ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (243) / 2014

Katarzyna Niesporek,

'NADJEŻDŻA', PĘDZI, NIE ZWALNIA

A A A
Słomczyński w swoich wierszach rejestruje chwile codzienności, zbiera klisze z przebłysków dnia, ujmuje w bezruch migoczące światła, sceny, których jest świadkiem, a następnie próbuje złożyć je w zgrabną sobą całość – „coś migocze, drażni / do nieuchwytnej chwili”. Laureat konkursu poetyckich debiutów Połów 2012 demaskuje rzeczywistość, odsłania absurdy współczesnych realiów, nowoczesności, w której człowiek egzystuje „po dwóch różnych stronach słuchawki”, w świecie smartfonów, facebooka i Google – „[…] Komórki mutują bez przerwy (z przerwą?). Wyłączyłem dzwonek, słychać wibracje”. Nowoczesna rzeczywistość to nawias kwadratowy z gwiazdką zamiast znicza, śmierć, którą się lubi, przypadkowy seks z szesnastolatką, audi w dieslu, katastrofy, które wydarzyły się „po dziesiątym”, jak również dominacja nieuleczalnej choroby, jaką jest rak, którego komórki zadomawiają się na dobre we wnętrzu ludzkiego ciała od szkodliwych promieni pochodzących z urządzeń elektronicznych, jak również dymu papierosów. Ten ostatni zresztą staje się częstym bohaterem wierszy Słomczyńskiego – „Po tym, co wypalamy (a palimy mnóstwo), / zostaje dym. Gęstnieje, osadza się na szybach, przysłania każdy widok”; „Jak dotąd nie zajrzałem, bo cofam się rakiem. Karmię go metodycznie; bestia potrzebuje / ze trzech malboro cięgiem, żeby się nasycić / po jednym wpisaniu: life”. Z nowotworem i przywołanym przed chwilą dymem wiąże się w tych wierszach także obraz rozpadającego się i wiotczejącego ciała. Mamy bowiem do czynienia z motywami mięsa, żył, kości, włosów, czyli obrazem parcelacji ciała poddawanego w ten sposób wiwisekcji.

Powracając do makroskali, Słomczyński ukazuje dramatyczne relacje społeczne. Dostrzega na przykład marginalną rzeczywistość, w której matka dwóch córek, rzucająca codziennie „kurwami” zamyka się w pokoju z wysłannikiem z MOPS-u i „przekonuje, dłonią albo ustami”, że doskonale sobie radzi czy też absurdy polskiego systemu karnego, w ramach którego za „jazdę na bańce” odsiaduje się „tyle samo, co za małego skręta” – takich przykładów, demaskujących współczesne czasy w tych wierszach jest wiele.

W całościowej panoramie tego poetyckiego świata zawsze coś się „rozwala”, nie pasuje do reszty, burzy porządek. I tak jeszcze wyłania się obraz kobiety i mężczyzny, których pragnienia zupełnie się ze sobą rozmijają, a którzy o sprawach ważnych rozmawiają jedynie w ogrodzie: „Odstaw w końcu te tabletki. / Chcę mieć syna” – mówi podmiot-mężczyzna, na co kobieta opowiada: „Nie jestem (Już!) kwiatem. Nie zapylisz mnie”; czy też obraz kobiety i mężczyzny niepotrafiących wzajemnie się dopełnić, zaspokoić swoich pożądań, najzwyczajniej w świecie siebie zrozumieć, wskutek czego pozostaje im rozstanie: „Dziś kulminacja pragnień – dopełniacz konieczny, […] Sam jeden dopina sukienkę, zatem nagość (bo latem unikam bielizny) jest tak blisko, że tylko mojemu / mężowi mogła umknąć. I to już jest wszystko, / co mogę odpowiedzieć, gdy pyta: dlaczego / mamy się teraz rozstać, kiedy jest tak dobrze?”; albo po prostu obraz kobiety, która czuje ulgę, kiedy dostrzega miesięczną krew na swoich majtkach i z radością odkrywa, że jednak w tym miesiącu nie zaszła w ciążę z mężczyzną, który tak naprawdę wywołuje w niej odrazę i mdłości: „A wczesne czerwone / to dobra wróżba – ślady krwi na stringach / jak zwiastowanie: spokoju przez miesiąc; / i że wciąż będę tak lekka jak teraz”.

Poeta wyraźnie dostrzega, że silną potrzebę posiadania dziecka odczuwa przede wszystkim mężczyzna, który w tych wierszach zdecydowanie dominuje nad kobietą, chociaż ta w tomie Słomczyńskiego także próbuje zabrać głos. Ostatecznie jednak to mężczyzna – wręcz znienawidzony przez kobietę – ustala reguły. Zwraca się on zresztą do niej dość dosadnie: „pierwsza zasada gry / – bądź uległa”, podstępnie ujawnia swoją wyższość i siłę, pożądanie, któremu ona w żaden sposób nie ma prawa się oprzeć: „Jędrne pośladki czekają / pod legginsami. Gdybym tylko chciał, / mógłbym ją zabrać do zamkniętej sali. / Rozluźnij mięśnie – będzie mniej bolało, / powiedziałbym jej; / wiedząc doskonale, / że umiem kłamać zręcznie”; albo bardziej brutalnie: „[…] chcę jej zedrzeć majtki, / żeby pamiątka miała jakiś zapach”.

