ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (65) / 2006

Grzegorz Wysocki,

O ZWYCIĘSTWIE STAREGO NAD MIZERNOŚCIĄ MŁODEGO

A A A
Należę do tego nielicznego grona recenzentów i krytyków literackich (krytyk literacki to brzmi dumnie i szumnie, ale obecnie nie do końca już wiadomo, w których rezerwatach takie okazy zwierząt sensu stricto jeszcze się zachowały), którzy starają się być w miarę na bieżąco z tworami literackimi młodych polskich pisarzy. Grono to jest nieliczne z dość oczywistych powodów – lektura większości młodoliterackich dokonań wiąże się nieuchronnie z postępującą, narastającą w czytelniku frustracją, agresją, załamaniem nerwowym, depresją, niekontrolowanymi odruchami i zachowaniami, wymachiwaniem rękoma, napadami furii i czym tam jeszcze. Doprawdy więc, trzeba być albo szaleńcem, albo szczególnego rodzaju fascynatem przedmiotu rzeczy, by bawić się w te klocki z własnej, niczym nieprzymuszonej woli. Zdaje się więc, że, podobnie jak elektorat radiomaryjny, krytycy młodej polskiej literatury będą kolejno wymierać śmiercią naturalną (chociaż nie do końca naturalną, bo przecież doznaniami lekturowymi spowodowaną).

I jedyne, co będzie ich przy życiu jeszcze utrzymywać, to wieczorne spacery z psem, świeże powietrze, uprawianie joggingu, trzy posiłki dziennie, kochająca i wyrozumiała dziewczyna, z politowaniem przypatrująca się naszym wielogodzinnym ślęczeniom nad chudziuchnymi książeczkami z prozatorskimi zapiskami czy odmóżdżające gry FPP, w których jako eliminator wcielamy się w bezwzględnego szeryfa polującego na młodych prozaików. I jedynym, co krytyków będzie do życia przywracać, będą chwile spędzane z Mannem, Proustem, Dostojewskim, Kafką, Gombrowiczem czy Kunderą. I jeszcze czasami, raz na kilka miesięcy, coś jakby bożonarodzeniowy upominek od redakcji, trafia do ręki krytyka parającego się młodą literaturą ot, taka drobnostka, niepozorna, stustronicowa książeczka. „Po sezonie” Janusza Majewskiego. Tak, tak, jest to zbeletryzowana wersja scenariusza filmu Majewskiego pod tym samym tytułem, w którym w rolach głównych wystąpili Leon Niemczyk, Magdalena Cielecka, Ewa Wiśniewska, Małgorzata Socha i Zbigniew Buczkowski. Już małym dzieckiem będąc, odkryłem w czasie lektury „Stowarzyszenia umarłych poetów”, że zbeletryzowane scenariusze to, obok waniliowego budyniu i matematyki, jedna z tych rzeczy, których ścierpieć nie sposób. W przekonaniu swym upewniłem się niedawno, gdy mój najmłodszy brat przyniósł do domu z biblioteki książkową wersję kinowego hitu „Ronin”. Sytuacja wyjściowa dla „Po sezonie” nie jest więc zbyt komfortowa: zbeletryzowana wersja scenariusza, do tego autorem książki jest sam reżyser, a – jak wiadomo – krytycy literaccy niezbyt przychylnym okiem spoglądają na wszystkie literackie dokonania aktorów, reżyserów, piosenkarek czy księży. Jednak książka Majewskiego okazuje się być miłą, raczej bezpretensjonalną niespodzianką i wpuszczeniem świeżego powietrza do pokoju krytyka na co dzień zaczytującego się najmłodszą polską literaturą.

