ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (66) / 2006

Bernadetta Darska,

PIĘKNA I BESTIA, CZYLI REINA I NOWY JORK

A A A
Gdyby potraktować książkę „Paraiso Travel” w kategoriach marketingowych, można by powiedzieć, że powieść doskonale wpasowuje się w kontekst masowej polskiej emigracji zarobkowej. Co prawda obecnie krajem marzeń jest Wielka Brytania czy Irlandia, ale Stany Zjednoczone pozostają nadal w czołówce miejsc gwarantujących Polakowi sukces i szybkie wzbogacenie. Jorge Franco nie opowiada, oczywiście, o Polakach. Jego bohaterowie to Kolumbijczycy, którzy pragną dostać się do Nowego Jorku, by tam pędzić żywot szczęśliwy, zamożny i bezproblemowy. Tyle że American Dream rzadko kiedy ma piękną twarz, gdy się spełnia. Częściej szybko zdziera maskę, pokazując pokraczny grymas, mieszankę rozczarowania, przerażenia, upodlenia i braku wyjścia.

„Paraiso Travel” można z pewnością czytać jako powieść antyemigracyjną, wszak główny bohater pozostaje ciągle Kolumbijczykiem, Nowy Jork nie przestaje być potworem, a „ojczyzna jest wszędzie tam, gdzie są dobre uczucia” (s. 237). Na obczyźnie przetrwają tylko najsilniejsi, ci, którzy obojętnieją na drugiego człowieka, wyrzekają się rodziny, potrafią zmienić swoją tożsamość i zbudować życie od nowa. Inni szybko się pogubią, nie unikną wyobcowania, nie przestanie uwierać ich miejsce, w którym się znaleźli. Jorge Franco nie poprzestaje jednak na tym. Nic dziwnego. Ów pedagogiczny akcent z pewnością nie czyniłby z tej książki nic nadzwyczajnego, ale skoro autora namaszcza sam Mistrz Marquez, w tej prozie musi być coś więcej – i faktycznie jest.

Powieść Franco to przejmująca historia rozmijania się ludzi, którym wydaje się, że są sobie przeznaczeni. Podróż, która ma ich jeszcze bardziej zbliżyć do siebie, tak naprawdę przyczynia się do narastającej obcości i do rozdzielenia. „Paraiso Travel” staje się mieszanką romansu, powieści drogi, powieści realistycznej i powieści inicjacyjnej w jednym.

Franco zderza ze sobą dwie zupełnie różne osobowości. Reina jest kobietą pociągającą, budzącą pożądanie, potrafiącą świadomie posługiwać się swą kobiecością. To ona wybiera Marlona i to ona jest motorem ich wszystkich późniejszych działań. Marzy o innym, lepszym życiu, zamierza zrealizować swoje pragnienia, nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Sprawia wrażenie idealistki, ale jak się później okazuje, ów idealizm jest dość mocno podszyty premedytacją i fałszem. Marlon ze swoim lękiem przed zmianą, z racjonalnością, z dystansem wobec szalonego pomysłu, nie potrafi się przebić. Sprawia wrażenie nieudacznika, osoby jedynie towarzyszącej poczynaniom kobiety. To Reina początkowo budzi podziw swoją determinacją, zapałem, bezgranicznym i bezinteresownym zachwytem nad tym, co może jej oferować Nowy Jork. Obietnicą swojego ciała przekonuje chłopaka, że warto wyjechać. Tutaj kończy się właściwie romans, a zaczyna realizm. Dowiadujemy się o trudnościach ze zdobyciem wizy, o kradzieży pieniędzy, przekupstwie, przerzucaniu ludzi przez granicę, o oszukiwaniu. Nim Kolumbijczyk osiągnie amerykański cel, musi stać się rzeczą, bo tylko jako rzecz jest w stanie dostać się do Stanów. Przekroczenie granicy to zaledwie początek podróży. Marlon gubi bowiem Reinę i postanawia ją odszukać. Jego wędrówkę po ulicach Nowego Jorku można nazwać powieścią drogi. U kresu podróży czeka Reina, tylko ona się liczy i tylko ona jest ważna. W tak zwanym międzyczasie Marlon odtwarza klasyczną drogę emigranta, który mieszka w obskórnej norze, liczy każdy grosz, a swoją amerykańską karierę zaczyna od czyszczenia toalet, by następnie awansować na kelnera. Najważniejszy jednak okazuje się ów element inicjacyjny. Bohater dorasta bowiem do zmierzenia się z prawdziwym obliczem Reiny, dalekim od tego, który wielbił i który chciał odszukać. W efekcie to Marlon okazuje się jednostką silniejszą, skutecznie zmagającą się z przeciwnościami losu.

Bohaterka przechodzi w książce dwie ważne przemiany. Pierwszą, ledwie zarysowaną, kiedy powraca do rodzinnego domu razem z ojcem, bez matki. Wyjeżdżała jako dziecko, wróciła będąc młodą kobietą. Drugą, zaakcentowaną mocniej, kiedy z ideału kobiety zamienia się w kogoś odstręczającego. Piękno ciała przestaje ukrywać zło i nienawiść tkwiące w kobiecie. Reina wyrzeka się ojczyzny, bo wierzy, że tylko Nowy Jork jest ocaleniem. Wraz z ojczyzną odrzuca wszystko to, co kojarzy się jej ze słabością, a więc przede wszystkim uczucia. To dlatego Marlon może w końcu wyzwolić się spod jej czaru. Dla niego ważna jest nie tylko ojczysta ziemia, ale też miłość, przyjaźń i rodzina.

Reina dotrzymuje danego słowa. W drodze do upragnionej Ameryki oddaje się Marlonowi. Spędzają namiętne chwile, których owocem jest najprawdopodobniej dziecko. Możemy się tylko domyślać, że ciosy rozdawane na oślep przez Reinę mocno uderzają także w nią samą. Ale jest ich tak wiele, że Marlonowi odechciewa się w końcu zabiegać o coś, co ciągle wymyka się z rąk. Franco opowiada nam więc historię o smutku, od którego nie da się uwolnić, o rozstaniu mimo wielkiej miłości, o przegrywaniu życia na życzenie, o emigracji, która zamiast zwycięstwa potęguje porażkę, o tym wreszcie, że czasami nie ma już wyjścia...

Kiedyś, dawno temu, to Reina wybrała Marlona z grupy chłopaków. Z perspektywy czasu ów wybór okazał się raczej skazaniem – na samotność, na obcość, na odrzucenie. Lekcja miłości w wydaniu Reiny pozostawia blizny. Nic dziwnego, skoro odrobić ją można tylko na emigracji w miejscu, które zwie się bestią – w Nowym Jorku.
Jorge Franco: „Paraiso Travel”. Przeł. Tomasz Pindel. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2006.