko starają się przeżyć ich kosztem. Ludzie, jak przekonuje Piotr, „są w stanie jednoczyć się jedynie w bólu, jakiekolwiek inne jednoczenie nie zostało im dane, tyle że z bólu straty rodzi się ból nienawiści, stan żałoby jest tak wygodny, tak wspaniały, bo nie przewiduje żadnej refleksji, a jedynie cierpienie, cierpienie zaś najlepsze jest wtedy, gdy jest bezrefleksyjne”.

Piotr Augustyn nie walczy o swoje. Nie ma w nim ambicji zmiany czy polepszenia własnego losu. Jego funkcje życiowe zostały zredukowane właściwie do marudzenia, które jest tak samo monotonne jak egzystencja bohatera „Trocin”. Snuta przez niego konfesja pozbawiona została rygoru chronologicznego. Opowieść Piotra jest pełna dygresji, a więc jest „poszarpana”, fragmentaryczna, złożona z odprysków oraz – by tak rzec – zamulająca. Można powiedzieć, że to nie tylko monolog żałobny (lament nad straconymi szansami i zaprzepaszczonym życiem), ale i żałosny. Nie da się współczuć użalającemu się nad sobą Piotrowi, który zmaga się np. z kompleksem bycia warszawiakiem w pierwszym pokoleniu. Ale też nie sposób go w pełni potępiać. Dzieje się tak w znacznej mierze dlatego, że przerysowana postać głównego bohatera „Trocin” wydaje się swojska i bliska każdemu z nas. Dekadencko-histeryczne tony, w jakie została zaopatrzona najnowsza proza autora „Karoliny”, podkreślają jeszcze mocniej bezkompromisowość diagnozy współczesnej rzeczywistości. Szkopuł w tym, że – jak wynika z kart „Trocin” – dla takiego „tu i teraz” nie ma alternatywy. Najświeższa publikacja Krzysztofa Vargi jest książką ciężkostrawną zatem przede wszystkim dlatego, że coraz trudniej będzie polemizować z tak sformułowaną konstatacją.
Krzysztof Varga: „Trociny”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2012.