Krakowski debiutant to zresztą na wskroś dociekliwy obserwator współczesnych kobiet. Z wierszy wyłania się bowiem cały wachlarz damskich charakterów, kreacji, portretów – od uczonej panny w kapeluszu, prowadzącej wielkie dysputy filozoficzne z Kantem, mającej jednak na swoim koncie co najmniej kilka prób samobójczych, przez strażniczki lasu ze wschodu, dorabiające sobie wdzięczeniem się do nadjeżdżających ciężarówek, do miss miasta oraz panienek, na które składają się znamienne skóra, żyły, kości, moralnie podejrzane.

Jak próbowałam pokazać, „Nadjeżdża” to tom wielowątkowy – w moim odczuciu nieco przesycony różnorodnymi obrazami. Brakuje przede wszystkim wyraźnego podmiotu tych wierszy – wielogłosowość sprawia, że czytelnik zatraca się w lekturze. Poeta jednak, jakby przewidując zagubienie czytelnika, w niektórych utworach dookreśla osobę mówiącą, wyprzedzając nas o krok. W wierszu otwierającym tom pisze na przykład: „ukrywam się dość zręcznie, ale wciąż tu jeszcze / jestem”, następnie w „Mutacjach”: „Jestem podmiotem własnego wiersza, zawsze”, jak również w utworze pt. „Ten wiersz ma być buntowniczy”: „Z kartki robimy łódkę i wtedy / spokojni, rozchodzimy się do domów – / jak wszyscy buntownicy gawędziarze, / którzy mają bezpieczny etat, a w niedzielę / myją samochód i jedzą rosół z teściami, / nucąc radiowy szlagier, jak gdyby nigdy nic”. 

Podobnie jest z kodem językowym. Poeta, mieszając dyskursy, czerpiąc zarówno z języka popkultury, jak również z tradycji religii chrześcijańskiej, gra z odbiorcą. Słomczyński w swoich utworach wprowadza rzeczy święte do nowoczesnej przestrzeni – wykorzystuje motywy biblijne (znamienne imię Izaak), fragmenty modlitw – „Któraś jest w nieniebie / […] nie zbabawiaj od / niedawna, wiesz, jąkam się, jak ten bobokser. A / men – to znaczy: mężczyzna; a czasem też: człoczło / wiek (wieki wieków, a więc mamy mnóstwo czasu)”. Jeżeli chodzi jeszcze o warstwę językową należy zwrócić uwagę na brzmienie i zrytmizowanie wierszy. Wcale nieprzypadkowo pojawiają się przemyślane jedenasto- i trzynastozgłoskowce – jak to zresztą rzadko bywa u poetów młodego pokolenia. Brzmienie jest istotnym elementem w poezji młodego debiutanta.

W omawianym tomie zachwycają natomiast ekfrazy. Przez wiersz-komentarz do obrazu Edwarda Muncha, zatytułowany „New Snow in the Avenue”, przemawia melancholia, coś w rodzaju tęsknoty i miłości z prawdziwego zdarzenia: „Czy nadejdzie taki dzień, kiedy już będziemy / mogli zwiedzać coś razem, jak para z obrazu”. Bohaterowie z dzieła Muncha są także symbolem trwałości, niewpisującej się w nowoczesność, którą przesiąknął autor, są przeciwieństwem pojawiających się w tych wierszach kurew, szesnastolatek, modelek i dominujących mężczyzn: „bo wciąż bywają takie, gdzie rozwód nie wchodzi / w grę i się go unika, trwa za wszelką cenę”.

Odnoszę wrażenie, że autor „Nadjeżdża” sam podsumowuje swoją twórczość: „Skoro to czytasz, to pewnie powyższe / mało się liczy: tylko polska poezja; / […] niech się narodzi / taki, którego będziesz czytać z tchem zapartym (albo żołądkiem). Nie bruździ? A może nuży?”. Słomczyński, chociaż próbuje neoklasycystycznie wygładzić swoje wiersze, nie przynudza, bruździ za to aż nadto. Wierszy tak zachłannych na rzeczywistość, tematycznie przesyconych, zatrzymujących każdy błysk, nie da się jednak czytać jednym tchem. Ale o to właśnie chodzi laureatowi Połowu 2012, aby na owych błyskach, migotaniach, na wysokich obrotach, które próbuje narzucić, zatrzymać czytelnika.
Szymon Słomczyński: Nadjeżdża. Biuro Literackie. Wrocław 2013.