ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (213) / 2012

Wojciech Sitek,

KRWAWEJ TURYSTYKI CIĄG DALSZY

A A A
Parafrazując motto komiksowego superbohatera: „Z wielkim budżetem wiąże się wielka odpowiedzialność”. Hasło to powinni byli usłyszeć twórcy, zanim przystąpili do realizacji sequela „Uprowadzonej”.

Wyreżyserowana cztery lata temu przez Pierre’a Morela „Uprowadzona” wśród miłośników formuły kina akcji wywołała niemały entuzjazm. Ku zaskoczeniu odbiorców, sfilmowana za niewielkie fundusze (w zestawieniu z amerykańskimi blockbusterami śmiesznie mały budżet, wynoszący 25 milionów dolarów, budzi podziw), fundamentalnie prosta opowieść o prowadzonych przez eks-agenta CIA poszukiwaniach porwanej córki odczytana została jako proroctwo renesansu gatunku. Gdyby pokusić się o wyliczenie komponentów, które wpłynęły na sukces obrazu, należałoby wyszczególnić między innymi: widowiskowo zrealizowane, emocjonujące strzelaniny, pełnokrwiście zaaranżowane konfrontacje (pomimo nadanego w zakresie kategorii wiekowej ograniczenia PG-13 – wyboru w tym przypadku dyskusyjnego) oraz – co chyba najważniejsze – perfekcyjnie wykreowaną postać bezkompromisowego protagonisty (w tej roli Liam Neeson, którego kariera gwiazdy kina sensacyjnego nabrała wówczas tempa). Interesującym zabiegiem było nadanie metodycznym działaniom nieodczuwającego skrupułów głównego bohatera wszelkich pozorów realizmu, dzięki czemu zarzut wykorzystania gatunkowego stereotypu odpornej na zranienia postaci, która poprzez kolejne, zupełnie bezrefleksyjne starcia z przestępcami realizuje swoje cele, byłby zupełnie nietrafiony. Cieszyć czujnego widza mogły bowiem: profesjonalizm bohatera (słynna już przerwana przez porywcza scena rozmowy telefonicznej z córką), będące zaprzeczeniem „westernowego” modelu pojedynkowania ukrywanie się za rozmaitymi osłonami (także z ciał poległych) w trakcie starć z przestępcami oraz sukcesywne, wymuszone torturami zeznania kolejnych podejrzanych.

W obliczu komercyjnego sukcesu (ponad 200 milionów dolarów zysków) nie mogła wywołać zdumienia inicjatywa zrealizowania kontynuacji przeboju. Choć na wstępie zaniepokojenie budził fakt, iż pretekstowa, solidnie wyeksploatowana już fabuła pierwszej części nie okazała się dla fundatorów przedsięwzięcia pokaźną przeszkodą, to wśród entuzjastów „Uprowadzonej” dominowały optymistyczne nastroje. Stanowiło to konfundujący trend, zważywszy na brak możliwości realizacji szumnych zapowiedzi producentów. Na drodze urzeczywistnienia planów o przebiciu popularności poprzednika stał bowiem nie tylko fakt powielenia wyświechtanej intrygi, ale i zmiany na stanowisku reżysera. Nie wiedzieć czemu, łożący na produkcję obrazu włodarze zdecydowali się zaangażować cieszącego się złą sławą Oliviera Megatona („Transporter 3”, „Colombiana”). Dziś, krótko po kinowej premierze obrazu, w obliczu negatywnych opinii dominujących w środowisku fanów, warto zastanowić się, czego w filmie zabrakło (lub wręcz przeciwnie: w których momentach twórcy przekroczyli miarę)?

Wbrew wszelkim sardonicznym uszczypliwościom sceptyków, twórcom scenariusza (po raz kolejny będącego efektem kooperacji duetu Luc Besson – Robert Mark Kamen) udało się w dość atrakcyjny sposób poprowadzić akcję, stanowiącą kontynuację wydarzeń zrelacjonowanych w epilogu poprzednika. Autorzy oparli bowiem swój koncept na dobrze znanym, klasycznym zabiegu fabularnego twista, dzięki któremu odwrócenie sytuacji z pozornie zamkniętej intrygi „Uprowadzonej” otworzyło nowe (jednakże w zasadzie bardzo wtórne) możliwości. Kluczowym następstwem przebiegu zdarzeń ustanowili więc scenarzyści – poprzez otwierającą film sekwencję – zwieńczony pożegnalną mową zbiorowy pogrzeb znanych z pierwszej części albańskich porywaczy. Wśród przerysowanych do granic możliwości wiejskich okolic (z jawną tego manifestacją w postaci starszej kobiety podróżującej wozem zaprzężonym w konie po utwardzonych, polnych drogach) i stereotypowych panoram bałkańskiego krajobrazu krewni handlarzy żywym towarem rozpamiętują śmierć bliskich i poprzysięgają zemstę sprawcy ich cierpienia (umyka im niestety subtelny szczegół dotyczący profesji zamordowanych).

