ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (214) / 2012

Karolina Pospiszil-Hofmańska,

BUDOWNICZOWIE RUIN

A A A
Łatwo zgubić się „W gąszczu metropolii”, łatwo odłożyć tę książkę na półkę na parę dni, ale trudno do niej nie wracać. Bo chociaż przedzieranie się, nieraz mozolne, przez gęste, splątane zarośla aluzji, dygresji, cytatów, zasłyszanych rozmów, prawdziwych i zmyślonych ludzkich losów, bywa trudne, to historie przywoływane przez Karla-Markusa Gaußa, sposób ich opowiedzenia, przeplatania się wątków i miejsc składają się na obraz Europy, którego nie można zapomnieć.

Trudno określić, czym właściwie są teksty zebrane w tej książce. Do typowych reportaży im daleko, na własne potrzeby nazwałam je esejami o miejscach. Ale przecież nie o genologię tutaj chodzi. Nie znajdzie się tutaj zwykłych relacji z wędrówek czy kartek z podróży. To nie same miejsca czy fakt przemieszczania się są tutaj najważniejsze, ale to, co się za nimi kryje: ludzie, literatura, idee. Odwiedzana przestrzeń jest tylko pretekstem do rozważań szerszych, których nie ogranicza geografia czy historia.

Wchodząc w dane miejsce, Gauß zdaje się widzieć wiele realnych i fikcyjnych zdarzeń rozgrywających się w różnym czasie; rozbudowuje miasto, a częściej jego skrawek w przeszłość i w przyszłość, a gdy czytelnik pozwoli się unieść autorskim skojarzeniom i asocjacjom, otwiera się przed nim wielowymiarowy, prawie nieskończony obraz miejsca. Sam Gauß pisał, że gdyby nie konieczność narzucenia sobie pewnym formalnych ram, ciąg skojarzeń wywoływanych przez interesującą go przestrzeń lub postać mógłby nie mieć końca: „Wiele można by [...] opowiadać, jednak nawet księga aberracji nie może iść każdą boczną drogą do końca, zwłaszcza że ów koniec nie istnieje, gdyż te boczne drogi prowadzą mnie w rzeczy samej coraz dalej i dalej” (s. 30).

Weźmy na przykład Wiedeń, a właściwie nawet nie cały Wiedeń, ale jedną jego ulicę — Ungargasse i jej okolice... To tam mieszkali: Petar Preradović, chorwacki poeta, który służąc w habsburskiej armii, odkrył piękno swojego, zapomnianego już, ojczystego języka; Vuk Karadžić, „ojciec narodu serbskiego”, znakomity filolog, twórca gramatyki serbskiej; Jan Kollár – jeden z najwybitniejszych przedstawicieli myśli panslawistycznej; także Beethoven i Messerschmidt, ten drugi – jeszcze przed przymusowym przejściem na emeryturę spowodowanym podążaniem własną artystyczną ścieżką. Tę ulicę opisywała także Ingeborg Bachmann w „Malinie”. Miesza się tu plan literacki, historyczny i dzisiejszy, przestrzeń obecna jest na kilku poziomach, a każdy z nich, jak też każda z historii przywołanych przez Gaußa, łączy się z innymi. Od Preradovicia i Karadžicia, do targanych wojnami na tle narodowościowym Bałkan jest niedaleka droga. Kraje byłej Jugosławii zresztą są jednymi z najlepiej opisanych przestrzeni w tej książce. Być może dlatego, że kumulują się w niej wszystkie europejskie grzechy, na które zwraca uwagę autor książki: niechęć do zmierzenia się z teraźniejszością i przeszłością, oszukiwanie samego siebie, wypaczanie idei, wprowadzanie podziałów prowadzących do nienawiści. Jakże ironicznie w kontekście całej bałkańskiej dwudziestowiecznej historii brzmi opowieść o przyjaźni i wspólnych celach chorwackiego poety i serbskiego filologa, którzy w Wiedniu „odkryli, że mają wspólny język i [...] zgodzili się, iż ich wspólny język powinien mieć dwie różne ortografie. Zachwycony tymi wszystkimi wypadami w świetlaną przyszłość Petar Preradović [...] uważał, że do zapewnienia pokoju w Europie są powołani jedynie Chorwaci i Serbowie, bratnie narody, które nigdy nie pozwolą, aby ktoś je poróżnił” (s. 48).

„W gąszczu metropolii” jednak wielkich miast znajdziemy niewiele, bo – jak się wydaje – nie chodzi tu tyle o metropolie we współczesnym tego słowa znaczeniu, ale te, które można tak nazwać, odwołując się do etymologii słowa stworzonego z połączenia dwóch wyrazów: méter – matka, i polis – miasto. Każde z opisywanych miast jest bowiem, użyjmy tu nieco archaicznego słowa, macierzą budowniczych ruin. Idąc dalej: jest nią Europa. A kim są owi budowniczy? Ludźmi, którzy starają się zatrzymać nieubłagany bieg czasu, pęd tego, co nazywamy „postępem”, osobami, które pełne wiary tworzą pokojowe idee, przynosząc tym samym wojny i mord, których budowle – nieważne, czy te tworzone z kamienia, czy z myśli i słów – kruszą się i niszczeją już w trakcie ich stawiania. Budowniczy ruin to neołacinnicy sprzed wieków, śniący o wspólnocie europejskiej kultury ufundowanej na łacinie w czasie, kiedy na sile zyskują języki pomniejsze, regionalne, to wielcy narodowi myśliciele głoszący braterstwo, a przyczyniający się do bratobójstwa, to wreszcie zwykli ludzie, pielęgnujący swoje nienawiści i animozje, oraz ci, którzy codziennie odgrywają spektakle samooszustwa. Może to być okłamywanie siebie na małą skalę, jak czynią turyści, którzy rezygnując z ofert biur podróży, wybierają „alternatywne” wędrówki, ale zawsze z kartą kredytową w kieszeni. Ciekawsze jednak, a na pewno bardziej widowiskowe są kłamstwa większe, jakie można zobaczyć w belgradzkim hotelu Moskva — gdzie sztucznie podtrzymuje się przy życiu resztki świetności z lat dwudziestych minionego wieku – czy w, także belgradzkiej, świątyni ku czci Sawy: „Dopiero w 1985 roku, sto jeden lat po położeniu kamienia węgielnego, pojawili się robotnicy budowlani, aby na powrót podjąć prace nad wzniesieniem miejsca kultu narodowego świętego [...]. To, co niegdyś udało się Bizantyńczykom, z których to Hagii Sophii świątynia Świętego Sawy zaczerpnęła swoje wymiary architektoniczne, nie udaje się współczesnym. [...] Pracują tutaj z pełnym poświęceniem budowniczowie ruin, nie mogąc jednak nadążyć za rozpadem, którego sami są autorami. Wymiary tej świątyni, budowanej w stylu VI stulecia, ale z materiałów XXI wieku, są tak ogromne, że kiedy jedno jest już szczęśliwie zakończone, drugie ponownie traci kształt, a budowniczowie, choćby się nie wiem jak spieszyli, nie mogą dogonić zamierzchłej przeszłości” (s. 43-44). Podobnie było też w innych miejscach, gdzie albo budowano „nowe stare” ratusze, a nawet całe dzielnice, lub zmieniano funkcję czy wygląd budynków, miejsc, zacierając ślady poprzedników, zabijając pamięć kulturową danych miejsc. Klasztor w Fontevraud, jeden z najbogatszych we Francji, stał się więzieniem, by potem przemienić się w luksusowy dom starców; wraz z każdą zmianą zacierano dokładnie ślady przeszłości. Dopiero powstałe w części kompleksu muzeum, łączące „zniszczenie ze wspomnieniem”, ocaliło część prawdy o tym miejscu. Tyle zostaje, jeśli w ogóle coś przetrwa – szczątki, fragmenty, odpady; budowanie ruin na ruinach – jak w Opolu, gdzie na gruzach kamienic zniszczonych przez Wehrmacht postawiono nowe – dokładnie takie, jak z szesnastowiecznych rycin.

Wielkim tematem tej książki jest narodowość, traktowana jako przynajmniej częściowo sztuczna konstrukcja, powstała z odwiecznej europejskiej tęsknoty za wrogiem, której nie potrafili się oprzeć nawet najwięksi myśliciele. Jeden z opisywanych przez Gaußa neołacinników, Eneasz Sylwiusz Piccolomini, późniejszy papież Pius II, intelektualista, twórca kunsztownych łacińskich erotyków, autor kosmografii „Europa i Ameryka”, stał się pomysłodawcą i twarzą krucjaty przeciwko Konstantypolowi. Gauß nie ocenia jego postępowania, stwierdza jednak, że „to pouczające, gdy się widzi, jak ten człowiek, który najprawdopodobniej był pierwszym uczonym renesansowym mających obraz Europy jako całości, a nie każdego ze wspaniałych i potężnych miast czy państw z osobna; [...] jak ten człowiek, który pierwszy we wczesnych latach epoki nowożytnej zaprojektował Europę jako realną wizję, równocześnie stworzył swoją anty-Europę. [...] O Europie można było myśleć jedynie wówczas, gdy oddzielało się ją od anty-Europy, od krain barbarzyńskich, pogańskich, zacofanych, którym siebie samych przeciwstawiało się jako krainę cywilizacji, wiary i postępu. Jedna Europa nie ma świadomości siebie bez tej drugiej, noszącej u niego miano anty-Eruopy” (s. 92-93).

Autor „W gąszczu metropolii” pokazuje, jak nieoczywiste, a często i śmieszne mogą być podziały narzucane ludziom przez nich samych. Dzieje Śląska czy Alzacji są tego dobrym przykładem – bywało przecież, że przybierano taką narodowość, jakiej akurat wymagała obecna władza. Ot, specyfika pogranicza. Ale Gaußowa opowieść o narodach dotyczy przede wszystkim ludzi. Przytacza on historię czeskiego pisarza, Jiřego Synka, który inspirowany brnieńskimi wierszami innego poety, przyjął pseudonim František Listopad, by kilkadziesiąt lat później zostać cenionym Portugalczykiem, następnie zaś wrócić do swej dawnej ojczyzny i na powrót wejść do czeskiej literatury; pisze też o węgierskim Żydzie, największym rumuńskim patriocie, Danielu Rosenthalu, autorze obrazu „Rumuńska rewolucja”, na którym rewolucję przedstawia ówczesna ikona rumuńskiej walki o niepodległość – Angielka Maria Rosetti; w jednym z tekstów pojawia się także skazany na zapomnienie Óndra Łysohorsky, czyli Ervín Goj, poeta języka laskiego, który całe życie poświęcił ratowaniu od niepamięci dziedzictwa swoich przodków.

„W gąszczu metropolii” pojawia się wiele więcej miast i postaci, ogromna ilość niepowodzeń i rozczarowań, niezliczone ruiny i odpadki. Jednak istnieją miejsca – także podlegające już rozpadowi – które są śladem dawnej Europy, niekoniecznie lepszej, ale innej, jak dzielnica Marollen w Brukseli, której mieszkańcy pochodzą z różnych zakątków świata, której mowa jest zlepkiem języków przybyłych. I właśnie ta wielobarwna mozaika jest dziedzictwem „dawnej Europy, która była taka kolorowa, bo jeszcze nie odkryła, że da się ją wcisnąć w uniform państw narodowych. Ta wczorajsza, tradycyjna, życiowo mądra kultura musi teraz walczyć z dynamiczną imigracją osób odrzuconych, pochodzących ze wszystkich kontynentów, i bazując na tej starej, stworzyć nową wielokulturowość” (s. 263-264).

Ta „nowa wielokulturowość” jest jednym z głównych wyznań współczesnej Europy, drugie to pamięć o minionym: „[...] mam na myśli czasy obecne, Europę i siebie samego. Europę, która próbuje zapomnieć, jak powstała i co ją stworzyło. Często też spotykam prawych ludzi, uważających, że gdyby tylko umiała się wyzwolić spod władzy religii, już dawno stałaby się rozumna i znalazłaby sposób na zaprowadzenie wiecznego pokoju. Świat na opak, w którym zadaniem niewierzących jest przypominanie o znaczeniu chrześcijaństwa dla oświecenia” (s. 104).

„W gąszczu metropolii” nie jest książką odkrywczą, nie znajdziemy w niej recepty na bolączki współczesnego świata, odkryjemy jednak, jak bardzo – i boleśnie – jest aktualna. I być może spojrzymy wstecz.
Karl-Markus Gauß: „W gąszczu metropolii”. Przeł. Sława Lisiecka. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2012.