DWUGŁOS JEDNOBRZMIĄCY
A
A
A
Kreski. Tysiące krótkich cienkich kresek układają się w czarno-białe obrazy o niepokojącej ekspresji. Najczęściej są to portrety. Zdeformowane, jednoznacznie depresyjne twarze o nadmiernie dużych nosach i wyrazistych oczach, pokryte gęstą siecią zmarszczek, wręcz odrażające w swojej brzydocie, budzą lęk i fascynację zarazem.
Ten swoisty graficzny turpizm zdaje się być zasadniczym wyróżnikiem twórczości Krzysztofa Schodowskiego, 29-letniego artysty-samouka związanego z warszawską grupą artystyczną „Artpub”. On sam o sobie mówi, że jest melancholikiem i outsiderem poszukującym w sztuce introspekcji, wglądu w dramat przeżycia, w anatomię emocji. Zwróćmy uwagę na słowo „anatomia”. Kreskowa technika Schodowskiego sprawia, że twarze na jego portretach wyglądają jakby były pozbawione skóry, składały się jedynie z mięśni i nerwów. W ten sposób zostaje pominięta zewnętrzność i, niczym na planszach anatomicznych dla studentów medycyny, dochodzi do przedstawienia wnętrza. Ale to wnętrze dalekie jest od realistycznej konwencji rysunku medycznego. Schodowski nie komentuje bowiem fizyczności, skupia się na doznaniu psychicznym. Postaci z jego obrazów aż nazbyt jednoznacznie wyrażają rezygnację, depresję, alienację. Są nie tyle uwolnione od rzeczywistości, ile z niej wyrugowane. Kto tego dokonał? Dlaczego? Ile jest w tym osobistego doświadczenia artysty, a ile subiektywnej, wrażliwej obserwacji otaczającego go świata, koncentracji na tym, co przez większość społeczeństwa odrzucone?
Na te pytania próbuje dać odpowiedź poeta. Karol Samsel (rocznik 1986), obecnie doktorant na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, miał 17 lat, gdy zadebiutował tomikiem „Labirynt znikomości”. Już ten niewielki objętościowo zbiorek zapowiadał twórcę, który zapewne będzie podążał tropami kulturowymi, a za główne narzędzie poznawcze uzna warsztat badacza literatury i sztuki. Trzeci z kolei zbiór wierszy „Manetekefar” (2009), jednoznacznie potwierdził tę prognozę, przynosząc wiersze, w których chłód erudycyjnego dystansu idealnie współbrzmi z konsekwentnie budowanym napięciem emocjonalnym, zaś odniesienia do dokonań tak różnych artystów jak Gershwin, Bergman, Rilke czy Tomasz Mann ukazują szerokie spectrum zainteresowań Samsela.
W „Altissimum abiectum” próżno jednak szukać tak dalece idących odniesień, pole widzenia poety jest świadomie zawężone, a jedyne źródło inspiracji stanowią grafiki Krzysztofa Schodowskiego. Kreskę rysownika poeta przełożył na słowo: „jestem zranioną mozaiką. jestem // godnym współczucia i zrozumienia / zmartwieniem”. Tak rozpoczyna się dwugłos artystów, owo altissimum określające dramat odmienności i samotności. Podmiot liryczny Samsela to outsider, pozbawiony maski wrażliwy samotnik, który nie znajduje dla siebie miejsca w otaczającej go rzeczywistości. Zarazem zaś potrzebuje bliskości innych, akceptującej go rodziny, więzi społecznych: „brak mi // domu dla moich oczu. domu, / który nazwałbym tkaniną, / do której powracałbym / w czasie pory deszczowej.” Ten dom powinni tworzyć najbliżsi, matka, ojciec. Ale oni nie rozumieją syna-odmieńca, są zbyt racjonalni, zbyt pochłonięci codziennością, zbyt dalecy od artystycznych „fanaberii” nadwrażliwego chłopaka , by je akceptować czy choćby tylko tolerować. A młody człowiek potrzebuje przewodnika w świecie, w który dopiero wchodzi. Na swoim blogu (www.schodowski.eu) Krzysztof Schodowski napisał: „Wierzyłem, że kiedyś poznam postać, która będzie dla mnie autorytetem, której nie tylko ofiaruję skrywane przez lata emocje, lecz także wreszcie uwierzę, że słowo rodzina ma jakiś sens.”