Tymczasem w stabilizującym się życiu głównego bohatera zagościł spokój, a po kryzysie sprzed kilku lat nie ma już śladu. Bryan Mills pielęgnuje kontakty z dorastającą córką (rozkosznie nieudolnie uczącą się jazdy samochodem) i odnawia relacje z będącą w małżeńskim kryzysie byłą żoną. Kobiet swojego życia nie musi więc szczególnie żarliwie przekonywać do spędzenia urlopu w osadzonym na dwóch kontynentach Stambule (owszem, podczas zwiedzania, dzięki opowiastkom protagonisty, nie zabrakło w filmie akcentu edukacyjnego). Taki krok jest z kolei wymarzoną okazją dla albańskich „mścicieli”, którzy zastawiają na rodzinę pułapkę. Byłe małżeństwo trafia więc w ręce porywaczy, zaś pomóc parze może jedynie ich córka…

Na wspomnianym powyżej rysie fabularnym koncentruje się właściwa akcja filmu, która jest niczym innym jak powieleniem zamysłu poprzednika. Zachwyt nad „Uprowadzoną” wynikał najczęściej z nowatorskiego podejścia i dominującego w filmie elementu zaskoczenia. Pozbawiona odpowiedniej siły wyrazu część druga traci zatem już na wstępie. Przedstawieni widzom albańscy odwetowcy (którzy – o, ironio – podczas pochówku krewnych posługują się językiem angielskim) to grupa typowych dla niewymagającego kina akcji anonimowych, złych do szpiku kości, ale i szybko dokonujących żywota bad guyów. Nie sposób odczuć niepokojącego klimatu poprzednika w tej rywalizacji rodem z gry komputerowej, kiedy główny bohater bezproblemowo (z małymi wyjątkami) rozprawia się z przeciwnikami, pozostawiając po sobie „martwy szlak” (na który, rzecz jasna, turecka policja – podobnie jak wcześniej francuska – nie zwraca szczególnej uwagi). Na niekorzyść „Uprowadzonej 2” niechybnie działa też fakt dopuszczenia się przez twórców irytujących błędów, których w pierwszej części niepodobna odszukać.

Jakie są najpoważniejsze zarzuty, które można postawić rezultatowi pracy Megatona? Jako pierwszy grzech należałoby chyba wymienić „złotą” zasadę amerykańskich sequeli: „więcej, lepiej, mocniej”, która w tym wypadku w ogóle nie miała racji bytu. Z uwagi na wykorzystanie tak „nowatorskiego” pomysłu na film, irytować mogą kolejne, coraz bardziej nieprawdopodobne popisy rodziny Millsów, pozbawione czasem zupełnie sensu, a wpisujące się jedynie w paradygmat wymuszonej widowiskowości, zbliżającej obraz raczej do spektakularnych „Szybkich i wściekłych” niż do stwarzającego pozory realizmu poprzednika. Po drugie, trudno nie odnieść wrażenia, iż na skutek kasowego sukcesu „Uprowadzonej”, legitymującej się „europejskim” klimatem (m.in. za pośrednictwem brutalności, której Fabryka Snów w ostatnich latach wyraźnie unika), druga część została skrupulatnie podporządkowana wymogom Hollywoodu. Posunięta do granic możliwości gotowość do zabezpieczenia potencjalnych zysków (poprzez trafienie do szerokiego spektrum odbiorców), poskutkowała ograniczeniem do minimum aktów przemocy, czego skutkami są niewidoczne efekty postrzałów (z ran nie leje się krew) oraz dwuznacznie zaprezentowane sceny eliminowania przeciwników podczas walki wręcz (brak charakterystycznego chrzęstu łamanych kości, niewidoczne obrażenia). Wspomniany zarzut nieuchronnie wiąże się z wykorzystaniem irytujących zabiegów w warstwie estetycznej filmu, ukrywających większość brutalnych walorów obrazu. Ekstremalnie krótkie ujęcia, połączone w epileptycznym szale dynamicznego montażu, implikują zjawisko, które zestawić można chyba tylko z migotaniem analogicznym do efektu stroboskopowego. Wyraźnie nienaturalna kompozycja scen akcji zaburza tym samym płynny odbiór filmu, raz za razem wytrącając odbiorcę z procesu identyfikacji i czyniąc oglądanie parad Bryana wyczerpującą i dość nużącą czynnością.

