ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (212) / 2012

Katarzyna Szkaradnik,

TY TEŻ JESTEŚ BOGIEM, CZYLI EM A GIE I KA Z POWROTEM NA WYŻYNY

A A A
„Data 78 to jej rok produkcji, / Nie dostaniesz do niej obsługi instrukcji”
Wstawał świt drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia 2000 roku, kiedy 22-letni Piotr „Magik” Łuszcz „musiał wyjść”, jak napisał wielkimi literami w notatniku, zanim wyskoczył z okna rodzinnego mieszkania na 9. piętrze bloku w Bogucicach. Lider hiphopowych formacji Kaliber 44 i Paktofonika był swego czasu głosem pokolenia – młodych ludzi, którzy tak jak on (zapomina się, że tak jak każdy) nie dostali instrukcji obsługi życia; w tym wypadku życia w niestabilnym okresie, gdy kształtująca się gospodarka wolnorynkowa przypominała (nomen omen) wolnoamerykankę, a najszybsze kariery zaczęli robić pozbawieni skrupułów aferzyści. Wyostrzyły się dysproporcje w zarobkach, narastało bezrobocie, a start z wielkomiejskiego blokowiska nie obiecywał lepszych widoków na przyszłość.

Sęk w tym, że „Magik”, poza powszechnymi zmartwieniami, miał „to coś”. Coś, bez czego nie obserwowalibyśmy takiego zaaferowania poświęconym mu filmem Leszka Dawida. Choć obraz zeszłorocznego debiutanta dopiero 21 września zagościł w kinach, już w trakcie pierwszego weekendu pobił rekordy oglądalności; paradoksalnie, gdyż ekranizacja tej historii nastąpiła dopiero po latach starań scenarzysty Macieja Pisuka. W chwili jednak, kiedy piszę niniejsze słowa, telewizja z aż irytującą częstotliwością powtarza reklamę „Jesteś Bogiem”, zachęcając potencjalnych odbiorców społecznym dowodem słuszności w postaci imponującej liczby dotychczasowych widzów. „Chcieli mnie pogrzebać? Oho! Wolne żarty!” – rapował niegdyś „Magik”. Czyżby więc zwycięstwo zza grobu?

„Czy słyszysz ten tłum? / Gra eM A Gie I Ka, / Znów robi szum”
Nawet gdy do dyspozycji były jedynie zwiastuny filmu, internauci zdążyli powiedzieć o nim tyle, że podjęcie tematu oznacza wejście na grząski grunt. Wspomniany szum (jak to zazwyczaj bywa) nie wynika bowiem z artyzmu samego dzieła, lecz z jego problematyki. Co się wszakże tyczy owego artyzmu, dość słuszne zdają się superlatywy pod adresem zarówno reżysera, jak aktorów: Marcina Kowalczyka (debiut) w roli głównej, Tomasza Schuchardta jako Wojciecha „Fokusa” Alszera, Dawida Ogrodnika jako Sebastiana „Rahima” Salberta, ale też Arkadiusza Jakubika wcielającego się w Gustawa – agenta i wydawcę rozdartego między twardym prawem biznesu a szczerym oddaniem „Magikowi” wbrew świadomości, że nie jest w stanie mu pomóc.

Godne uznania, acz zrozumiałe samo przez się, jest też splecenie montażu z muzyką Piotra, Wojtka i Sebastiana, którzy pod koniec lat 90. zaszczepiali hip-hop na nadwiślańskiej glebie. Jakkolwiek film ma charakter biograficzny, ogniskuje się właśnie na wycinku życia zmarłego rapera związanym z Paktofoniką (tj. od 1998 roku), ukazując jego osobę z perspektywy „Fokusa” i „Rahima”. Swoją drogą, melorecytacje w ich wykonaniu – tzn. w wykonaniu aktorów! – hipnotyzują, a rozpaczliwy „Plus i minus” płynący z ust Kowalczyka wciska w fotel zupełnie niczym oryginał. Pamiętam wrażenie, jakie utwór ten zrobił na mnie przed ponad dziesięcioma laty; nigdy dotąd (do dziś, nie do wtedy) nie spotkałam się w rodzimej muzyce „popularnej” z podobną emanacją nieudawanego cierpienia, bezradności, strachu. I chociaż kreowane postacie w codziennej „nawijce” mówią niewiele prócz „kurwa, stary”, aktorzy fortunnie oddają ich złożone portrety osobowościowe, bez których nie zaistniałyby godne zastanowienia teksty.

