ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (238) / 2013

Zuzanna Sokołowska,

ATAKI DUSZNOŚCI

A A A
Robert Musil zauważył, że bywają okresy, w których życie wyraźnie zwalnia bieg, jak gdyby wahało się, czy iść naprzód czy też zmienić kierunek. To właśnie podczas tych chwil zawieszenia, według autora „Człowieka bez właściwości”, najłatwiej przytrafia się nieszczęście. Pytanie tylko: jakiego rodzaju.

Nieszczęście, znane pod różnymi pseudonimami – pech, dramat, katastrofa, smutek, udręka, zgryzota, kryzys i tak dalej – to zjawisko złożone, będące najczęściej wynikiem dziwnych zbiegów okoliczności. Jednakże  to właśnie  jego obecność generuje mechanizmy zachowań, o jakie sami byśmy siebie nie podejrzewali. Doskonale w ten egzystencjalny klimat wpisuje się twórczość Dominika Ritszela, który za pomocą przenikliwego oka kamery rozprawia się z najmroczniejszymi zakamarkami ludzkiej psychiki. Artysta przyciska swoich bohaterów do emocjonalnej ściany, rejestrując momenty graniczne, w których tracą oni  przysłowiowy grunt pod nogami, tworząc tym samym własną definicję Musilowskiego nieszczęścia.

Ritszel dość długo szukał swojej artystycznej drogi – tworzył rysunki i grafikę, zajmował się także rzeźbą i malarstwem. Jednakże to wideo-art stał się właściwym sposobem na artykułowanie drzemiących w nim emocji. Jego obrazy są niezwykle gęste i duszne od symbolicznych znaczeń. Sugestywny klimat filmów artysty opiera się głównie na rozdźwięku między obserwowaną z bezpiecznej odległości rzeczywistością a absolutną bliskością Realnego, które wzbudza podskórny niepokój. W swoim filmie „Polowanie” (2013) wystawia człowieka na próbę. Stwarza mu idealne warunki do pokazania swojego prawdziwego oblicza. Pomysł ten powstał w głowie artysty po lekturze „Julietty” Markiza de Sade, w której padają słowa: „[…] nie mogę zatrzymywać się nad okropnościami, jakie wspólnie popełniliśmy. Niech wam wystarczy, gdy powiem, iż były one na miarę jego szczytowych osiągnięć i że to, co moglibyście o nich sądzić, byłoby zawsze skromniejsze niż rzeczywistość” (Dominik Ritszel Blog).

Jak twierdzi Ritszel, tych kilka zachęcających zdań sprawiło, że zaczął wyobrażać sobie postać dobrego chłopaka, który próbuje zaaklimatyzować się w leśnym środowisku. „Ten rodzaj wolności, który chciałem mu zapewnić, rozumieją chłopcy rzucający kamieniami w przejeżdżające tramwaje, plujący na głowy przechodniów z okien bloków, próbujący podpalić coś za pomocą lupy i promieni słonecznych.  Film »Polowanie«, to wykrojony środek jego historii, podany bez wyjaśnień, przyczyn czy motywów kierujących jego zachowaniem i równocześnie pozbawiony rozpatrywania rezultatów. Samo wypreparowane najprzyjemniejsze, niezobowiązujące złorzeczenie” – opowiada o swoim filmie artysta.

Sam obraz zaczyna się niewinnie. Samochód przemierza zamgloną, nocną drogę, zmierzając nie wiadomo dokąd. Wraz z bohaterem, widz trafia do gęstego lasu, w którym złowrogo szumi wiatr. Zaczyna się polowanie pełne napięcia i podskórnego strachu. Młody mężczyzna trafia do celu. Wprawnym okiem obserwuje truchło zwierzęcia, trącając je raz po raz. Pojawia się nowy ton narracji, w której zostaje przywołana legenda o trupie, który zaczyna tańczyć, wyciągając swoje kości. Grzechocze nimi tak gwałtownie, że przeraża widownię swoim danse macabre. Po chwili kadr ukazuje zimowy, leśny krajobraz, który niespokojnie zaczyna się zmieniać – zrywa się wiatr, a śnieg zalegający na gałęziach zaczyna gwałtownie opadać.

Podczas tego wizualnego spektaklu pozornej wolności wbrew pozorom nie dzieje się nic, co mogłoby wywrócić do góry nogami pogląd widza na temat mrocznych zagadek ludzkiej świadomości. Jest to zarazem najmocniejszy punkt tego niezwykłego obrazu. To, co najmroczniejsze, nie ujawnia się w samotności. Zło musi mieć swoją widownię. Bez niej okrucieństwo nie istnieje – ulatnia się tak szybko jak poranna mgła. Co zatem z wolnością, o której mówił artysta? Okazuje się, że staje się ona w gruncie rzeczy izolacją, ucieczką od ludzi i świata. Jak twierdził Fernando Pessoa, jeżeli człowiek nie potrafi żyć samotnie, staje się niewolnikiem (Pessoa 1995: 191). Bohater filmu Ritszela wydaje się z narzuconą wolnością kompletnie sobie nie radzić – nie jest ona jego świadomym wyborem.

Film, oprócz niezwykłego piękna kadrów i niespiesznej narracji, jest gęsty od znaczeń odwołujących się do ludzkiej wyobraźni. Oblepiają one widza jak gorące powietrze, przyklejające się do spoconej skóry. Pozostaje zatem zadać sobie pytanie: czym jest tytułowe polowanie? Rytuałem, mającym na celu pokazanie odwiecznej wyższości człowieka nad zwierzęciem czy raczej próbą skonfrontowania się z własnym ego? Artysta nie daje jasnych odpowiedzi i nawet nie stara się tego robić. Pokazuje pewien wycinek, fragment z życia głównego bohatera, zmagającego się z gorączką istnienia, by na końcu zostawić widzów w studni wątpliwości.

W swoim kolejnym obrazie, „Preludium” (2013), Ritszel w dalszym ciągu zmaga się z ludzką egzystencją. Artysta tym razem stworzył traktat o samotności i starzeniu, nie ocierając się przy tym o zbędne moralizatorstwo. Tytuł tego dzieła jest nieprzypadkowy. Ów muzyczny początek oznacza w tym przypadku koniec życia, zapowiedź przejścia. Jest to bardzo osobisty film, będący w istocie wizualną biografią rodziny artysty. Ritszel opowiada o nauce gry na fortepianie, o którą poprosił swojego ojca jakiś czas temu. „Preludium” rozpoczyna się od kadru, w którym młody człowiek siedzi ukryty za antycznym kredensem. Powietrze zaczyna gęstnieć od napięcia równie szybko, jak w filmach Davida Lyncha. Po chwili młodzieniec wychodzi z ukrycia i zaczyna grać. Obserwuje go siedzący w ciemnym pomieszczeniu starszy mężczyzna, którego twarz nie jest zmącona ani jedną myślą czy jakimikolwiek emocjami. W tym samym czasie spokojne dźwięki fortepianu wyślizgują się spod palców chłopaka. Nagle gra zostaje przerwana – muzyk kładzie się na podłodze i zapada w letarg. Mija czas, kurz leniwie tańczy na podłodze. Historia ta nie będzie miała szczęśliwego zakończenia, niczym ludzkie życie, naznaczone wyrokiem skazującym, czyli śmiercią. Obraz kończy się tak, jak się zaczął, czyli kadrem z siedzącym obok antycznego kredensu młodym człowiekiem. Film Ritszela to osobliwa, oniryczna opowieść o codziennym umieraniu, o zniekształcaniu ciała i fizycznych ograniczeniach, a także ponura zapowiedź kończącego się czasu, który rewiduje marzenia, sprowadzając je do poziomu spraw niezrealizowanych.

W zupełnie innym tonie utrzymany jest film „My man” (2012). Jest to senna opowieść o człowieku, który wycofał się z rzeczywistości. Zobojętniały na wszystko, nie mający nic do powiedzenia, zostawia za sobą dotychczasowe życie. Nie przywiązany do niczego i nikogo, zostaje sam na pustkowiu. Ciągle coś staje mu na przeszkodzie w tym, by mógł rozpłynąć się  w powietrzu. Gdziekolwiek się nie pojawi, napotyka opór muru, przestrzeni, porzuconych, zniszczonych budynków. Oto symboliczny przykład człowieka bez właściwości, przezroczystego, niewidzialnego, który znalazł się na tym świecie zupełnie przypadkowo. Został sam ze sobą i próbuje się od siebie uwolnić. Wielką zaletą tego niezwykłego obrazu jest niesłychana wręcz dojrzałość pięknych kadrów, które budują szalenie depresyjny nastrój filmu.

Dominik Ritszel bez wątpienia jest artystą, który uwielbia igrać z widzem. Każdy z jego filmów rozgrywa się na granicy jawy i snu, pozostawiając widzów w stanie permanentnego zawieszenia. Twórca uwielbia dotykać najbardziej newralgicznych struktur ludzkiej psychiki. I robi to czasami w brutalny sposób, odzierając swoich bohaterów z emocjonalnej skóry. Wciela się w rolę obserwatora, którego fascynuje człowiek w najbardziej traumatycznych momentach życia. Włącza swoją kamerę, zapisując ulotne stany ludzkiej duszy, którą obezwładnia w gruncie rzeczy samo życie.

LITERATURA:

F. Pessoa: „Księga niepokoju”. Warszawa 1995.

Dominik Ritszel Blog: http://ritszeldominik.blogspot.com/.