Wspomniane pretensje niewiele jednak znaczą w zestawieniu z przewinieniami twórców w samej fabule. Niepokojąco częste odwołania do historii znanej z poprzedniej części (za sprawą wielokrotnie przywoływanych, znanych już widzowi zwrotów, w tym zakrawającego na banał zastąpienia sformułowania „Zostaniesz uprowadzona”, hasłem „Twoja matka została uprowadzona”) niezamierzenie dookreśla film w niektórych momentach rysem parodii. Pozbawienie obrazu akcentu enigmatycznej, dopiero obnażanej przez Millsa motywacji porywaczy także nie wpływa dobrze na obraz, zaś brak szalenie emocjonującego wątku odkrywania mrocznej tajemnicy handlu kobietami skutecznie redukuje ekscytację podczas seansu. Drażnić mogą także w najwyższym stopniu zgrane klisze gatunkowe, na czele z niezwykle frustrującym kwestionowaniem przez bohaterki poleceń Bryana oraz ekspresową nauką jazdy samochodem (dwukrotne oblanie egzaminu wcale nie wyklucza umiejętności pozwalających na ucieczkę wąskimi i krętymi uliczkami Stambułu przed gangsterami i policją, rodem z serii „Taxi”).

Mimo wszystko warto zasygnalizować zalety obrazu, których nieoczekiwanie jest jednak całkiem sporo. Po raz kolejny podobać się może postawa Bryana, dzięki – relatywnie udanym – próbom oddania autentyczności zachowań wyszkolonego komandosa. Nie brakuje też emocjonujących scen typu: tworzenie na mapie przypuszczalnych miejsc przetrzymywania zakładników (Mills przy pomocy obliczeń odległości od wybuchających w oddali, detonowanych przez Kim granatów próbuje ustalić swoje położenie). Motyw, choć z realizmem ma niewiele wspólnego, przypomina to, co wpłynęło na sukces pierwszej części „Uprowadzonej”, czyli prymat pomysłowości bohatera nad scenami bezpośredniej konfrontacji z oponentami. Scenarzyści zdecydowali się też wdrożyć całkiem interesujące rozwiązanie intertekstualne – odwołujące się do motywu znanego z filmu „Drive” – kiedy to przy akompaniamencie utworu „Tick of the Clock” (grupy Chromatics) Kim odlicza na zegarku czas pozostały do powrotu ojca. Pozytywnym zaskoczeniem jest także rola wcielającej się w „nastolatkę” Maggie Grace. Po irytującej infantylizmem, doprowadzającej niektórych widzów do szewskiej pasji próbie odwzorowania zachowań podlotka z części pierwszej (z trudem przychodzi zrozumienie intencji twórców, którzy do roli siedemnastolatki zatrudnili 25-letnia kobietę), Grace spisuje się tym razem stosunkowo dobrze.

Pomimo prostoty, pierwsza część „Uprowadzonej” mogła się podobać z uwagi na świeżość w podjęciu tematu, dynamiczne tempo atrakcyjnie zrealizowanej choreografii pojedynków, wreszcie sylwetkę bohatera, którego nie imają się moralne dylematy dotyczące słuszności podejmowanych działań (pamiętny strzał oddany w kierunku niewinnej osoby, podyktowany potrzebą uzyskania informacji). Kontynuacja niestety nie pielęgnuje wymienionych atutów, a w wielu momentach prowadzi wręcz do ich wypaczenia. Co ciekawe, krytyczne głosy zapewne nie byłyby tak silne, gdyby nie liczne, narzucające się, porównania pomiędzy odsłonami. Jako samodzielny obraz, film stanowiłaby zwyczajną, niezapadającą w pamięć produkcję zrealizowaną w konwencji kina akcji. Z przykrością należy jednak stwierdzić, że jako młodszy brat świetnej „Uprowadzonej” jest to rzecz nie tyle słaba, bo niesie ze sobą pewną wartość rozrywkową, co zwyczajnie – z uwagi na wadliwy scenariusz i chaotyczny sposób reżyserii – niedopracowana.
„Uprowadzona 2” („Taken 2”). Reżyseria: Olivier Megaton. Scenariusz: Luc Besson, Robert Mark Kamen. Obsada: Liam Neeson, Maggie Grace, Famke Janssen, Rade Šerbedžija. Gatunek: film akcji. Produkcja: Francja 2012, 91 min.