AFRYKA OCZAMI EUROPEJCZYKA
A
A
A
„Biała Masajka”, wyreżyserowana przez Hermine Huntgeburth, wpisuje się w długą tradycję filmów prezentujących Afrykę widzianą oczami odwiedzających ją Europejczyków. Oto przyjeżdża do Afryki przedstawicielka kultury śródziemnomorskiej i temat właściwie mamy gotowy. Różnice kulturowe są tak duże, że wystarczą na kilka filmów. Nie mam nic przeciwko takim obrazom, a takie tytuły jak „Goryle we mgle”, „Pożegnanie z Afryką” czy „Nigdzie w Afryce” uważam za filmy wybitne. Chciałbym się jednak doczekać filmu, w którym „normalność” będzie wyznaczana przez zwyczaje mieszkańców „czarnego lądu”, zaś egzotyką pachnieć będzie wszystko, co ma jakikolwiek związek z cywilizacją zachodu. Na taki film przyjdzie jeszcze zaczekać i nie ma wątpliwości, że powinien go nakręcić reżyser afrykański. Twórca spoza Afryki zawsze będzie reprezentował obcy punkt widzenia, a sama próba wypowiadania się w imieniu mieszkańców Afryki może być odebrana jako przejaw pychy. Amerykanom i Europejczykom dużo lepiej wychodzi analizowanie afrykańskich spraw z własnej perspektywy.
Film opowiada autentyczną historię młodej Szwajcarki – Carole (Nina Hoss) – samodzielnej bizneswoman, która spędzając wakacje w Kenii postanowiła nie wracać do ojczyzny i spróbować nowego życia w obcym otoczeniu. W jednej z pierwszych scen filmu Carole deklaruje się jako osoba „lubiąca porządek i jasne sytuacje”. Po chwili podejmuje jednak decyzję nijak mającą się do credo, na którym dotychczas budowała swoje dotychczasowe życie. Można potraktować zachowanie Caroli jako rodzaj oskarżenia zachodniego świata, z jego przerostem racjonalizmu i zwyczajną nudą. Sympatyczna mieszczka chcąc zasmakować autentycznego życia ulega podszeptom intuicji i podąża śladami posągowego Masaja – Lemaliana (Jacky Ido). Decyzja podjęta pod wpływem chwilowej fascynacji okazuje się życiowym wyborem. Carole zamieszkuje w wiosce Lemaliana i zaczyna pędzić żywot posłusznej żony masajskiego wojownika.
Pierwszy kwadrans filmu może nieco zwodzić mniej wyrobionych widzów. Afryka, jaką prezentują twórcy przypomina turystyczny folder. Sielskie krajobrazy przeplatane są rozmowami z miejscowymi – oczywiście zawsze uśmiechniętymi i chętnymi do pomocy. No i ten Masaj – idealne wcielenie „szlachetnego dzikusa”. Wydaje się być raczej żywą atrakcją turystyczną, a nie człowiekiem z krwi i kości, dostojnie piękny jakby właśnie uciekł z pocztówki. Nie trzeba być szczególnie domyślnym, żeby zorientować się, że taka sielanka nie może trwać zbyt długo. Już drugie spotkanie z Lemalianem przynosi rozczarowanie i uświadamia jak wiele różnic dzieli kochanków. Trzeba przyznać, że twórcy filmu umiejętnie wygrywają te różnice, serwując widzom małe „zderzenie cywilizacji”. Można zamienić luksusowy apartament na duszną lepiankę, ale czy można bezczynnie patrzeć na rytuał obrzezania młodych dziewcząt? Zwłaszcza, gdy nie daje spokoju świadomość, że własne dziecko też będzie musiało przejść przez krwawy obrzęd. Film jest gęsty od sytuacji konfliktowych, a ich drastyczność podkreśla tylko, że różnice są nie do pokonania.
Carole próbuje zrozumieć sposób życia współplemieńców swojego ukochanego. Zresztą można się domyślać, że Lemalian także próbuje zrozumieć zwyczaje swojej towarzyszki życia. Tylko jak wytłumaczyć młodej, atrakcyjnej kobiecie, że ma dostosowywać się do zwyczajów, które w jej kręgu kulturowym są nie do przyjęcia? Jak mężczyzna żyjący w pierwotnej patriarchalnej społeczności ma z dnia na dzień, na oczach całej wioski podporządkować się woli kobiety? Twórcy filmu oszczędzają publiczności naiwnej propagandy. Racje rozłożone są równomiernie, ale dominuje europejski punkt widzenia i widzowie wychodzą z kina w przekonaniu, że Carole reprezentuje wartości, które są im bliższe niż mentalność nawet „najszlachetniejszego dzikusa”. Kibicując jej staraniom, mamy jednak wrażenie, że to ona jest sprawczynią całego zamieszania. Wkraczając do wioski powinna porzucić poprzednią tożsamość i całkowicie zaakceptować zwyczaje swoich gospodarzy. Tego pewnie oczekiwali od niej współplemieńcy Lemaliana. Tymczasem Carole wyraźnie ma zamiar ukształtować swoje nowe otoczenie na wzór swojego poprzedniego życia. Nie wystarcza jej rola żony i matki, potrzebuje się spełnić jako kobieta samodzielna. Stąd bierze się pomysł aby założyć sklep. Dla bohaterki to tylko środek do realizacji swoich ambicji, ale jeśli spojrzeć na sprawę szerzej, to okaże się, że w dalekim buszu tworzy coś w rodzaju przyczółku kapitalizmu. Niepowodzenie jej przedsięwzięcia może być odczytywane jako krytyka ekspansywności zachodniego świata. Jego przedstawiciele, nie licząc się z konsekwencjami, narzucają reprezentantom innych kultur swój obraz rzeczywistości jako jedynie słuszny.
Próby wywracania do góry nogami świata, który od tysiącleci rządzi się tymi samymi zwyczajami, muszą skończyć się tragedią. Jedyną osobą mającą zdrowe podejście do całej sytuacji jest miejscowy misjonarz – drobnymi kroczkami starający się wyprowadzić swoich podopiecznych z epoki kamienia łupanego. Osoba duchowna może poświęcić całe życie służbie bliźnim. Inaczej się mają sprawy z kimś, kto nie ma zamiaru w ten sposób tracić najlepszych lat swojego życia.
Dramat Carole i Lemaliana ma swoje źródła w szerszym kontekście kulturowym, ale jednocześnie nie przestaje być dramatem zwykłych ludzi. Reżyserka skupiła się w pierwszej kolejności na ludziach, którzy w jej filmie reprezentują przede wszystkim siebie, a dopiero potem swoją rasę, kraj, kulturę itd. W „Białej Masajce” te dwie płaszczyzny splatają się w jedną harmonijną całość. Wiarygodne ukazanie dramatu jednostki sprawia, iż film Hermine Huntgeburth ucieka od publicystyki w stronę widowiska. Trzeba jednak zauważyć, że proporcje wyważone są idealnie i dzięki temu „Biała Masajka” jest niezwykle udanym przykładem kina społecznie zaangażowanego.
Film opowiada autentyczną historię młodej Szwajcarki – Carole (Nina Hoss) – samodzielnej bizneswoman, która spędzając wakacje w Kenii postanowiła nie wracać do ojczyzny i spróbować nowego życia w obcym otoczeniu. W jednej z pierwszych scen filmu Carole deklaruje się jako osoba „lubiąca porządek i jasne sytuacje”. Po chwili podejmuje jednak decyzję nijak mającą się do credo, na którym dotychczas budowała swoje dotychczasowe życie. Można potraktować zachowanie Caroli jako rodzaj oskarżenia zachodniego świata, z jego przerostem racjonalizmu i zwyczajną nudą. Sympatyczna mieszczka chcąc zasmakować autentycznego życia ulega podszeptom intuicji i podąża śladami posągowego Masaja – Lemaliana (Jacky Ido). Decyzja podjęta pod wpływem chwilowej fascynacji okazuje się życiowym wyborem. Carole zamieszkuje w wiosce Lemaliana i zaczyna pędzić żywot posłusznej żony masajskiego wojownika.
Pierwszy kwadrans filmu może nieco zwodzić mniej wyrobionych widzów. Afryka, jaką prezentują twórcy przypomina turystyczny folder. Sielskie krajobrazy przeplatane są rozmowami z miejscowymi – oczywiście zawsze uśmiechniętymi i chętnymi do pomocy. No i ten Masaj – idealne wcielenie „szlachetnego dzikusa”. Wydaje się być raczej żywą atrakcją turystyczną, a nie człowiekiem z krwi i kości, dostojnie piękny jakby właśnie uciekł z pocztówki. Nie trzeba być szczególnie domyślnym, żeby zorientować się, że taka sielanka nie może trwać zbyt długo. Już drugie spotkanie z Lemalianem przynosi rozczarowanie i uświadamia jak wiele różnic dzieli kochanków. Trzeba przyznać, że twórcy filmu umiejętnie wygrywają te różnice, serwując widzom małe „zderzenie cywilizacji”. Można zamienić luksusowy apartament na duszną lepiankę, ale czy można bezczynnie patrzeć na rytuał obrzezania młodych dziewcząt? Zwłaszcza, gdy nie daje spokoju świadomość, że własne dziecko też będzie musiało przejść przez krwawy obrzęd. Film jest gęsty od sytuacji konfliktowych, a ich drastyczność podkreśla tylko, że różnice są nie do pokonania.
Carole próbuje zrozumieć sposób życia współplemieńców swojego ukochanego. Zresztą można się domyślać, że Lemalian także próbuje zrozumieć zwyczaje swojej towarzyszki życia. Tylko jak wytłumaczyć młodej, atrakcyjnej kobiecie, że ma dostosowywać się do zwyczajów, które w jej kręgu kulturowym są nie do przyjęcia? Jak mężczyzna żyjący w pierwotnej patriarchalnej społeczności ma z dnia na dzień, na oczach całej wioski podporządkować się woli kobiety? Twórcy filmu oszczędzają publiczności naiwnej propagandy. Racje rozłożone są równomiernie, ale dominuje europejski punkt widzenia i widzowie wychodzą z kina w przekonaniu, że Carole reprezentuje wartości, które są im bliższe niż mentalność nawet „najszlachetniejszego dzikusa”. Kibicując jej staraniom, mamy jednak wrażenie, że to ona jest sprawczynią całego zamieszania. Wkraczając do wioski powinna porzucić poprzednią tożsamość i całkowicie zaakceptować zwyczaje swoich gospodarzy. Tego pewnie oczekiwali od niej współplemieńcy Lemaliana. Tymczasem Carole wyraźnie ma zamiar ukształtować swoje nowe otoczenie na wzór swojego poprzedniego życia. Nie wystarcza jej rola żony i matki, potrzebuje się spełnić jako kobieta samodzielna. Stąd bierze się pomysł aby założyć sklep. Dla bohaterki to tylko środek do realizacji swoich ambicji, ale jeśli spojrzeć na sprawę szerzej, to okaże się, że w dalekim buszu tworzy coś w rodzaju przyczółku kapitalizmu. Niepowodzenie jej przedsięwzięcia może być odczytywane jako krytyka ekspansywności zachodniego świata. Jego przedstawiciele, nie licząc się z konsekwencjami, narzucają reprezentantom innych kultur swój obraz rzeczywistości jako jedynie słuszny.
Próby wywracania do góry nogami świata, który od tysiącleci rządzi się tymi samymi zwyczajami, muszą skończyć się tragedią. Jedyną osobą mającą zdrowe podejście do całej sytuacji jest miejscowy misjonarz – drobnymi kroczkami starający się wyprowadzić swoich podopiecznych z epoki kamienia łupanego. Osoba duchowna może poświęcić całe życie służbie bliźnim. Inaczej się mają sprawy z kimś, kto nie ma zamiaru w ten sposób tracić najlepszych lat swojego życia.
Dramat Carole i Lemaliana ma swoje źródła w szerszym kontekście kulturowym, ale jednocześnie nie przestaje być dramatem zwykłych ludzi. Reżyserka skupiła się w pierwszej kolejności na ludziach, którzy w jej filmie reprezentują przede wszystkim siebie, a dopiero potem swoją rasę, kraj, kulturę itd. W „Białej Masajce” te dwie płaszczyzny splatają się w jedną harmonijną całość. Wiarygodne ukazanie dramatu jednostki sprawia, iż film Hermine Huntgeburth ucieka od publicystyki w stronę widowiska. Trzeba jednak zauważyć, że proporcje wyważone są idealnie i dzięki temu „Biała Masajka” jest niezwykle udanym przykładem kina społecznie zaangażowanego.
„Biała Masajka” (Die Weisse Massai) Reż.: Hermine Huntgeburth. Scenariusz: Johannes W. Betz (na podstawie powieści Corinne Hofmann). Obsada: Nina Hoss, Jacky Ido, Katja Flint, Antonio Prester, Janek Rilke. Gatunek: dramat . Niemcy 2005, 131 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |