ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (229) / 2013

Jarosław Czechowicz,

BO NASZE MYŚLI NIE SĄ RZECZYWISTOŚCIĄ?

A A A
To nie jest żadna nowość książkowa. Autor wydał „Wąsy” we Francji już w 1986 roku, by po dwudziestu blisko latach zrobić sobie film na ich podstawie. Trudno powiedzieć, czy literacki debiut Emmanuela Carrère’a odkopany został i przetłumaczony naprędce na fali wydarzenia minionej jesieni, jakim było wydanie biografii Eduarda Limonowa, w której francuski pisarz ujawnił kunszt prozaika skupionego na wschodnim biciu serca niepokornego. Limonow działał niepokornie i trzymał się swych obłędnych chwilami idei. Carrère napisał o nim, bo fascynację Wschodem wyssał ponoć z mlekiem matki. Nawet jeżeli to jego głośna biografia rosyjskiego pisarza, polityka i dziennikarza leży u podstaw zaprezentowania polskiemu czytelnikowi pierwszej książki Carrère’a, możemy medialnemu szumowi chyba podziękować, bo nie mielibyśmy okazji poznać pozycji zaskakującej i ciekawej. Bez względu na to, ile ambiwalentnych uczuć pojawi się podczas lektury.

„Wąsy” to rzekomo psychologiczny thriller w klimacie Rolanda Topora. O ile pierwsze z określeń dość trafnie oddaje to, co dzieje się na nieco ponad dwustu stronach, o tyle powiązanie ze zmarłym w 1997 roku rodakiem Carrère’a jest może i nadużyciem, albowiem kategorii mrocznej groteski w tej książce należałoby dokleić nobliwą łatkę. Zaczynając niniejsze omówienie sceptycznie, zaznaczam jedynie, iż do „Wąsów” właśnie tak się podejdzie. To powieść oparta na dość prostym schemacie fabularnym, wikłająca potem ten schemat; opisująca mechanizm wyparć, pojawiających się potem neuroz i klasycznego zamknięcia swego umysłu w klatce rojeń, jakie nie tyle zniekształcają rzeczywistość, co mocno wypaczają jej ogląd. „Wąsy” to kawałek dość dobrej psychologicznie prozy. Prowokacyjnej. To rzeczywiście dobry materiał na film i sam autor wpadł na to w 2005 roku. Tyle tylko, że pozostaje kilka znaków zapytania w związku z tą opowieścią. Jednym z nich jest pytanie fundamentalne – o jakim rodzaju ludzkiej ułomności opowiada historia człowieka, który zaprzecza oczywistościom? Albo takiego, który nie może uwierzyć w to, iż oczywistość to jedynie krzywe zwierciadło, w jakim strach się przeglądać…

Tytułowe wąsy są wieloznacznym symbolem, a przede wszystkim stygmatem, z powodu którego zaburzone ego głównego bohatera nie akceptuje rzeczywistości takiej, jaką ona jest w istocie. A w tej rzeczywistości rzekomo od dziesięciu lat wąsy spoczywały na twarzy aktywnego zawodowo architekta i szczęśliwego męża. Codzienny rytuał golenia z wiecznym pomijaniem wąsów to był czas, który obrazował harmonijne życie rodzinne, zawodowe i wszelakie inne typowego średniozamożnego paryżanina, który po prostu cieszył się życiem. Rytm jego życia zostanie mocno zaburzony w momencie, kiedy mężczyzna podejmie decyzję o zgoleniu wąsów. Jego żona, z którą jest od pięciu lat, nigdy nie widziała go bez tej ozdoby ze szczeciny i nad wyraz obojętnie przyjmuje fakt, iż wąsy znikną, być może raz na zawsze. Jest oczywiście furtka bezpieczeństwa – można je przywrócić na twarz dokładnie takimi, jakimi były, w ciągu dziesięciu dni. Już na samym początku staniemy przed zagadką tego, która dziesiątka – lat czy dni – może być kluczowa i znacząca dla samego bohatera, jakiemu coraz to nowe projekcje podsuwają obrazy opresji, osaczenia i spisku. Wtłaczają go weń usunięte wąsy. Co się bowiem dzieje?

Agnés kompletnie tego nie zauważa. To zaskakuje, ale jeszcze nie niepokoi, bo małżonka przyzwyczaiła swego towarzysza do dość specyficznych gierek, o jakich wspomnę później. Naturalnie pierwszą reakcją jest zdziwienie; po nim następuje frustracja, dość szybko gniew i pomieszany ze wszystkim lęk o to, czy aby wszystko jest w porządku. Nic bowiem takie nie jest, skoro kolejno przyjaciele i współpracownicy zaprzeczają – jak Agnés – aby kiedykolwiek widzieli wąsy na twarzy tego, którego odbicie w lustrze nie tyle zaskakuje swą nowością, co zaczyna wprowadzać w coraz większe napięcie oraz budzić przerażenie. Gierki żony w nieprawdopodobieństwa i absurdy nasuwają skojarzenie, że i tym razem prowadzi ona jakąś grę. Uprzedziła przyjaciół o tym, by nie zwracali uwagi na brak wąsów, wykonała kilka dodatkowych telefonów i ustawiła otoczenie bohatera tak, by wciąż mu się dziwiło. Tymczasem czemu się dziwić, skoro kwestionowane jest coś, co zawsze było stałe, niezmienne? Ten, który utracił wąsy, zaczyna podejrzewać, iż jego żona po raz kolejny bawi się w perwersyjną manipulatorkę; tyle że tym razem jej żarty przekraczają i granice smaku, i ramy czasowe, w jakich powinny się zmieścić.

Agnés zaczyna być obserwowana i śledzona. Z dnia na dzień coraz bardziej jest nieprzewidywalna. Uważa, iż to nie z nią jest coś nie tak. Zmieniające się relacje z mężem doprowadzają tego drugiego do istnego obłędu. Żona nie jest już sprzymierzeńcem, lecz wrogiem. Ale czy należy bać się wroga, o którym pisze się następująco? „(…) szczupłe przeguby, cienkie dowcipy, cienka granica pomiędzy żywotnym umysłem a obłędem, który zaczynał ją zżerać”. To ona poniesie klęskę, nie on. On bowiem nie da się dłużej prowokować i postanowi dostosować się do rzeczywistości, w jakiej przychodzi mu teraz funkcjonować.

 

I wszystko byłoby nawet do zniesienia, gdyby świat nie kwestionował tego, co było, a dawny posiadacz wąsów nie stanął ostatecznie przed dylematem, czy bronić wewnętrznego przekonania o sobie, czy też dostosować się do opinii powszechnej, od której uwolnić się nie może. A nie może uwolnić się od co rusz podkreślanego faktu, iż nigdy nie miał wąsów! Za tym idą kolejne insynuacje. Agnés stopniowo „usuwa” także inne elementy z poprzedniego życia. Odbiera tożsamość? Prowadzi trudną do przewidzenia grę? Chce się zemścić? Oddalić od męża, uznać go za niepoczytalnego, zakwestionować jego prawo do prawdy? Jaka jest jednak prawda w tej książce i czy ktoś rzeczywiście ją odkrywa? Przecież symboliczne wąsy znikają wielu z nas na co dzień; codziennie stajemy przed trudnymi do zrozumienia dla nas sytuacjami, w których kwestionowane jest to, czego jesteśmy pewni. A pewni bywamy zwykle czegoś, co jest całkowitym mirażem. Nasze myśli nie są rzeczywistością. Jaka była i jaka jest teraz rzeczywistość mężczyzny, który traci wąsy, ale przede wszystkim tożsamość… i który w końcu zaczyna tę tożsamość wymazywać tak, jak jego żona wymazuje rzekome fakty z jego dotychczasowego życia?

Napięcie wzrasta z każdą kolejną stroną, bo nie może nie przykuć uwagi opisywanie sytuacji, która wydaje się absurdalna, a po jakimś czasie już taka do końca nie jest. Dostrzeżemy narracyjny spryt Carrère’a, który z chirurgiczną precyzją ujawnia sposób tworzenia logicznego wywodu w sytuacjach, jakim do logiki bardzo daleko. Czyta się „Wąsy” błyskawicznie, albowiem wszelkie myślowe projekcje osaczonego bohatera to nie jakieś wydumane idee czy ślady po lekturze dzieł z zakresu psychoanalizy. Każda myśl – choć tłumiona wciąż np. przez leki nasenne – rozpala umysł bohatera. Narrator usiłuje nadać swemu myśleniu znamion zdrowego rozsądku. Chce myśleć poprawnie, poważnie, sensownie… chce się swym myśleniem uwolnić od opresyjnej rzeczywistości, która skazuje go na bycie konfabulantem, a przecież nim nie jest!

Świat przedstawiony tej powieści rozstraja się, niebezpiecznie załamuje; pojawiają się w nim coraz to nowe niespójności, coraz trudniejsze pytania, na które brak odpowiedzi. Do czego doprowadzi sytuacja kwestionowania normy i oczywistości oraz co się stanie, kiedy wszystko, co normatywne, stanie się nieopisywalne i niewyrażalne w słowach? Tu pojawia się problem interpretacyjny, bo „Wąsy” przypominają chwilami poetykę marzenia sennego, a właściwie koszmaru, z jakiego nie można się wybudzić. W tej poetyce autor pisze o sprawach wyraźnie przebadanych przez psychologię, psychiatrę, a zwłaszcza psychoanalizę. To kwestie oparte na dowodach, badaniach naukowych, analizie konkretnych przypadków zachowań. A zachowania głównego bohatera debiutanckiej powieści Emmanuela Carrère’a same w sobie mogłyby być początkiem pasjonującej powieści o cierpieniu. Zbyt niejasna, zbyt delikatnie nakreślona jest tu granica między tym, co rzeczywiste i możliwe do przeżycia, a rojeniami, które z rzeczywistym przeżywaniem opresyjnego świata wokół niewiele mają tu do czynienia. Stąd też moje wahanie, by nazwać „Wąsy” książką naprawdę dobrą. Autor niewątpliwie umiał wykorzystać prosty pomysł na zawikłaną fabułę, której końca nie możemy przewidzieć. Tyle tylko, iż ta narracja opowiadająca przecież o procesie autodestrukcji jest autodestrukcyjna dla siebie samej. Pisanie autora to trochę taki wąż, który zjada swój ogon. Mocne, wyraziste i skłania do wytężonej uwagi, ale… czy faktycznie nie prezentuje się lepiej jako scenariusz do filmowego thrillera, na co sam autor wpadł być może po dwudziestu latach? Na co wpadł wydawca, proponując nam teraz tę książkę – trudno mi powiedzieć…
Emmanuel Carrère: „Wąsy”. Przeł. Magdalena Kamińska-Maurugeon. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2013.