ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (219) / 2013

Katarzyna Niesporek,

WOKÓŁ GENU ROZKOSZY I ŚMIERCI

A A A
Usuwanie śladów obecności matki, pozbywanie się rodzinnych fotografii, mycie okien na Boże Narodzenie, ból rodzenia dzieci, stanie w kolejce w piekarni czy powrót na oddział psychiatryczny bez wątpienia nie należą do przyjemności. Gala jednak o nich pisze, bo przestrzeń „bolejącej powszedniości” jest jej aż nadto bliska. Tematyka wierszy, choć oscylująca wokół codzienności, która właściwie mogłaby być codziennością każdej kobiety, są momentami nadto osobiste, dotykają sfery prywatnej podmiotu. I tak wnętrze w pełni zostaje wyrażone w utworach o matce. Oczywiście nie mamy tutaj do czynienia z wybuchem smutku, bezgranicznego żalu czy niepohamowanego płaczu (i całe szczęście). Podmiot raczej popada w melancholię, kluczy bez sensu, nie za bardzo wie, co ma robić: „[…] wynieść śmieci / podlać kwiaty rozmrozić lodówkę wypić soki konserwowe”, próbuje zapomnieć o nieobecności, uleczyć się ze straty. Dręczące sny jej jednak na to nie pozwalają. Pachną wyraźnie formaliną i woskiem, rozkładają fizyczność i być może budzą wyrzuty sumienia, bo przy matce w chwili jej odejścia „nikogo nie było […] tylko anioł podobny do wszystkich aniołów” – to wiele tłumaczy.

Atmosferę śmierci, rozkładu, smrodu ciała w wierszach dodatkowo podsyca przywołany w jednym z tekstów Gali Gottfried Benn, którego utwory pełne obrazów prosektoriów, sal operacyjnych, chłodu posadzki „wszczepiają” w poetkę – jak sama mówi w „Częstotliwości krwi” – gen śmierci i rozkoszy. Autorka jest więc w pewnym sensie „zarażona” bakcylem śmierci, który po pierwsze dziedziczy po matce, po drugie natomiast, czytając przepełnione obrazami oziębłego umierania wiersze przywołanego poety, dotyka prawdy egzystencji, kwitując ją słowami: „wszędzie to mam: blizny stygmaty bandaże plastry otwarte rany / żyletki […] bez sensu życie przez oddychanie, wydalanie miłość / […] że zostawia nas mężczyzna kobieta dziecko matka”. Życie staje się zatem brutalnym paradoksem, który nie dotyczy tylko podmiotów z wierszy Gali, ale każdego człowieka. Jakubowska-Fijałkowska nie obnaża więc nowej prawdy i nie dokonuje nadzwyczajnego odkrycia. Pisze natomiast w niebanalny sposób o czymś, co dla wielu jest niezachwycającą oczywistością.

Owa oczywistość przemijania, śmierci nie jest jednak wyświechtana, bo w moim odczuciu jest także pretekstem do wyeksponowania niezwykłej kobiecości nasyconej elementami męskości. Podmiot Gali nie potrzebuje mężczyzny – tylko „męka pańska z nim”. Woli pozostać „nieczynną, nieużywaną, nieskażoną” przez płeć przeciwną i wyobrażać sobie Japończyka, gdy musi zaspokoić swoje kobiece potrzeby, aniżeli słyszeć: „czy cię kurwo jebana pojebało kurwo jebana / przez ciebie rozlało mi się piwo jebana kurwo”. Jednak życie bez mężczyzny to jednocześnie wcielanie się w jego rolę, czego podmiot tekstów Fijałkowskiej ma momentami dość, krzycząc: „Chciałabym być kobietą” – i dalej – „umrzeć na wysokich obcasach mieć piersi suknie z dekoltem”.

Bardziej interesujący w tych utworach wydaje się jednak nie gen śmierci, a gen rozkoszy, którego Gala zdaje się poszukiwać. Zmęczona być może wrogim autentyzmem, próbuje przemierzyć „inną” egzystencję, wolną od tego, co boli i nieodwracalnie rani, pozostawiając blizny. Wyjściem wydaje się ucieczka od rzeczywistości. Poetka, rzecz jasna, nie chce zostać wariatką ani straceńcem przeżywającym „delirium na dywanie pod balkonowym oknem” (zresztą tego Gala już doświadczyła w swoim życiu, walcząc z alkoholizmem), dlatego – paradoksalnie – bezczynnie zaczyna działać. Rozpoczyna od symbolicznego otwarcia klatki z papugą i okna, wypuszczając na wolność śmierć, a sama, myśląc, że uda jej się odnaleźć rozkosz w czterech ścianach, zamyka się we wnętrzu pomieszczenia, odtąd obserwując świat jedynie przez przezroczystą dziurę w murze, stając się outsiderką. Co na to inni? Autorka, patrząc w okno i przyglądając się wdowie z psem znowu, odpowiada sama sobie: „zniknęła z miasteczka i chuj wie co z nią”. Podobnie mówią o niezauważonym wisielcu, niejakim Grzegorzu W., który, wisząc na sznurku przywiązanym do klamki okna, martwym wzrokiem obserwuje świat przez szybę i nikt oprócz poetki nie wie o jego śmierci. Wisielców w „Ze mnie robaka i z robaka wiersze” można znaleźć więcej. „Wczoraj powiesiła się dziewczyna mojego brata” – pisze Fijałkowska – już nie na klamce okna, ale pozostając we wnętrzu swojego mieszkania

Bohaterka jednak – jak na kobietę przystało – w całej swojej mądrości, by nie skończyć tak jak wisielcy, szuka innych rozwiązań, bo widok z okna jej mieszkania czasem także staje się nie do zniesienia. Przerażają ją na przykład pracownice socjalne, pukające do drzwi swoich udających podopiecznych (z którymi zresztą Galę również można utożsamić), autoalarmy, napady czy mężczyzna kochający się z facetami i podrywający małych chłopców. Przez okno mieszkania poetki widać prawie wszystkie mankamenty przestrzeni, w której główną rolę odgrywają ludzie. Podmiot utworów w pewnym momencie, mając ostatecznie dość alergicznych widoków z okna, zacznie wołać właściwie niewiadomo do kogo: „od powietrza, wody, ognia mnie strzeż”.

W końcu i cztery ściany z oknem stają się wrogiem, a egzystencja „poza światem”, podobnie jak życie „w świecie”, nie przynoszą wcześniej zapowiedzianej rozkoszy. By nie „zawisnąć”, trzeba poszukać nowej kryjówki, którą staje się szafa. Bohaterka zamyka się w tej przestrzeni pozbawionej już okna na świat i nie wiadomo, czy przyniesie jej to coś dobrego. Tymczasem kiedy nawet przestrzeń własnego mieszkania, pokoju staje się wrogiem jest jeszcze „ona” (szafa). To w niej podmiot może prawie ostatecznie się zamknąć, pozwolić sobie ze swojej kobiecej męskości przemienić się w dziecko, „possać kciuk zmoczyć spodenki ze strachu”, ale też po dorosłemu (kiedy nikt nie widzi) „zwalić konia kilkoma ruchami” czy gorzej „podpalać garnitury” (czyżby z nienawiści do mężczyzn?).

Jeżeli zatem outsiderstwo nie doprowadzi do ostatecznego „zawiśnięcia”, to może skończyć się szaleństwem, niezrozumiałymi psychozami i co najmniej dziwnymi zachowaniami czy też bolesnymi (a może także będącymi źródłem rozkoszy) cięciami od nadgarstków do ramion.

W każdym razie kobieta w całej tej otaczającej ją codzienności ma się trudniej niż mężczyzna. Więcej obowiązków, niezrozumienia, fizycznie i psychicznie odczuwalna wrogość otoczenia i niebezpieczeństwo, ale też rozpacz i strach, przed którymi mężczyzna nie jest w stanie ochronić kobiety. Co zatem w ogóle mężczyzna potrafi? Wydaje się, że w wierszach Gali nic. Męskość zostaje poniekąd zanegowana, a podmiot-kobieta jest samowystarczalny. Przed rozpaczą i zawiśnięciem broni nie facet, a cztery ściany mieszkania z oknem na świat i ciemną szafą. Trzeba zostać wariatką, żeby podołać. Nic więc dziwnego, że wariatki-kobiety „chodzą wszędzie […] przez osiedla parki chodniki ścieżki rowerowe ulice / szalety publiczne trawniki po kwiatach po łąkach po rynku chodzą”. Tytuł książki zresztą „Ze mnie robaka i z robaka wiersze” jest częścią fragmentu wywiadu Jakuba Winiarskiego z poetką, w którym Gala mówi: „Z czasem wszyscy opuszczają alkoholików, nawet gdy są wielkimi poetami. Czasem zostaje jakaś kobieta. Mężczyzna prawie nigdy”.

Powszedniość i ból związany z kobiecością wydają się więc głównym tematem utworów tomiku. Gala jednak pisze w niejednoznaczny sposób, kodując możliwości odbioru, których nie można odnaleźć po jednokrotnym ich odczytaniu. W moim odczuciu utwory te można podzielić na kilka kategorii, te z kolei jednocześnie mogą stanowić pewne etapy czy klucze do ich interpretacji: 1. wariacka powszedniość czy negacja wszelkiej rozkoszy życia; 2. outsiderstwo; 3. podmiotowość kobiety-mężczyzny; 4. autentyczność egzystencji z genem śmierci w roli głównej. Ostatecznie wszystkie zazębiają się, tworząc zwarty tematycznie obraz całego tomu.

Wiersze Gali momentami mogą męczyć swoją ciężkością i męskością. Językowo bowiem są mało kobiece, co jednak jest usprawiedliwione kreacją podmiotowości. Używane przekleństwa nie rażą, ale kontestują nieautentyczność i grozę rzeczywistości, z której autorka próbuje wyjść cało, broniąc się przed wszelkim skażeniem swojej osobowości. Kto jednak oczekuje utworów pełnych językowej wrażliwości, kobiecej delikatności czy pamiętnikowych zwierzeń w pełnym wydaniu – lepiej niech do tych wierszy nie sięga.

Na ostatniej stronie okładki tomiku czytamy: „Co zatem pozostaje? Co nas, czytelników, jeszcze trzyma przy tych wierszach? Czy nie oczekujemy od sztuki pocieszenia, zapewnienia o sensie i wartości? Jakubowska-Fijałkowska pisze widocznie dla tych, którzy nie oczekują. Jest w tym szczera i konsekwentna, układając swoją mozaikę z pokrwawionych szkiełek, pordzewiałych igieł i kawałków rozlatujących się pampersów. I w tym jest prawdziwa”.

Owa prawdziwość właśnie urzeka. Gdybyśmy zapytali autorkę: „kurwa brałaś coś Gala”, ona wprost, bez owijania w bawełnę zapewne odpowiedziałaby: „tak kwas był zajebisty biały czysty zimny jak Grenlandia”. Na taką szczerość rzeczywiście rzadko kogo stać.
Genowefa Jakubowska-Fijałkowska: „Ze mnie robaka i z robaka wiersze. Of me a worm and of the worm verses”. Off_press. Londyn 2012.