ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (236) / 2013

Wojciech Sitek,

"W FILMIE DRAMATYCZNYM GRASZ DRAMATEM"

A A A
Wydania DVD
Syndrom wyczerpania, który dotknął w latach 90. figurę mocarnego bohatera, wymógł na ikonach nurtu – Sylvestrze Stallone i Arnoldzie Schwarzeneggerze – zwrot w stronę hybrydycznej formuły, stanowiącej mariaż dynamicznego kina akcji i różnorodnych konwencji gatunkowych. Mimo iż środowisko wiernych fanów z niezadowoleniem przyjęło odświeżenie ich filmowych wizerunków, należy przyznać aktorom (lub ich przewidującym agentom), że doskonale odczytali moment, w którym popularny w latach 80. koncept umięśnionego herosa odchodził do lamusa. W kinie rozrywkowym potrzebna jest bowiem świadomość zachodzących procesów „stałej aktualizacji obrazu bohatera, który musi odpowiadać współczesności, aby mógł spełnić swoją rolę” (Żygulski 1973: 18). Metafilmowe próby zerwania z emploi twardziela w „Stój, bo mamuśka strzela” (czy też obśmiania schematów kina akcji w „Człowieku Demolce”) i – z drugiej strony – „Bohaterze ostatniej akcji” oraz „Prawdziwych kłamstwach” wyznaczyły więc cezurę oddzielającą „klasyczne” filmy akcji lat 80. i 90. od nowoczesnej odsłony tego modelu kina.

Jean-Claude Van Damme, podobnie jak pozostałe, mniejsze od Stallone’a i Schwarzeneggera, gwiazdy (Steven Seagal, Wesley Snipes, Dolph Lundgren i wielu innych), nie zważając na ówczesne trendy, realizował produkcje bliźniaczo podobne do wcześniejszych dokonań, rozpatrywane wręcz jako sequele – inne, a jednak takie same filmy. W kolejnych latach aktor popadał w coraz większe zapomnienie, stając się wyrobnikiem kina klasy B, występującym w niskobudżetowych produkcjach direct-to-dvd, tworzonych w krajach ulg podatkowych (Rumunia, Bułgaria) przez anonimowych reżyserów. Tymczasem, jak zauważano jeszcze w pierwszej połowie lat 90., kierunek, w którego ramach „kreuje (się) Van Damme’a na supermana, stanowi ślepą uliczkę w jego karierze. W tym kierunku dalej już iść nie można” (Kołodyński 1994: 78). Dziś „Pasażer” czy „Zastępca” nawet przez najzagorzalszych miłośników talentu Belga są uważane za filmy urągające jego aktorskim pierwocinom. Można jednak odnieść wrażenie, iż to właśnie dzięki dekadzie aktorskiego „upadku”, rozliczeniowy film „JCVD” miał szansę zaistnieć. Naznaczona delikatnym rysem komediowym, a jednak przygnębiająca produkcja w czasach świetności „mięśni z Brukseli” nie miałaby przecież racji bytu. Co ciekawe, Andrzej Kołodyński, podsumowując w 1994 roku aktorskie dokonania Van Damme’a, konstatował: „Arnold Schwarzenegger pożegnał się ze swym wizerunkiem idola w filmie »Ostatni bohater kina akcji«. Jean-Claude Van Damme nie chce się jeszcze na to odważyć, ale kto wie, czy temat, o jakim marzy i o którego realizację bardzo się stara – historia kung fu w Chinach lat dwudziestych, nie byłaby odpowiednim do tego pretekstem” (Kołodyński 1994: 78).

