ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (222) / 2013

Aleksandra Więcek-Gigla,

TO NIE JEST KOLEJNA PRZEWIDYWALNA POWIEŚĆ O MIŁOŚCI

A A A
Czy można dziś napisać coś odkrywczego o miłości? Wobec amerykańskich komedii romantycznych, wobec powieści, które rozszyfrować można po kilku zaledwie stronach, a także wobec wszechobecnych rozmów o związkach małżeńskich, partnerskich, zalegalizowanych lub nie, wydawać by się mogło, że nie ma takiej możliwości. Że temat ten zużyto, wykorzystano, wyświechtano i nic w nim nie może zaskakiwać.

David Foenkinos, francuski autor bestsellera „Delikatność”, w swojej najnowszej powieści „Nasze rozstania” podejmuje ryzyko i mierzy się z tak powszechnym tematem. Tytuł nie zachwyca, sugeruje kolejną jałową książkę o zmienności uczuć, dramatycznych rozstaniach i łzawych powrotach. Wrażenie to nie trwa długo, bowiem na jednej z początkowych stron znajduje się taki oto fragment: „Z pewnością uprawiałem w młodości za mało sportu, aby znosić zmienne porywy serca. (…) Z Alice chwile euforii, kiedy chciałem zabrać ją na weekend na Księżyc, nieustannie przeplatały się z momentami międzygwiezdnej agresji, kiedy to najchętniej zakopałbym ją w samym sercu Ziemi”. Ten dobitny i przejaskrawiony obraz zmienności uczuć nie wywołuje u czytelnika współczucia ani rzewnych łez. Raczej bawi, a już sam ten fakt wyróżnia powieść Foenkinosa na tle masy romansideł.

Głównym bohaterem – a zarazem narratorem – jest Fritz, Paryżanin, syn hipisów, który musiał dzielić miejsce w sercu rodziców ze wszystkimi uciśnionymi Świata. Opowiada  historię swojej miłości do Alice, mieszczucha z dobrego domu. Dzięki pierwszoosobowej narracji czytelnik ma wgląd w myśli i uczucia chłopaka, poznaje go „od podszewki”, co znakomicie ubarwia treść powieści. W trakcie czytania dowiadujemy się na przykład, że niepewny swoich zainteresowań Fritz, studiując uczęszczał na zajęcia z różnych kierunków, od historii sztuki do fizyki molekularnej. Na dwustu czterdziestu stronach książki tego typu wzmianki pojawiają się bardzo często, przez co możemy się z bohaterem niemalże zaprzyjaźnić. Autor wyposażył go w specyficzny język, lekko żartobliwy, ironiczny, charakterystyczny. Sprawia to, że tytułowe rozstania pozbawione są ckliwości, a to zdecydowanie przyjemna odmiana. Narzeczoną Fritza jest wspomniana Alice, dziewczyna poznana na imprezie, która zawładnęła sercem bohatera jednym gestem. Pociąga go w niej wszystko, dobre pochodzenie, kobiece dłonie, typowe dla grzecznej dziewczynki gładkie włosy, a także język niemiecki, który jest częstym elementem łóżkowych incydentów pary. Związek idealny, nie mogą bez siebie żyć, niestety – ze sobą również nie jest im łatwo. Pozornie banalne sytuacje zaczynają mieć zasadniczy wpływ na głównych bohaterów. Chociaż Fritz nigdy nie uważał Alice za osobę cichą i stonowaną, a właściwie podkreślał jej zmienność i bezkompromisowość, w pewnym momencie zaczyna go to irytować. I wzajemnie, rzecz jasna. Rozpoczyna się niewinnie: dziewczynę drażni pytanie, dlaczego ma taką minę. Odparowuje „Przestań mi się tak przyglądać! Przestań wszystko analizować! Mam tego dość!” Para nie traktuje tej sprzeczki poważnie, już po chwili zrzucają winę na swojego Anioła Stróża, żartują, że powinni byli zakochać się w kim innym. I wydawać by się mogło, że z takim podejściem nic strasznego stać się nie może. Otóż – może. „Pewnego wieczoru Alice trzasnęła drzwiami, zapomniałem z jakiego powodu i (…) ruszyłem za nią w pogoń”. A parę linijek niżej czytamy: „To była prawdziwa kłótnia, jedna z najbardziej gwałtownych w historii naszego związku. Obudziłem się następnego ranka spanikowany. Alice nie wróciła do mnie do łóżka”. To pierwszy poważny zgrzyt między narzeczonymi, ale – ku zdumieniu czytelnika – łatwo udaje się go załagodzić. Ustępuje Fritz, który czatuje na ukochaną z kartką mówiącą „wkurzasz mnie”. I znowu wszystko jest dobrze. Prawdziwą zmorą bohatera są rodzice Alice, pewni siebie, apodyktyczni, konserwatywni. Są do niego uprzedzeni, a sztywna atmosfera na spotkaniu z nimi prowokuje głównego bohatera do niesmacznego żartu, który zupełnie wyprowadza dobrze ułożoną Alice z równowagi.

Fritz angażuje się w pracę w Larousse, gdzie zajmuje się badaniem etymologii słów i budowaniem not bibliograficznych mniej lub bardziej ważnych osób. Z biegiem czasu wikła się w romans z Céline, który ma zagwarantować mu powrót do normalności. Nie traktuje tej kobiety poważnie, jest to więź czysto fizyczna. Za sprawą Lise, siostry Alice, główni bohaterowie uświadamiają sobie, że razem im źle, a osobno jeszcze gorzej. I byłoby niemalże idyllicznie, gdyby nie pewien szczególik – Céline nie zamierza kończyć romansu. Od niewinnej prośby o kolejne spotkania przechodzi do szantażu, grozi, że o wszystkim powie Alice. Po raz kolejny warto powrócić do języka narracji. Swoim opowiadaniem Fritz nie wprowadza atmosfery grozy, sprawia, że czytelnik zapomina o całej tej zapętlonej sytuacji, bo jest zaabsorbowany fritzowym natłokiem wspomnień, uwag i uczuć. U naszych bohaterów wszystko się układa, poznają się przyszli teściowie, ale myśli Fritza zwiastują nieuchronną katastrofę. Młodzi postanawiają się pobrać, a wtedy na scenę ponownie wkracza diabolicznie nieszczęśliwa Céline. Wymusza na bohaterze ostatnie spotkanie, w przeddzień ślubu. W zamian obiecuje wycofanie się. Przeczuwana przez Fritza katastrofa nadchodzi właśnie następnego dnia, kiedy mimo spełnionego warunku, kochanka życzliwie informuje ubraną w białą suknię Alice o zdradzie.

Zrezygnowany Fritz wyjeżdża z miasta, obraża się na cały świat i w swojej głowie w ironiczny sposób rozważa jego niesprawiedliwość. Trafia do Bretanii (a jest to rodzinne miasto niedoszłej panny młodej), gdzie zostaje sprzedawcą krawatów. Podczas pracy poznaje Iris, pisarkę, która pracuje nad nową powieścią. Niebawem po Fritza zjawia się przyjaciel z Larousse, Paul. Zabiera go z powrotem do Paryża, gdzie ma powrócić do normalnego życia. Fritz stopniowo odzyskuje równowagę: poznaje kobietę, płodzi syna, ale zanim zasadzi drzewo, znowu pojawia się Alice.

Minęło wprawdzie dziesięć lat, mimo to ich dusze są wciąż sobie bliskie. Każde z nich ma swoją rodzinę, a jednak nie przeszkadza to w nawiązaniu romansu. Niedoszła przyszła żona staje się kochanką, mistrzowsko ten niecodzienny stan opisuje Foenkinos ustami Fritza. Koniec końców postanawia on rozstać się z żoną, czytelnik spodziewa się więc happy endu, jednak Alice nie zamierza rezygnować ze swojego małżeństwa. Ostatecznie to mąż z niej rezygnuje, jednak na uczucie między głównymi bohaterami jest już o kilka rozstań za późno. Jak na ironię, ich dzieci – córka Alice i syn Fritza – mają się ku sobie. Jak będzie z rodzicami?

„Nasze rozstania” nie są kolejną przewidywalną powieścią o miłości. Podjęty temat może zaraz na wstępie zniechęcić, ci jednak, którzy ową niechęć przezwyciężą, doświadczą historii o dorastaniu. O dorastaniu do miłości, do związku, do zobowiązań, do wzajemnej tolerancji i akceptacji. Fritz drażni czytelnika, nie zachowuje się ani lojalnie, ani racjonalnie. Jednak poznajemy jego pobudki dzięki wykorzystanemu przez Foenkinosa językowi. On sprawia, że jesteśmy w stanie wyobrazić sobie tak dziwacznie niefortunny splot wydarzeń, paradoksy i sytuacje patowe. Fritz mówi dobitnie, ironizuje, żartuje, przywodzi na myśl Woody’ego Allena, który w niepowtarzalny sposób wywołuje uśmiech w obliczu ludzkich dramatów. Intryguje też wplecenie w zasadniczy tekst powieści not biograficznych, zarówno postaci powszechnie znanych, jak również bohaterów książki. Warto też dodać, że autor jest zauroczony Polską, Polakami i polskością, a cechę tę przekazuje Fritzowi. To on mówi „Polacy już dosyć wycierpieli” i raczy czytelnika aluzjami naszej ojczyzny właśnie.

Jednak żeby się przekonać, dlaczego w Ikei kupuje się trumny, jak zatrucie żołądkowe uatrakcyjnia związek i w jakim celu chodzi się na czworakach po cmentarzu, należy sięgnąć do książki. „Nasze rozstania” są spotkaniem czytelnika z ludźmi, którzy przyciągają się i odpychają jak magnesy, jednak wciąż krążą wokół siebie, jakby nie mogli wyzwolić się z wytyczonych orbit. Jest to mieszanka motywów z komedii romantycznej z ironią i czarnym humorem, doprawiona groteską i filozofią Schopenhauera, a to wszystko podano – rzecz jasna – z francuską wytwornością. Kto nie skusiłby się na taki koktajl?
David Foenkinos: „Nasze rozstania”. Znak. Kraków 2013.