MEMENTO
A
A
A
Gdy zaczyna się film, bohater już nie żyje – z pokrytej śniegiem zieleni jego ciało wynoszą dwaj mężczyźni, a wita je kondukt żałobny złożony z wezwanych policjantów i sądowego lekarza. Nie ma bliskich, nie ma przyjaciół, sami nieznajomi, wokół cisza. Z notatek znalezionych przy zwłokach dowiadujemy się, że intencją zmarłego było pozostanie zapomnianym, przynajmniej personalnie. Relacja, którą pozostawił, nie rości żadnych pretensji – jest spokojna, rzeczowa, metodyczna. W krótkich, zwięzłych zdaniach bohater opisuje proces przechodzenia na drugą stronę, stopniowe rozpływanie się w materii, ucieczkę od życia.
Wiemy, że nie działał pod wpływem impulsu, wszystko precyzyjnie zaplanował – zadbał o zapas leków przeciwbólowych, kupił przybory do golenia i baterie do radia, zabrał lusterko. Świadomie wybrał nawet miejsce – podmokłe tereny na północy, odwiedzone za czasów studiów. Opierając się na analizie zapisanego materiału, eksperci w dziedzinie medycyny sądowej potwierdzili samobójstwo przez zagłodzenie. Śmierć długa i okrutna, zupełnie abstrakcyjna dla człowieka Zachodu, który umieranie kojarzy z białym łóżkiem lub aseptyczną przestrzenią szpitala. Fizyczny model rozkładu jestestwa z larwami i robakami, pozostawiającymi jedynie szkielet, został zepchnięty w odległe głębiny naszej podświadomości, tak jak kostucha z pustymi oczodołami spoczęła w nieodwiedzanym archiwum średniowiecznych wyobrażeń.
Tymczasem sprawozdawczy ton specyficznego testamentu, tak skupiony na fizjonomii, zdaje się rozpadać wraz z własnym autorem, kruszyć po kawałku z każdym opisywanym dniem ubywającego ciała. Wszystko rozgrywa się wewnątrz słów – to w ich takt kamera krąży wewnątrz lasu, chwilami oddalając się ku twarzom zwykłych ludzi, gdzieś w świecie, by następnie wejść w parafilmowe inscenizacje, świadectwa przechylania się szali snu nad jawą. Podróż w głąb jądra ciemności niewolna jest od strachu, chwil wahania, niepewności, pytań o słuszność wyroku wydanego przez (i na) samego siebie. Czy taki sposób pożegnania się ze światem miał być jakiś manifestem, cichym krzykiem niezgody wobec dziejowej niesprawiedliwości? Jeśli tak, to czemu bohater ukrył się głęboko w lesie, pośród szumu drzew i szmeru robaków? Czego szukał lub co porzucił? Jedyne, co otrzymujemy w odpowiedzi, to próba nadania rangi nieważnemu życiu przez rodzaj wybranej śmierci. Z kim więc mamy do czynienia? Ze zbuntowanym i zrezygnowanym samotnikiem przekonanym o niskiej sile rażenia jednostki? Ze zbiorem niespełnionych nadziei obalonych przez prawidła rządzące światem? W płynących z ekranu słowach o uwięzionej duszy i kapitanie z zaświatów, szukając mistycyzmu, natrafiamy na ateizm, niewiarę w sens cierpienia. A przecież widzimy i słyszymy co innego – martyrologię z własnej woli, głos zza kurtyny życia.
Wszelkie dywagacje przerywa i kieruje w inną stronę informacja zawarta w napisach końcowych: „Oparte na powieści”. Czy więc prawda przykryta kostiumem fikcji przestała być prawdą? Czy doświadczenie, które odczytywaliśmy jako jednostkowe, zdewaluowało się w osnowie literatury? Czy, mówiąc wprost, zostaliśmy oszukani, wzięci za zakładników makabrycznego eksperymentu, w którym nie chcieliśmy brać udziału? Paradoksalnie, jest zupełnie odwrotnie – kreacja wnika w rzeczywistość, tworząc z nią jedność. Jednostkowe „wspomnienia z umierania” stają się kolektywne, nie mają korzeni w konkretnej osobie, ale w człowieku. Spór o istnienie narratora traci na znaczeniu. Powstałe doświadczenie wypiera to istnienie. Co więcej, ujawnienie danych osobowych, przypisanie głosu do ciała, wyjaśnienie motywacji zawęziłoby perspektywę poznania – na powrót zamknęłoby jaźń w materii. Tymczasem, wsłuchując się w jej rytm, jednocześnie musimy się z nią zmierzyć.