Należy jeszcze zwrócić uwagę na kilka innych, pozafilmowych wątków, które zaważyły w połowie lat 90. na przyszłości „The Muscles from Brussels”. Kłopoty w życiu osobistym Van Damme’a zyskały wręcz wymiar tandetnej soap opery, kiedy kolejne związki aktora rozpadały się, a procesy o prawa do wychowywania dzieci stały się naturalną pożywką mediów. Z czasem pojawiły się też problemy narkotykowe i akty przemocy wobec kobiet, które podważyły zaufanie do gwiazdy. Co szczególnie istotne, kojarzonemu przede wszystkim z rolami przystojnych sportowców Van Damme’owi odmawiano zwykle wstępu do prestiżowego grona „prawdziwych” aktorów. Jego ekranowe popisy podsumowywane były w dość umowny sposób: krytycy i widzowie doceniali je ze wzglądu na charyzmę odtwórcy głównych ról oraz zręcznie poprowadzone choreografie walk, a nie aktorski kunszt. Podobnie zatem jak przyjęło się uważać fanów kina akcji za widzów niewymagających, pozbawionych „dobrego smaku”, tak Van Damme identyfikowany był częstokroć jako poczciwy sportsman pozbawiony świadomości potrzeb hollywoodzkiego rynku czy zmieniających się koniunktur. Aktor – zupełnie nieświadomie, lecz konsekwentnie – sam kreował ten wizerunek, sukcesywnie podtrzymując obraz karateki, któremu lepiej nie przekazywać inicjatywy podczas wywiadów. Szereg wygłoszonych „złotych myśli” po dziś dzień jest skazą na wizerunku aktora i solą w oczach jego miłośników (Zob. http://www.brainyquote.com/quotes/authors/j/jeanclaude_van_damme.html).

Spośród przytaczanych przez prześmiewcze portale internetowe „kontrowersyjnych” wypowiedzi Jean-Claude’a Van Damme’a jedna, częściowo już przywołana w tytule niniejszego tekstu – pomimo swej (pozornej) niedorzeczności – wydaje się doskonałą charakterystyką dotychczasowej działalności aktora. Belg, wskazując na pewne wzorce bohaterów filmowych i typy historii, miał podkreślić, iż „w filmie akcji gra się akcją, a w filmie dramatycznym gra się dramatem”. Interesujące, że ta przedziwna dychotomia zdaje się ukierunkowywać karierę „brukselskich mięśni”. Cytowana myśl stanowi w gruncie rzeczy relację Van Damme’a z przebiegu zmagań z show-biznesem. Podobnie zatem jak Steven Seagal – swoją drogą największy rywal Van Damme’a, począwszy od lat 90. (od czasu słynnej kłótni w willi Stallone’a wzajemna niechęć obu mężczyzn jest traktowana jak aksjomat) – wyznaje myśl: „By zostać wielkim aktorem – nie graj, bądź sobą”, tak belgijski aktor powołuję się na metodę, która de facto uwalnia go od konieczności tworzenia przekonywających kreacji w dynamicznych produkcjach określanych mianem „akcyjniaków”. Do czasu premiery „JCVD” zaledwie połowicznie poznaliśmy zatem możliwości tego bodaj najlepiej wygimnastykowanego przedstawiciela hollywoodzkiego kina akcji. Doskonałe (w swoim gatunku) produkcje „Krwawy sport”, „Kickboxer”, „Uciec, ale dokąd?” wskazywałyby zatem wyłącznie na kompetencje Van Damme’a w zakresie ekwilibrystycznych popisów i sztuki komponowania spektakularnych scen walki. Dopiero pozbawiona hucznej kampanii promocyjnej, europejska koprodukcja – stanowiąca symboliczny powrót do autotematycznej formuły kina akcji lat 90. – „JCVD” pozwala na ocenienie aktorskich („dramatycznych”) możliwości Belga.

Główny bohater filmu, słynny aktor… Jean-Claude Van Damme, przebywając tymczasowo w Belgii, odwiedza rodzinne strony. Przytłoczony problemami w pracy, kolejnymi rozprawami i brakiem pieniędzy na koncie mężczyzna w niewiadomym celu udaje się do miejscowej filii poczty. Kilka minut później policyjne służby zostają zaalarmowane – w usytuowanej w prowincjonalnym miasteczku placówce dochodzi do napadu. Rzecz jasna, błyskawiczny osąd sytuacji w wykonaniu małomiasteczkowych funkcjonariuszy prowadzi do absurdalnych wniosków. Zainteresowany wyłącznie odebraniem przekazu gotówkowego Van Damme, funkcjonując w przekonaniu opinii publicznej jako sprawca napadu, staje się determinantą wszystkich późniejszych wydarzeń. Wraz z przeciąganiem się akcji w czasie, na nieszczęście zakładników (i samego aktora), sytuacja ulega zaognieniu, a faktyczni organizatorzy napadu tracą cierpliwość. Sfrustrowany mnożącymi się komplikacjami lider przedsięwzięcia z wyrzutem wspomina nawet o pomysłodawcy: „Mówił, że to pewny skok, że belgijskie poczty są jak bary i zdążymy na Intercity o 12:43”.

Za sprawą zupełnie przypadkowego aktu, niefortunnego zbiegu okoliczności, Van Damme wplątuje się w kryminalną intrygę, która staje się asumptem do podjęcia rozważań nad dotychczasowymi osiągnięciami na polu filmowej kariery i zdarzeniami z życia prywatnego. Wbrew oczekiwaniom widzów obytych w niewielkim choć stopniu z kinem akcji, Van Damme zostaje postawiony w pozycji bezbronnego zakładnika trzyosobowej, niemal błazeńskiej szajki nieudolnych przestępców, którym marzył się skok doskonały. Frank Dux zinterpretowany przez aktora w „Krwawym sporcie”, Kurt Sloane (czyli Van Damme’owska wariacja na temat „Pijanego mistrza” w „Kickboxerze”, spopularyzowana dzięki viral video zestawiającemu tańczącego aktora z hitem dyskotekowym „Ona tańczy dla mnie”) czy pułkownik Guile (z nieudanej adaptacji gry „Street Fighter”) w starciu z mizernymi kryminalistami sportretowanymi w „JCVD” nie musieliby nawet pozbywać się T-shirtów (choć, znając upodobanie Van Damme’a do prezentowania muskulatury, należy w tym względzie zachować ostrożność).

Gra z oczekiwaniami widzów stanowi zresztą o sile produkcji. Jednym z jej elementów jest świadomie wykorzystany mechanizm gradacji napięcia, dzięki któremu produkcja, sygnalizująca w inicjalnym stadium koligacje z typowym kinem akcji, nieoczekiwanie (i z korzyścią dla obrazu) przekształca się w nietypowy dramat. Belg, do którego widzowie zdążyli się przyzwyczaić, w zbieżnym fabularnie (choć wysokobudżetowym) filmie „Nagła śmierć” zademonstrował, w jaki sposób, znajdując się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, skutecznie stawić opór terrorystom. „Autentyczny” Van Damme, trafiając w sam środek napadu, niemal traci przytomność. W przeciwieństwie do wspomnianej produkcji, protagonista nie tylko nie staje się uczestnikiem konfliktu na linii siły bezpieczeństwa – przestępcy, ale i wręcz stroni od wszelkich konfrontacji. Jest raczej obserwatorem dokonującym rozliczenia z przeszłością. Zaprzątnięty dotychczas gonitwą dnia codziennego, ciągłymi podróżami, pracą na planie i zmaganiami z prawnikami byłych partnerek dopiero w obliczu zagrożenia znajduje czas na fundamentalną refleksję.

Mimo iż napad, wbrew oczekiwaniom wszystkich uczestników zajścia, przeciąga się w czasie, spraw do przemyślenia Van Damme’owi nie ubywa. Z punktu widzenia miłośnika kina akcji zasadniczą kwestią poruszoną w filmie jest właśnie – zasygnalizowany we wstępie tekstu – dobór ról i przebieg aktorskiej kariery. Kreacja w „JCVD” stanowi bowiem pewną formę zwerbalizowania żalu za oddalającymi się możliwościami partycypacji w globalnym rynku filmowym i smutku wynikającego z upadku hollywoodzkiej kariery. Filmowy Van Damme znalazł się wszakże w martwym punkcie, a seria niefortunnych wyborów doprowadziła go do sytuacji, w której musi realizować polecenia niewładającego językiem angielskim, nieprzepadającego za Hollywood azjatyckiego reżysera. Van Damme wydaje się wreszcie zauważać, jakie sprzeczności i paradoksy zaczęły go dotyczyć. Niewrażliwość na trendy wyznaczone przez Stallone’a i Schwarzeneggera (czyli wspomnianą zmianę filmowego repertuaru) obraca się przeciw Belgowi, któremu w otwierającej film sekwencji ostatkiem sił udaje się zrealizować dwuminutową scenę bez cięć montażowych. Będąc przywiązanym do modelu kina akcji lat 90., własnych możliwości z tego okresu i wspomnienia ówczesnej glorii, aktor zauważa ów dysonans, stając w obliczu niechęci ze strony reżysera i absurdalnych wskazówek jego asystentki (rozmowa o „symbolu niewinności bohatera”).

W świecie, w którym niegdyś był bożyszczem tłumów, Van Damme stał się zwyczajnym wyrobnikiem. Jeśli wcześniej miał prawo decydowania o kształcie filmu oraz lobbował na rzecz współpracowników i twórców, to teraz musi liczyć na przychylność agenta, organizującego role w produkcjach o budżecie rzędu kilku milionów dolarów. Kumulacja serii frustrujących niepowodzeń zostaje zwieńczona w przełamującym iluzję czwartej ściany, na poły improwizowanym monologu. Autotematyczna formuła („Ten film jest dla mnie, jesteśmy tu: ty i ja”) służy rozliczeniu z tym momentem w życiu, w którym aktor był „zniszczony fizycznie i psychicznie” i niewiele dzieliło go od zupełnego upadku. W efekcie, krytycznie oceniając swój filmowy dorobel i wyrażając skruchę w kwestii życia prywatnego, Van Damme zdaje się doświadczać emocjonalnego katharsis.

Świadkiem tej zadziwiającej metamorfozy mistrza sztuk walki był nieznany dotychczas francuski reżyser Mabrouk El Mechri, w którego postawie można odczytać kinofilskie uwielbienie epoki VHS-ów i hollywoodzkiej kinematografii lat 80. i 90. Skutkiem tego, w próbie zderzenia filmowych wyobrażeń z rzeczywistością twórca odznacza się profesjonalizmem – swobodnie przywołuje tytuły filmów, nazwiska przedstawicieli kina akcji oraz prezentuje opinie na temat twórców, jednocześnie bawiąc się konwencją. Znając dorobek Van Damme’a z obrębu kina akcji, nie sposób nie uśmiechnąć się na widok przestraszonego bohatera, zsuwającego się z krzesła po pierwszym kontakcie z trzema kryminalistami – stereotypowymi antagonistami znanymi z obdarzonych komediowym rysem produkcji. Klasyczny „geniusz zła” (bad guy – „mózg” operacji o fizjonomii niebudzącej respektu), osiłek (wariant tough guya) i funny guy (sympatyczny fajtłapa, inicjujący kilka zabawnych scen), choć wywołują jednoznaczne skojarzenia z popularnymi typami postaci, ostatecznie służą rozwiązaniom zupełnie niestandardowym. Podobnie ma się sytuacja z wykorzystaniem popisowego numeru zwinnego aktora (słynnego wysokiego kopnięcia, tym razem nieprowadzącego do nokautu). Także zakończenie filmu, podkreślające – za sprawą ciekawego zabiegu realizacyjnego – odmienności pomiędzy filmem i rzeczywistością, zaskakuje niesztampowością, zwłaszcza w odniesieniu do znanego modelu kina hollywoodzkiego.

Największą satysfakcję podczas projekcji przynosi jednak wrażenie szczerej fascynacji twórców karierą „mięśni z Brukseli”. Wydaje się bowiem, że o ile można nie lubić samego aktora (lub tworzonych przez niego filmów), o tyle stale funkcjonuje on w świadomości widzów jako symbol człowieka sukcesu i ikona amerykańskiego snu („Wyjechał z tej dziury, wylądował w Hollywood i wspiął się na szczyt”), zasługująca na miejsce – nawet jeśli nie w historii kina w ogóle – to z całą pewnością w panteonie gwiazd kina akcji. W pełnej rozmaitych dychotomii produkcji, niemal sinusoidalnie żonglującej gatunkami, wspomnianymi już scenami humorystycznymi i dramatycznymi, absurdalnymi i patetycznymi, obecna jest trudna do zdefiniowania sympatia do aktora, który pomimo wszelkich przeciwności losu próbuje pozyskać sobie status dobrego, wartościowego człowieka, a nie wyłącznie filmowego idola. Idealizm aktora imponuje tym bardziej, jeśli zestawi się go z ogromem sugestywnych scen wskazujących na fakt, iż status gwiazdy filmowej poza profitami niesie za sobą także liczne komplikacje.

LITERATURA:

A. Kołodyński: „Dzieci smoka”. Łódź 1994.

K. Żygulski: „Bohater filmowy”. Warszawa 1973.
„JCVD”. Reżyseria: Mabrouk El Mechri. Scenariusz: Mabrouk El Mechri, Christophe Turbin, Frédéric Bénudis. Obsada: Jean-Claude Van Damme, François Damiens, Patrick Steltzer,  Zinedine Soualem i in. Gatunek: dramat. Produkcja: Belgia / Francja / Luksemburg 2008, 97 min. Dystrybucja: Kino Świat.