Jednak mimo że w filmie zarysowano okoliczności powstania określonych utworów, koncentracja m.in. na nieraz pokątnym ich nagrywaniu pozostawia z pewnym niedosytem co do istoty przekazu. Bo „kawałki” Paktofoniki zawierają zabawy słowne na miarę – poloniści, nie bijcie! – lingwistycznych majstersztyków Tuwima czy Barańczaka, zaś obok przekleństw pojawiają się wszechstronne aluzje (nawet sensowne nawiązanie do filozofii Locke’a), które świadczą o bystrym obserwowaniu rzeczywistości i darze jej werbalnego – skoro już nie praktycznego – oswajania. Z tym ostatnim najbardziej nie mógł sobie poradzić właśnie „Magik”, a realizatorzy filmu musieli poradzić sobie z meandrami jego psychiki, nade wszystko zaś – z jego legendą.

„Gdyby Magik był doskonały, / Gdyby podziały gdzieś się podziały…”
Podziałów nie dało się uniknąć, gdyż od razu niektórzy fani hip-hopu stwierdzili, że nie zrozumie się tej produkcji, nie należąc do ich grona i nie znając „prawdy” o życiu Piotra. W Internecie pojawił się nawet mem z postacią mówiącą: „Jaraj się filmem «Jesteś Bogiem» – nie wiedz, kim był Magik, Rahim i Fokus”. Docinek ten skierowała najpewniej tzw. starsza młodzież do obecnych nastolatków, którzy niekiedy pierwszy raz słyszą o Paktofonice przy okazji dzieła Dawida. Przyznam, że choć nie przechodziłam fazy większej fascynacji hip-hopem, dla mnie również obejrzenie tego filmu było podróżą sentymentalną do „dawniejszej młodości”. Niezależnie od pokolenia są oczywiście osoby, które trójki raperów ze Śląska z rozmysłem poznać nie chcą. I ostrożnie z generalizacjami! Wnikliwą recenzję dla „Kina” (nr 9/2012) napisał ksiądz, który na dodatek – mimo wyzywającego dla Kościoła tytułu filmu – nie moralizuje, a tym bardziej nie piętnuje bohaterów.

Tak oto produkcja z założenia niszowa niespodziewanie zyskała, co podkreśla wielu, przesłanie uniwersalne, acz przede wszystkim pozwala osobom spoza hiphopowej enklawy dowiedzieć się sporo o postaci bez wątpienia w swej twórczości ponadprzeciętnej. Niektórzy wszakże zżymają się na „umniejszenie” osoby „Magika”, głównie przez mało zdecydowane ukazanie jego kultowości już jako lidera Kalibra. Ale pewne sygnały zostały wprowadzone: choćby szacunek, jakim cieszył się u chłopaków z dzielnicy, którzy wiedzieli, że mimo sławy nie gwiazdorzył i pozostał jednym z nich. Czyżby więc komuś brakowało większego patosu?

„To surrealizm jak Salwador Dali, / eM A Gie I Ka, / Tak jak Mulder i Scully, / Za was jointa spali”
Mnie osobiście w tym filmie zabrakło czegoś innego: pośród ochów i achów bodajże nikt nie zwrócił uwagi na przemilczenie kwestii marihuany (bo kto rozważa, czy „Magik” pali na ekranie szlugi czy jointy?). Tymczasem był to problem istotny nie tylko dla zespołu (np. kłótnie Piotra z „Rahimem” o tekst „Ale się zmachałem” z powodu propagowania trawki), ale zwłaszcza dla samego „Magika”. „Maryśka” wpływała zarówno na jego twórczość (por. „Do boju, zakon Marii” Kalibra), jak i stany maniakalno-depresyjne. Surrealistyczne wizje mogą być przecież zarówno uskrzydlające, jak i porażające.

Jednak surrealistyczna bywa powszednia rzeczywistość sama w sobie. Również pod wpływem filmu Dawida można tak spojrzeć na świat show-biznesu, przemysł fonograficzny nie znający litości, zderzenie błysku fleszy z szarością blokowiska. Dla nas dziś surrealizmem trąci szpanerski wówczas walkman i komputerowy monitor-pudło lub nieskończone łączenie się z Internetem, którego powodzenie odbierane jest niczym cud. Osobom spoza Śląska nieco surrealistyczne mogą wydawać się katowickie czy mikołowskie realia i typowa obyczajowość rodzinna. Pewna recenzentka zarzuca wręcz filmowi „paradokumentalne scenki rodzajowe”, podczas gdy „Magik” był przecież czystym talentem – niestety, kamera „nie wikła się w jego tajemnice i nie do końca pokazuje jego dramat”. Ale może jego dramatem było to właśnie, co się wyłania z owych „scenek”? To choćby, że już jako ikona hip-hopu musiał wybłagiwać od menedżera po parę złotych, a szczyt jego marzeń stanowiła praca na stoisku muzycznym w „Empiku”?

Jak wspomniałam, zagubienie w ponurej rzeczywistości niekoniecznie jest wywołane przez określony czas i warunki ekonomiczne. Piotrek, Wojtek i Sebastian, nie dysponując z początku studiem, nagrywali w zasadzie nielegalnie, pomieszkiwali kątem u rodziców, a do technikum chodzili w kratkę, bo nie znosili kieratu. Mimo wszystko usiłowali coś ze swoim życiem zrobić. Dla „Rahima” i „Fokusa” artysta pierwszego formatu, legendarny „Magik”, w założeniu miał być swoistym drogowskazem. Ale – co ukazuje skądinąd nieco wymuszona scena z pytaniem o sens i cel – nawet mag nie potrafi przeniknąć mętnej szklanej kuli życia.

„Nie zależy mi na tym, by być kanonizowanym, / Ja to ja, więc jako ja chcę być znany”
Ten, który dla jednych stał się guru, dla innych był i jest tylko zwykłym chłopakiem (może nawet z tzw. marginesu). Tymczasem za grubą bluzą oraz luźnymi spodniami krył się zamknięty w sobie nadwrażliwiec, dla którego bity i teksty stanowiły całe życie. Nie dawał do siebie dostępu nawet kolegom z zespołu; posępne wrażenie robi ich stałe „rozmijanie się” – właściwie nie tylko się nie dogadują, ale i nie pasują do siebie, każdy ma swoje (by nawiązać do ich znanego tekstu) „priorytety”. Piotr celowo pozował na romantycznego indywidualistę, podkreślał też rozdarcie między pierwiastkiem materialnym i duchowym. Najlepiej oddaje to chyba właśnie słynne „Jestem Bogiem”.

No właśnie – skąd zmiana w tytule filmu na formę drugiej osoby? Chyba nie tylko z powodu pojawienia się rok temu amerykańskiego thrillera pt. „Jestem Bogiem”; dostrzegam tu rodzaj wyzwania, i to niekoniecznie optymistycznego w punkcie dojścia. Przypomina się Nietzscheańska diagnoza: zabiliście Boga i myślicie, że ujdzie wam to bezkarnie? I scena, w której do rozespanego „Fokusa” dzwoni telefon, a kiedy „Magik” bez słowa wstępu zaczyna „nawijać”: „Jestem Bogiem…”, tamten półprzytomnie odpowiada: „Pomyłka”.

W świecie pozbawionym oparcia potrzeba albo nie lada siły, albo bezrefleksyjności, aby przeżyć. Magikowi obu zabrakło – był zdolnym do tysiąca poprawek perfekcjonistą, miał się za artystę, ale targał nim niepokój, że nic już nie stworzy, a zawsze starał się być „szczery do bólu tak, że aż przezroczysty”. I całe szczęście, że „kamera nie do końca pokazuje jego dramat”, że pozostał margines niedopowiedzenia. Jakże wyrazista mimo to jest sekwencja w nieczynnym centrum handlowym, w którym gubi się „Magik”. Labirynty trupich korytarzy powielane na ścianie pełnej monitorów obrazują osaczenie, wyobcowanie, ale również brak kogokolwiek, kogo można by zapytać o drogę. Czy tragicznie zmarły raper to poète maudit na miarę Polski przełomu wieków? Czy dziś także szukamy takich idoli i stąd całe zamieszanie wokół filmu Dawida?

A jednak ów obraz nie pozostawia złudzeń co do zmiennych sympatii publiczności – tłum może wygwizdać, choć może też kanonizować (lecz tego przecież „Magik” właśnie się obawiał). Gorzej, że człowiek, sławny czy nieznany, czasem nie ma się do kogo zwrócić, nawet jeśli wokół są „najbliżsi”. Ale „Jesteś Bogiem” zdaje się sugerować, iż chodziłoby o niewykonalną rozmowę z kimś, kto znajduje się bardzo daleko – być może wewnątrz „ja”. Skoro nie da się porozmawiać bezpośrednio, pozostaje telefon, którego i tak nikt nie odbierze. Chociaż zanim przerwie się sygnał, trwa napięte oczekiwanie. Długie, a tak krótkie.
„Jesteś Bogiem”. Reżyseria: Leszek Dawid. Scenariusz: Maciej Pisuk. Obsada: Marcin Kowalczyk, Tomasz Schuchardt, Dawid Ogrodnik, Arkadiusz Jakubik i in. Gatunek: dramat. Produkcja: Polska 2012, 110 min.