Od razu też powiedzieć trzeba sobie wprost – nie jest to literatura wybitna, nie jest to literatura najwyższych lotów, którą umieścić chciałbym na półce obok innych, wymienionych powyżej, nazwisk pisarzy z europejskiej czołówki klasyków. Ale nie jest to też literatura, której możemy się wstydzić i za sprawą której możemy narzekać i złorzeczyć na stan wydawanej obecnie polskiej prozy. „Po sezonie” jest czymś na kształt nieco sentymentalnej i melodramatycznej powieści psychologicznej czy wręcz romansu retro osadzonego w realiach opuszczonego, oczekującego już powoli na rozpoczęcie przyszłorocznego sezonu, pensjonatu na Mazurach. W tym miejscu dochodzi do intrygującego spotkania trzech kobiet w różnym wieku z dojrzałym, wypalonym, nieco zgorzkniałym, ponad osiemdziesięcioletnim mężczyzną, Leonem. Młodziutka Dasia, pokojówka, służąca, naiwna i głupiutka, a zarazem świadoma swej urody i mocy, którą potrafi wykorzystać, by pozyskać względy mężczyzny, ujmująca swą prostotą i bezpretensjonalnością, ale także spostrzegawczością i trafnością swoich sądów. Właścicielka pensjonatu, pani Rita, kobieta dojrzała i stateczna, zamknięta w sobie i samotna, jakby skrywająca w sobie jakąś tajemnicę, lęk przed kimś lub przed czymś, ukryta w swoim opustoszałym o tej porze pensjonacie. Oraz główna postać kobieca – Emilia (Imeila dla przyjaciół z Internetu), trzydziestoletnia, piękna kobieta po przejściach, również zmęczona życiem i świadoma nieuchronnie się przybliżającej do niej śmierci. Podobnie jak Leon zaszywa się w pensjonacie, próbuje uciec rzeczywistości, nękającym myślom, chorobie, próbuje tutaj, na uboczu, z dala od miasta, od ludzi, hałasu, cywilizacji zebrać siły do dalszej walki, którą przynajmniej raz jeszcze będzie musiała stoczyć – o swoje życie, o dziecko. O wszystko. Brzmi to wszystko aż nazbyt banalnie i „romansidłowato”, prawie jak streszczenie kolejnego filmu z telewizyjnego cyklu „Okruchy życia”, a dodajmy jeszcze do tego, że Leon jest byłą gwiazdą estrady, artystą operetkowym, w którym kochały się setki, tysiące kobiet, z czego ten skwapliwie w swoim czasie korzystał. Dzisiaj ten dostosowany do polskich warunków Humprey Bogart, emerytowany playboy, para się niecnymi interesami ze swoim kolegą Hubertem – ich zajęcie i relacje między nimi, mimo że ledwie w książce naszkicowane, przypominają bardzo bohaterów izraelskich powieści Hłaski. Po kolejnym głośnym „brudnym czynie” postanawia spędzić ponad tydzień w zamkniętym o tej porze roku dla gości pensjonacie, w którym dochodzi do spotkania tego, co młode, z tym, co powoli odchodzi.

Główną zaletą książki Majewskiego jest opowieść – autor po prostu sprawnie opowiada czytelnikowi pewną niczym się szczególnie nie wyróżniającą historię, historię intrygującą i fascynującą, pełną erotyzmu i pikanterii, pełną wybuchowych ładunków emocjonalnych. Czujemy wręcz unoszącą się w powietrzu gorącą atmosferę tych zajść, oddychamy tym samym, co bohaterowie powietrzem. Majewski, jak już wspominałem, nie jest może wirtuozem pióra i mistrzem ciętej riposty, ale czyta się tę książeczkę bez jakiegokolwiek zażenowania i, co chyba najważniejsze, bez chwili przystanku, bez przerwy. Mamy tutaj romans, mamy melodramat, mamy, częstokroć bolesną, ale jakże bogatą, przeszłość głównych bohaterów, znajdujemy portrety psychologiczne kilkoro postaci przewijających się przez karty tej powieści. Udaje się Majewskemu także sztuka niełatwego, jeśli spojrzeć chociażby na dokonania młodych prozaików, tworzenia scen erotycznych, pełnych namiętności i rozkoszy, a przy tym wszystkim delikatnych, subtelnych, pociągniętych pastelowymi barwami. Przypomina się atmosfera niektórych opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza, ale także na przykład „Basen” Francoise’a Ozona.

„Po sezonie” to po prostu ładna i urocza książeczka, przy której warto spędzić kilka miłych, do niczego niezobowiązujących chwil. Niczym z przypadkowo spotkaną kobietą w leżącej na uboczu kawiarence.
Janusz Majewski: „Po sezonie”. Prószyński i S-ka, Warszawa 2006.