Konfrontacja z „Odgłosami robaków – zapiskami mumii” jest jak spotkanie ze „Śmiercią” Ignacego Dąbrowskiego. Owa mieszanka fikcji, prawdy i naśladownictwa boli, uwiera, fascynuje i odrzuca. Przeraża profetyczną wizją przyszłości każdego z nas, w nieokreślonym położeniu, lecz ze świadomością końca. W innym czasie, w innym miejscu.
Wiemy, że nie działał pod wpływem impulsu, wszystko precyzyjnie zaplanował – zadbał o zapas leków przeciwbólowych, kupił przybory do golenia i baterie do radia, zabrał lusterko. Świadomie wybrał nawet miejsce – podmokłe tereny na północy, odwiedzone za czasów studiów. Opierając się na analizie zapisanego materiału, eksperci w dziedzinie medycyny sądowej potwierdzili samobójstwo przez zagłodzenie. Śmierć długa i okrutna, zupełnie abstrakcyjna dla człowieka Zachodu, który umieranie kojarzy z białym łóżkiem lub aseptyczną przestrzenią szpitala. Fizyczny model rozkładu jestestwa z larwami i robakami, pozostawiającymi jedynie szkielet, został zepchnięty w odległe głębiny naszej podświadomości, tak jak kostucha z pustymi oczodołami spoczęła w nieodwiedzanym archiwum średniowiecznych wyobrażeń.
Tymczasem sprawozdawczy ton specyficznego testamentu, tak skupiony na fizjonomii, zdaje się rozpadać wraz z własnym autorem, kruszyć po kawałku z każdym opisywanym dniem ubywającego ciała. Wszystko rozgrywa się wewnątrz słów – to w ich takt kamera krąży wewnątrz lasu, chwilami oddalając się ku twarzom zwykłych ludzi, gdzieś w świecie, by następnie wejść w parafilmowe inscenizacje, świadectwa przechylania się szali snu nad jawą. Podróż w głąb jądra ciemności niewolna jest od strachu, chwil wahania, niepewności, pytań o słuszność wyroku wydanego przez (i na) samego siebie. Czy taki sposób pożegnania się ze światem miał być jakiś manifestem, cichym krzykiem niezgody wobec dziejowej niesprawiedliwości? Jeśli tak, to czemu bohater ukrył się głęboko w lesie, pośród szumu drzew i szmeru robaków? Czego szukał lub co porzucił? Jedyne, co otrzymujemy w odpowiedzi, to próba nadania rangi nieważnemu życiu przez rodzaj wybranej śmierci. Z kim więc mamy do czynienia? Ze zbuntowanym i zrezygnowanym samotnikiem przekonanym o niskiej sile rażenia jednostki? Ze zbiorem niespełnionych nadziei obalonych przez prawidła rządzące światem? W płynących z ekranu słowach o uwięzionej duszy i kapitanie z zaświatów, szukając mistycyzmu, natrafiamy na ateizm, niewiarę w sens cierpienia. A przecież widzimy i słyszymy co innego – martyrologię z własnej woli, głos zza kurtyny życia.
Wszelkie dywagacje przerywa i kieruje w inną stronę informacja zawarta w napisach końcowych: „Oparte na powieści”. Czy więc prawda przykryta kostiumem fikcji przestała być prawdą? Czy doświadczenie, które odczytywaliśmy jako jednostkowe, zdewaluowało się w osnowie literatury? Czy, mówiąc wprost, zostaliśmy oszukani, wzięci za zakładników makabrycznego eksperymentu, w którym nie chcieliśmy brać udziału? Paradoksalnie, jest zupełnie odwrotnie – kreacja wnika w rzeczywistość, tworząc z nią jedność. Jednostkowe „wspomnienia z umierania” stają się kolektywne, nie mają korzeni w konkretnej osobie, ale w człowieku. Spór o istnienie narratora traci na znaczeniu. Powstałe doświadczenie wypiera to istnienie. Co więcej, ujawnienie danych osobowych, przypisanie głosu do ciała, wyjaśnienie motywacji zawęziłoby perspektywę poznania – na powrót zamknęłoby jaźń w materii. Tymczasem, wsłuchując się w jej rytm, jednocześnie musimy się z nią zmierzyć.
Konfrontacja z „Odgłosami robaków – zapiskami mumii” jest jak spotkanie ze „Śmiercią” Ignacego Dąbrowskiego. Owa mieszanka fikcji, prawdy i naśladownictwa boli, uwiera, fascynuje i odrzuca. Przeraża profetyczną wizją przyszłości każdego z nas, w nieokreślonym położeniu, lecz ze świadomością końca. W innym czasie, w innym miejscu.
„Odgłosy robaków – zapiski mumii” („The Sound of Insects – Record of a Mummy”). Scenariusz i reżyseria: Peter Liechti. Gatunek: dokumentalny. Produkcja: Szwajcaria 2009, 88 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |