ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (233) / 2013

Adam Grzelec,

PODANIA DO TESTOWANIA

A A A
I choć nie zgadzam się z pierwszą blurbową opinią Andrzeja Sosnowskiego, że „Podania nieustannie zbliżają się do poezji, drążąc ją niejako «od podszewki» i krążąc cały czas wokół niej (...)", to zgadzam się z ostatnią: „Podania aspirują do rangi pożytecznego, lingwistycznego kompendium, będąc zarazem przedsięwzięciem na wskroś poetyckim.

Książka jest zbiorem krótkich, często jednostronicowych tekstów, przypominających zapiski „stanu badań”, które niechcący uformowały się w ostateczną całość, nim autor przystąpił do właściwych zabiegów wieńczących eksplorację: inferencji, reedycji i składu. Formuła przywodzi na myśl poetycką pracę w obszarze technologii języka, na której pisanie nie miał czasu zatroskany manager, ale i autor pozwolił sobie na wyrafinowaną formę oszustwa.

Bibliografia (59 pozycji) na ostatnich stronach pozwala myśleć o zbiorze jako rozprawie, np. doktorskiej, w swoistym „stanie surowym”. Niemniej plan erudycyjny przeplata się z estetycznym w stosunku symbiotycznym – mniej więcej 50/50. Owa symbioza przyjemności analitycznej z literacką sama w sobie stanowi o unikalnej wartości „Podań”.

Jest w książce np. dosyć dosadna krytyka „Tabula rasa” Stevena Pinkera („Stary, wspaniały świat”), jest i piękny poetycki zabieg przenoszący czytelnika od pojęcia uwodzenia do pojęcia fali, i dalej do Narcyza („Z memuarów amfibii”) . Najkrótsze z podań, zatytułowane „Wystarczy zapytać” brzmi:

 

„Czy język i jego użytkownik są sobie równi?”

 

W innym podaniu „Wygadanka doktora Kapsyda” Domarus odpowiada – przynajmniej częściowo – na to pytanie: „Otóż jesteśmy w takim samym stopniu użytkownikami języka, jak on jest użytkownikiem człowieka”. Zresztą twierdzenia o proweniencji science fiction przewijają się niemal przez całą książkę. W ten sposób, jakkolwiek odnosząc się do poetyckości utworów,  nie możemy pominąć ich dyskursywnej i formalnej innowacyjności, nowości ścieżki, którą wybrał Domarus.  „Żyjemy w czasach science fiction” – donosi popularny portal informacyjny. Zdecydowanie można więc postawić tezę, że „coś jest na rzeczy”. A co, jeśli Jacek Dehnel zacznie antydatować swoje wiersze na 100 lat wprzód?

Pojawia się także koncepcja języka-wirusa („Kapitan Bellamy daje się namówić”), ale nie dawkinsowego memu, a wirusa burroughsowskiego. Okazuje się, że chodzi o to samo: replikator o przypisanej ciałom samców hierarchizującej funkcji alfa. Solidna przemiana, przy której sam Rich Dawkins przewraca się wesoło w łóżeczku, bo czyż nie był język raczej oddelegowany w swojej poetyckiej funkcji do omega-spójni? I tutaj nie zawodzi Domarus: mnogość perspektyw zajmuje uwagę krzyżówką rozmaicie ogniskujących pytań. Język znajdujemy przecież pod mikroskopem, w lodówce i na horyzoncie zdarzeń. 

W zasadzie przyjemnie byłoby pisać komentarze do każdego podania, ale nie takie jest zadanie recenzji. Zatem w ogromnym skrócie: jeszcze język aniołów (a może być taki anioł atechnologicznym kosmitą, podobnie jak kosmita zdemitologizowanym aniołem), język-wir (na modłę hawkingowych wirów-stożków, przeniesionych li tylko z fantazmatu materii w materię znaczeń, w całej ich intencjonalnej okazałości), ostatnie słowa rozmaitych postaci (a i pierwsze: patrz „Przeszkoda w przepływie powietrza” poniżej), glosolalia, historia t-shirtów, mówienie do siebie i wiele, wiele innych. Kondensując skrót: to jedna z najciekawszych książek jakie miałem okazję ostatnio przeczytać i chyba jedna z najlepszych (obok Rybickiego i Wirpszy) publikacji Instytutu Mikołowskiego. Taki trochę język w pigułce. Multiwitamina.

Dwa podania na deser? Służę:

 

Prawo własności

 

„Bywa, że spotykając człowieka, który nie zna użytego przez nas słowa, doznajemy poczucia dumy i – nie ma się co krygować – wyższości. «Posiadanie» tego słowa – w odróżnieniu od «nieposiadania» go przez rozmówcę – jest w tej ekonomii ważnym kapitałem, składnikiem naszego poczucia wartości, które pozycjonuje interlokutora piętro niżej, na podłej płaszczyźnie, uboższej przynajmniej o jeden element. Wykrycie przez rozmówcę tego braku na własnym terenie, powoduje u niego przez chwilę «utratę kontekstu». Miejsce pobytu na moment traci swój adres; grunt pod nogami znika, a jego ponowne pojawienie się nie jest pocieszające. Judith Butler mówiąc o «utracie kontekstu» w odniesieniu do «mowy nienawiści», rozpatruje sytuację, kiedy nadawca wypowiada słowo z zamiarem wywarcia określonego efektu u odbiorcy. W naszej sytuacji zamiar nie istnieje, efekt «utraty kontekstu» wywołuje sama obecność języka, zbyt obszernego, by każdy z osobna mógł panować nad jego zasobami. Nieintencjonalna działalność archiwum języka, to ten «trzeci» poważny przeciwnik; bezinteresowna siła, której przemoc jest dla nas niejawna i cicha, co prowadzi do przeniesienia winy na jedną z pozostałych dwóch osób – patrzących sobie w oczy."

 

Przeszkoda w przepływie powietrza

 

„Żona przywołuje męża do pokoju dziecinnego. Oboje pochylają się nad łóżeczkiem, słysząc «mmamma, mmama, mmamama...», dobywające się z ust podekscytowanego czymś dziecka. Kobieta nic nie mówi. Chce, aby niemowlęce słowa rozbrzmiewały jak najdłużej. Jednak jej spojrzenia, rzucane raz po raz w kierunku mężczyzny, mówią jedno: «Pierwsze słowo to mama, jestem pierwsza na jego ustach». Nawet gdyby ten, czy inny laureat nagrody Nobla powiedział jej, że dziecko ćwiczy instynktownie swój aparat głosowy – nie uwierzyłaby mu, albo puściła uwagę mimo uszu. Ćwiczenie polega na wypowiadaniu pierwszych sylab, najczęściej tych, które mają typową strukturę spółgłoska-samogłoska. Przyjemna i absorbująca jest zabawa oparta na wstrzymaniu przepływu powietrza z ust na zewnątrz, by potem w jednej chwili je uwolnić. Niektóre spółgłoski nadają się do tego celu znakomicie. Natomiast samogłoska «a» jest idealna, by wypuścić powietrze szybko i efektownie. Dźwięki powstające w ten sposób i na tym etapie są bez znaczenia. Za to złudzenie denotacji – pełne".
Cezary Domarus: „Podania”. Instytut Mikołowski. Mikołów 2013.