Ta wypowiedź posłużyła Karolowi Samselowi za motto do poetyckiego fragmentu „Enklityka”, otwierającego ostatnią część książki – „Epilog”. Na blogu, będącym zapisem autentycznych przeżyć, a nie literacką kreacją, Schodowski wyznaje, że w pewnym momencie rzeczywiście poznał kogoś, kto stał się dla niego owym wymarzonym autorytetem, ojcem otwierającym drzwi do wiedzy i sztuki. To dzięki niemu zagubiony, słabo wykształcony chłopak z głębokiej prowincji mógł wejść w niedostępne mu dotychczas obszary i znaleźć drogę do kształtowania własnej postawy artystycznej. Ale przychodzi czas odcięcia pępowiny, owego abiectum, odrzucenia czy raczej zamknięcia przeszłości, lecz nie pamięci: „Pozostaniesz, ojcze, u rwącego brzegu z kroniką w jednej ręce, w drugiej z pocałunkiem. Nad miasteczkiem spadnie niewiędnący deszcz, spłynie po trylinkach. Da nam odpocząć”.
„Altissimum abiectum” to niewątpliwie poetycka biografia rysownika, a więc dzieje jednego artysty spisane przez drugiego artystę. Gdyby jednak chodziło wyłącznie o biografię, mielibyśmy do czynienia z dość banalnym przedsięwzięciem. Istota tej książki polega jednak na wzajemnej inspiracji twórców. Schodowski nie ilustruje przecież wierszy Samsela, a Samsel nie pisze komentarza do rysunków Schodowskiego. Dzięki zabiegom poetyckim, rysunek staje się wierszem i na odwrót, to więcej niż klasyczna ekfraza. Nie ma tu rozdzielności ról, równoprawność twórców jest bezdyskusyjna. Nic zatem dziwnego, że na karcie tytułowej, właśnie w imię równoprawności, podpisani są obydwaj autorzy.
To, bodajże, drugi taki przypadek w dziejach polskiej literatury. 75 lat temu na identycznych zasadach zostały podpisane „Motory” Zegadłowicza. W ulotce reklamującej powieść jej autor napisał: „Osobliwością tej, z wielu względów rewelacyjnej książki jest jej dwugłos, spotkanie się pisarza z rysownikiem. Ilustracje «Motorów» to rezultat wielomiesięcznej współpracy poety z artystą. Rezultat znakomity! – Wielki talent Stefana Żechowskiego, precyzja jego rysunku, wizyjność, absolutne wczucie się w tekst – dały nam ilustracje jedyne w swoim rodzaju. Skala ich tematowości i napięcia uczuciowego olbrzymia! Bogactwo treści odurzające!”. Tonując nieco charakterystyczną dla Zegadłowicza emfazę, to samo można powiedzieć o książce Samsela i Schodowskiego.
Ten swoisty graficzny turpizm zdaje się być zasadniczym wyróżnikiem twórczości Krzysztofa Schodowskiego, 29-letniego artysty-samouka związanego z warszawską grupą artystyczną „Artpub”. On sam o sobie mówi, że jest melancholikiem i outsiderem poszukującym w sztuce introspekcji, wglądu w dramat przeżycia, w anatomię emocji. Zwróćmy uwagę na słowo „anatomia”. Kreskowa technika Schodowskiego sprawia, że twarze na jego portretach wyglądają jakby były pozbawione skóry, składały się jedynie z mięśni i nerwów. W ten sposób zostaje pominięta zewnętrzność i, niczym na planszach anatomicznych dla studentów medycyny, dochodzi do przedstawienia wnętrza. Ale to wnętrze dalekie jest od realistycznej konwencji rysunku medycznego. Schodowski nie komentuje bowiem fizyczności, skupia się na doznaniu psychicznym. Postaci z jego obrazów aż nazbyt jednoznacznie wyrażają rezygnację, depresję, alienację. Są nie tyle uwolnione od rzeczywistości, ile z niej wyrugowane. Kto tego dokonał? Dlaczego? Ile jest w tym osobistego doświadczenia artysty, a ile subiektywnej, wrażliwej obserwacji otaczającego go świata, koncentracji na tym, co przez większość społeczeństwa odrzucone?
Na te pytania próbuje dać odpowiedź poeta. Karol Samsel (rocznik 1986), obecnie doktorant na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, miał 17 lat, gdy zadebiutował tomikiem „Labirynt znikomości”. Już ten niewielki objętościowo zbiorek zapowiadał twórcę, który zapewne będzie podążał tropami kulturowymi, a za główne narzędzie poznawcze uzna warsztat badacza literatury i sztuki. Trzeci z kolei zbiór wierszy „Manetekefar” (2009), jednoznacznie potwierdził tę prognozę, przynosząc wiersze, w których chłód erudycyjnego dystansu idealnie współbrzmi z konsekwentnie budowanym napięciem emocjonalnym, zaś odniesienia do dokonań tak różnych artystów jak Gershwin, Bergman, Rilke czy Tomasz Mann ukazują szerokie spectrum zainteresowań Samsela.
W „Altissimum abiectum” próżno jednak szukać tak dalece idących odniesień, pole widzenia poety jest świadomie zawężone, a jedyne źródło inspiracji stanowią grafiki Krzysztofa Schodowskiego. Kreskę rysownika poeta przełożył na słowo: „jestem zranioną mozaiką. jestem // godnym współczucia i zrozumienia / zmartwieniem”. Tak rozpoczyna się dwugłos artystów, owo altissimum określające dramat odmienności i samotności. Podmiot liryczny Samsela to outsider, pozbawiony maski wrażliwy samotnik, który nie znajduje dla siebie miejsca w otaczającej go rzeczywistości. Zarazem zaś potrzebuje bliskości innych, akceptującej go rodziny, więzi społecznych: „brak mi // domu dla moich oczu. domu, / który nazwałbym tkaniną, / do której powracałbym / w czasie pory deszczowej.” Ten dom powinni tworzyć najbliżsi, matka, ojciec. Ale oni nie rozumieją syna-odmieńca, są zbyt racjonalni, zbyt pochłonięci codziennością, zbyt dalecy od artystycznych „fanaberii” nadwrażliwego chłopaka , by je akceptować czy choćby tylko tolerować. A młody człowiek potrzebuje przewodnika w świecie, w który dopiero wchodzi. Na swoim blogu (www.schodowski.eu) Krzysztof Schodowski napisał: „Wierzyłem, że kiedyś poznam postać, która będzie dla mnie autorytetem, której nie tylko ofiaruję skrywane przez lata emocje, lecz także wreszcie uwierzę, że słowo rodzina ma jakiś sens.”
Ta wypowiedź posłużyła Karolowi Samselowi za motto do poetyckiego fragmentu „Enklityka”, otwierającego ostatnią część książki – „Epilog”. Na blogu, będącym zapisem autentycznych przeżyć, a nie literacką kreacją, Schodowski wyznaje, że w pewnym momencie rzeczywiście poznał kogoś, kto stał się dla niego owym wymarzonym autorytetem, ojcem otwierającym drzwi do wiedzy i sztuki. To dzięki niemu zagubiony, słabo wykształcony chłopak z głębokiej prowincji mógł wejść w niedostępne mu dotychczas obszary i znaleźć drogę do kształtowania własnej postawy artystycznej. Ale przychodzi czas odcięcia pępowiny, owego abiectum, odrzucenia czy raczej zamknięcia przeszłości, lecz nie pamięci: „Pozostaniesz, ojcze, u rwącego brzegu z kroniką w jednej ręce, w drugiej z pocałunkiem. Nad miasteczkiem spadnie niewiędnący deszcz, spłynie po trylinkach. Da nam odpocząć”.
„Altissimum abiectum” to niewątpliwie poetycka biografia rysownika, a więc dzieje jednego artysty spisane przez drugiego artystę. Gdyby jednak chodziło wyłącznie o biografię, mielibyśmy do czynienia z dość banalnym przedsięwzięciem. Istota tej książki polega jednak na wzajemnej inspiracji twórców. Schodowski nie ilustruje przecież wierszy Samsela, a Samsel nie pisze komentarza do rysunków Schodowskiego. Dzięki zabiegom poetyckim, rysunek staje się wierszem i na odwrót, to więcej niż klasyczna ekfraza. Nie ma tu rozdzielności ról, równoprawność twórców jest bezdyskusyjna. Nic zatem dziwnego, że na karcie tytułowej, właśnie w imię równoprawności, podpisani są obydwaj autorzy.
To, bodajże, drugi taki przypadek w dziejach polskiej literatury. 75 lat temu na identycznych zasadach zostały podpisane „Motory” Zegadłowicza. W ulotce reklamującej powieść jej autor napisał: „Osobliwością tej, z wielu względów rewelacyjnej książki jest jej dwugłos, spotkanie się pisarza z rysownikiem. Ilustracje «Motorów» to rezultat wielomiesięcznej współpracy poety z artystą. Rezultat znakomity! – Wielki talent Stefana Żechowskiego, precyzja jego rysunku, wizyjność, absolutne wczucie się w tekst – dały nam ilustracje jedyne w swoim rodzaju. Skala ich tematowości i napięcia uczuciowego olbrzymia! Bogactwo treści odurzające!”. Tonując nieco charakterystyczną dla Zegadłowicza emfazę, to samo można powiedzieć o książce Samsela i Schodowskiego.
Karol Samsel, Krzysztof Schodowski: „Altissimum abiectum”. Zaułek Wydawniczy „Pomyłka”. Szczecin 2012.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |