ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (227) / 2013

Aleksandra Sowa-Zduńczyk,

NIENADAREMNE ZMAGANIA Z DYCKIM

A A A
„Od lat bowiem widzę / nadaremność poezji…” (Dycki 2011, s. 6) – to jeden z najchętniej cytowanych fragmentów twórczości Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego w opublikowanym w tym roku przez Wielkopolską Bibliotekę Poezji zbiorze szkiców o jego twórczości, zatytułowanym „Pokarmy”. Książka, którą trzymam w ręku, jest najlepszym dowodem na to, że słowa poetyckie Dyckiego, wbrew jego własnym deklaracjom, nie są powtarzane nadaremnie. Od swojego debiutu poeta prowokuje (a może, jak chce Beata Przymuszała, „aprowokuje”), zmusza do innowacyjnego myślenia, kolokwialnie rzecz ujmując: „zabija ćwieka”, zarówno literaturoznawcom, jak i niezawodowym odbiorcom poezji. Jeśli efektem tego mają być tak oryginalne ścieżki interpretacyjne, kreatywne, różnorodne podejścia do poezji i pokazanej przez nią kondycji człowieka, jak w tomie „Pokarmy”, to oby nigdy nie przestawał.

Jedną z najistotniejszych zalet tego zbioru jest różnorodność tekstów, które weszły w jego skład, będąca efektem odmiennych spojrzeń na poezję Tkaczyszyna-Dyckiego. Zbiór otwiera krótki tekst Piotra Śliwińskiego, pełniący równocześnie rolę wstępu – jeden z najbardziej osobistych w całym tomie, będący nakreśleniem (a nie zamykającym za-kreśleniem) szerokiej problematyki poezji Dyckiego. Śliwiński otwiera drzwi kolejnym badaczom, z których jako pierwsza Beata Przymuszała pokazuje nieuchwytność „idiomu dyckiego”, jego wewnętrzną paradoksalność i zwodniczość. Badaczka poddaje wiersze Dyckiego próbie interpretacji poprzez pojęcie prowokacji. Analizując utwory [pijemy alkohol na żydowskim cmentarzu…] i [pobudza mnie absolwent…] Przymuszała wykazuje pozorność tej prowokacji, jej niejednoznaczność, która rodzi jedną z wielu wewnętrznych sprzeczności twórczości Tkaczyszyna-Dyckiego. Oglądowi poddana zostaje sama strategia prowokacji i jej równoczesna autorefleksyjność, która osłabia siłę tej pierwszej. Autorka szkicu nie poddaje się łatwym, samonasuwającym się odpowiedziom, konsekwentnie i wnikliwie bada idiom poetycki Dyckiego, stawia odważne tezy, które udaje jej się obronić. Zupełnie czego innego szuka u Tkaczyszyna-Dyckiego Anna Kałuża, która zwraca uwagę na metapoetyckie aspekty twórczości poety. Włączając niezwykle szeroki kontekst dyskursu postkolonialnego, inności kulturowej, badaczka rozróżnia dwie przeciwne, lecz momentami przenikające się postaci poezji: przednowoczesną i nowoczesną. Autorka tekstu dowodzi słuszności swoich, jakże interesujących, ukazując precyzyjnie (na ile jest to możliwe w przypadku poezji Dyckiego) ewolucję modelu przednowoczesnego, czyli naturalistycznego, w nowoczesny – kulturowy.

Nieco bardziej klasyczny dla badań nad twórczością Tkaczyszyna-Dyckiego kierunek interpretacji przyjmują Adam Lipszyc i Adam Dziadek. W obu interpretacjach somatyzm poezji Dyckiego wysuwa się na plan pierwszy, każda z nich prowadzi jednak w inną stronę, dotykają różnych problemów. Adam Dziadek określa styl Tkaczyszyna-Dyckiego jako somatyczny, czyli indywidualny, naznaczony cielesnością poety, a więc bardzo własny, wyjątkowy, inny. Ciało, jak dowodzi autor artykułu, jest nie tylko przedmiotem i zarazem podmiotem twórczości Dyckiego, ale także wpływa bardzo mocno na samą formę poetyckiego przekazu, słowo jest ekspresją ciała i próbą „zagadania” związanej z nim nierozerwalnie śmierci. Artykuł Adama Dziadka jest zarazem porządkujący i nowatorski, wnosi inne spojrzenie do tematu cielesności w poezji Dyckiego. Tymczasem głównym punktem odniesienia dla interpretacji Adama Lipszyca staje się Freud. Badacz poddając psychoanalitycznym zabiegom podmiot poezji Tkaczyszyna-Dyckiego, wprowadza już w tytule nowe użycie terminu zapożyczonego z geologii – eratyk (kamień narzutowy) – który, jak z sukcesem dowodzi Lipszyc, opisuje znaczącą część twórczości poety. Kamień okazuje się być wieloznacznym symbolem u Dyckiego, łączącym zarówno z ciałem, erotyką, śmiercią, jak i poezją, posługiwaniem się słowem. W kręgu tematyki cielesnej pozostaje także Aldona Kopkiewicz, która pokazuje, że ciało u Dyckiego ma wiele znaczeń, wymyka się nieustannie jednej interpretacji, sprzymierza się z niewiarą, z pismem, z pamięcią (a raczej z zapominaniem), jest dynamiczne. Frapująca jest teza badaczki, że język broni ciała, chroni je przed bezpośrednim dostępem do jego konkretu, a równocześnie w języku, w idiomie poetyckim, znajdują schronienie ci, którzy odeszli – ciała dotknięte śmiercią.

Wart szczególnej uwagi jest również szkic Jakuba Momro, który zadaje niezwykle istotne pytanie o imię i hipostazę w poezji Tkaczyszyna-Dyckiego. Imię według badacza, z jednej strony jest śladem zmysłowości, aforyzmem, ma moc performatywną, domaga się scalenia, z drugiej zaś może być znakiem wydziedziczenia, rysą na integralności ciała. U Dyckiego obecna jest nowoczesna wizja podmiotowości, hipostaza w jego poezji jest dynamiczna, zmienna, rozpięta między punktem narodzin i śmierci, której afirmacja, jak zauważa badacz, jest paradoksalnym warunkiem mówienia o własnej podmiotowości. Tekst Jakuba Momro czyta się z przyjemnością nie tylko ze względu na ważką treść, ale i znakomitą formę. Ciało z imieniem łączy także w swoim artykule Alina Świeściak, która zwraca równocześnie uwagę na powtórzenia w poezji Dyckiego. Badaczka, choć porusza temat częsty w badaniach nad twórczością Tkaczyszyna-Dyckiego, wydobywa z niego nowe znaczenie, udowadnia, że wciąż jest on frapujący i pozostaje otwarty na dalsze badania. Na ową powtarzalność, repetycyjność zwraca również uwagę Krystyna Pietych, która analizuje zmienność tej, bodaj najbardziej charakterystycznej cechy twórczości Dyckiego, na przestrzeni rozwoju jego dzieła poetyckiego. Badaczka widzi, i tak też przekazuje czytelnikowi, rozpięcie poezji Dyckiego między kołyską a grobem. Obecny w niej jest ciągły bunt na niewystarczalność poezji, jej ułomność, z którą artysta nie chce się pogodzić.

Kończąc chciałabym wspomnieć jeszcze dwa świetne, artykuły z tomu „Pokarmy”: Marty Koroniewicz i Piotra Bogaleckiego. Koroniewicz wydobywa prowadzoną przez Dyckiego grę ze słowami związanymi z procesem pamiętania i zapominania, ćwiczenia pamięci i przypominania (sobie, innym?). Stawia niezwykle interesującą tezę, że Tkaczyszyn-Dycki jest poetą „wzmożonej kontroli”. Podmiot Dyckiego jest równocześnie pasterzem z własnej zamierzchłej przeszłości, jak i poetą, których to funkcja, jak wykazuje badaczka, nie różni się drastycznie – poeta, podobnie jak pasterz, zbiera i pilnuje zaginionych – we własnej pamięci i na manowcach. Nieco podobną funkcję przypisuje Dyckiemu Piotr Bogalecki, u którego poeta jawi się jako rekolekcjonista. Bogalecki zestawia strukturę (zwłaszcza powtórzeniową) z ćwiczeniami (znów to wieloznaczne słowo) duchowymi Ignacego Loyoli i z niezwykłą konsekwencją udowadnia zasadność tego zestawienia. Jest to spojrzenie całkiem nowe, inne, pomysł szalenie odważny, ale równocześnie oparty na silnych argumentach i bardzo przekonywający.

Książka „Pokarmy” zawiera także wiele innych znakomitych szkiców, z których każdy zasłużył na osobną recenzję. Przywołanie tych kilku powyższych tekstów ma służyć ukazaniu różnorodności interpretacji, które weszły w skład tomu. „Pokarmy” są książką niezwykle potrzebną, dają bardzo szerokie spojrzenie na twórczość Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, poruszone w nich zostały zarówno tematy obecna stale w refleksji nad tą poezją, jak również zagadnienia całkiem nowe. Szkice dotyczące tak jednych, jak i drugich są bardzo wnikliwe i otwierają szerokie konteksty kulturowe, historyczne, literackie i filozoficzne (w wielu tekstach pojawiają się nazwiska Derridy, Nancy’ego, czy Celana). Konteksty, które z pewnością będą rozwijane dalej, ponieważ twórczość Tkaczyszyna-Dyckiego wymyka się nieustannie ostatecznej interpretacji, zamknięciu, pozostaje, jak wiele poruszonych w książce „Pokarmy” tematów, otwarta i czeka na dalsze interpretacje.





Literatura:

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki: „Imię i znamię”. Wrocław 2011.

„Pokarmy. Szkice o twórczości Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego”. Red. Piotr Śliwiński. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji. Poznań 2012.