ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (62) / 2006

Maciej Stroiński,

RAZEM

A A A
W ostatnim wydaniu „artPAPIERU” Izabela Franckiewicz pisała o właśnie wyświetlanych w naszych kinach „Biletach”. Jej recenzja jest szczera i na temat, więc nie szykuję tutaj polemiki. Chcę tylko dorzucić coś od siebie.

Przewijająca się w kolejnych nowelach „Biletów” rodzina uchodźców jest (tylko) formalnym zwornikiem kompozycji filmu – podobnie jak jazda pociągiem, konduktor itd. Sygnału jedności tego trzyczęściowego dzieła owocniej szukać w zbiorze poruszanych przezeń tematów. Temat, o który idzie mi tu w szczególności, najprościej oddać pytaniem. Wisława Szymborska w wierszu „Schyłek wieku” i Marcel Łoziński w jednym ze swych filmów zapytywali wprost: jak żyć? (Tytuł przywołanego filmu Łozińskiego to właśnie „Jak żyć”). „Bilety” precyzują problem, pytając o to, jak żyć wspólnie. Nowelka pierwsza, czyli ta wyreżyserowana przez Ermanna Olmiego, zastanawia się nad tym, jak żyć z kimś, z kim żyć się nie musi („żyć z” należy tu czytać jako „być przy”). Druga, Abbasa Kiarostamiego, rozważa życie z kimś, z kim – z takich czy innych powodów – żyć trzeba. W noweli trzeciej, Loachowskiej, problem przedstawia się tak: jak żyć z kimś, z kim wpierw żyć się nie musiało, jednak obecnie nie ma już wyjścia? A teraz przegląd odpowiedzi: w noweli pierwszej sprawa pozostaje w zawieszeniu, w drugiej rozwiązanie jest bezkompromisowe, natomiast w trzeciej mamy do czynienia z kompromisem, który – jak to kompromis – wymaga wyrzeczeń (dodam, że finał wypadków radośnie zaskakuje).

Można zarzucić mi, że zachowuję się wobec „Biletów” z lekka nietaktownie, przekuwając obrazy na myśli, abstrahując od wyrazu na rzecz przekazu. Naginając przyjęte estetyczne decorum, podążam za podszeptem samego omawianego dzieła, które wyżej zarysowane uwikłania egzystencji podaje w formie lekkiej i lekkostrawnej. Zgoda, Loachowi zdarza się podramatyzować, a Olmiemu i Kiarostamiemu rozmarzyć, ale to tylko na chwilę. Sieriozna treść przyjaźnie wyłożona przynosi ładunek ambiwalencji, który udziela się filmowym postaciom: profesor Olmiego jest zarazem sympatyczny i nudny, generałowa Kiarostamiego – tak denerwująca, jak interesująca, zaś kibice Loacha odpychają i jednocześnie wzruszają. Ta ożywcza dwuznaczność stanowi niewątpliwy atut filmu, to po nim znać pracę mistrzów. Że mistrzowie ci to artyści dojrzali, widać zwłaszcza po charakterze stawki, jaką przed nami postawili: „jak żyć?” lśni trzeźwą afirmacją życia na tle innych możliwych w tym kontekście pytań, np. „czy żyć?” bądź „po co żyć?”.

Wciąż zostajemy z nieprzepracowanym problemem, jaki zdaje się bezustannie emanować z ekranu: jak żyć? Przywołując ponownie Szymborską, przyznam, że zamierzałem „Bilety” spytać o to samo. Odpowiedź: żyć dobrze, jakkolwiek nie jest chybiona, wygląda na pomysł z powielacza, zaproponujmy przeto coś innego. Być może naczelne pytanie „Biletów” przynosi najlepszą receptę na to, jak żyć – ależ razem! No tak, ale jakże żyć razem? – rodzi się wątpliwość dalsza. Film Loacha i spółki cicho doradza nam w tej sprawie improwizację. Jak żyć wspólnie? Cóż, wyjdzie w praniu.