ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (244) / 2014

Jarosław Czechowicz,

CIENIE I CZAS MINIONY

A A A
Zsuzsa Bánk jest jedną z kilku – wystarczy wspomnieć Hertę Müller – niemieckich pisarek, które z obsesyjną wnikliwością wciąż na nowo próbują badać zależności między czasem teraźniejszym a tym, co minione, co utracone wraz z ojczyzną rodziców, z krajem dostępnym jedynie we wspomnieniach i wizjach. Te ostatnie przybierają u Müller formę groźnego czasu egzystencjalnej zapaści, u Bánk natomiast bardziej formę czasu, w którym chciałoby się przejrzeć jak w lustrze, by poznać się naprawdę, ale ktoś to lustro odebrał, czas Historii je roztrzaskał, można jedynie zbierać okruchy i z nich tworzyć kolaż opowieści o rzeczywistości doświadczanej chyba w sposób niepełny. Książki Bánk wyrastają z pewnego braku i tęsknoty. Ku nim się kierują, dają nam możliwość obcowania z prozą specyficzną przez grozę swej intymności. Można tę intymność opowiedzieć tylko wtedy, gdy skierujemy wzrok ku dzieciństwu. „Pływak” – pierwsza powieść autorki – ukazywał losy porzuconych przez matkę dzieci, które w swej pustce doświadczają tęsknoty za światem, jaki mogłyby mieć, ale go nie mają. „Jasne dni” to z kolei historia dzieci, które jako dorośli tęsknią za swym dzieciństwem, ale za tym, którego jeszcze tak naprawdę nie poznali. Nie stali się przez to tacy, jacy są – emocjonalnie w jakiś sposób okaleczeni, żyjący czasem minionym i układanką zdarzeń rozumianych dopiero po latach. Po raz trzeci – bo w opowiadaniach z tomu „Najgorętsze lato” także jest to widoczne – otrzymujemy od Zsuzsy Bánk niespieszną, refleksyjną opowieść o utratach, które trzeba jakoś dzielnie przekuć w doświadczenia potrzebne do tego, by zrozumieć, iż życie jest bezwzględne, trudne i wciąż stawia pytania. Nawet wtedy, kiedy na większość stawianych sobie znamy już odpowiedzi.

Kirchblüt jest małym, prowincjonalnym miasteczkiem na południu Republiki Federalnej Niemiec, w którym schronienie znajduje kobieta o długich nogach i z paznokciami umalowanymi na fioletowo. Przybywa tam ze swą córką, Ają – dzieckiem wychowanym w walizce, hartowanym pod gołym niebem podczas niezliczonych wędrówek dwójki nomadów, byłych cyrkowców, uciekinierów z komunistycznych Węgier, zbliżonych pragnieniem wolności, jakie zaspokajają inaczej, każde z nich po swojemu. Zigi bowiem nadal chce żyć na walizkach. Odwiedza matkę Ai regularnie, każde wakacje stara się spędzać z córką, dla której letnie dni właśnie wtedy są najjaśniejsze. Aja mieszka z matką w domu zbitym z desek i blachy, gdzieś na uboczu miasteczka, z dala od innych mieszkańców, od codzienności Kirchblüt, od sennej niemieckiej stabilności niedoświadczanej jeszcze ani przez matkę, ani przez córkę. Zigi to sezonowy tata z ważką wytatuowaną na karku i z czołem, na którym nosi tacę ze szklankami. Kiedy jest przy Ai, jej dziecięce istnienie jest pełne, radosne, chwytane z rozkoszą i nienasyceniem; ze świadomością, iż przyjdzie jesień, Zigi wyjedzie, pozostanie pustka i przekonanie o tym, że można byłoby żyć inaczej. Matka Ai nie chce żyć inaczej, za niczym już nie tęskni, nigdzie nie chce się przenieść; czuje, iż znalazła swoje miejsce, prawdziwe i pewne, bez wędrówek przez zimne pola i lasy, bez spania pod gołym niebem, bez lęku o swe dziecko z walizki, które chroni przed bolesną przeszłością, jakiej fragment kryje w sobie tajemnica tatuażu Zigiego.

Aja znajduje przyjaciółkę. A może to Therese znajduje Aję; przykuwa ona jej uwagę, nie daje spokoju, uzależnia swym ekscentryzmem i zachwyca dzikim życiem. Seri – tak  nazywana przez przyjaciół – obserwuje Aję i zbliża się do niej niebezpiecznie blisko. Tak blisko, że czuje, iż przynależy do dziewczynki, jej prowizorycznego domu i do ogrodu. Aja i jej matka nie myślą o tym, co sądzą o nich inni; żyją swobodnie, lekko i bez wstydu. Kryją w sobie tajemnice, których nie musi znać Kirchblüt, ale od których przede wszystkim same uciekają, bo uwiera ich czas miniony, czas niepokoju, ciągłych wędrówek i czas, w którym wydarzyło się coś tragicznego, przez co Aja została okaleczona, a jej matka na zawsze już pozostała z lękiem przed tym, że nie zaopiekowała się swym dzieckiem tak jak powinna.

Do Seri i Ai dołącza Karl. Dzieje się to zupełnie niezauważalnie; najpierw jakieś subtelne ślady, potem całą swą obecność odciska na dziewczynkach dzieciak z katalogu mody, książę ulic i król wystaw, brat zaginionego Bena, dla którego czas wspólny z rodziną zakończył się podczas dwóch sekund, gdy zatrzasnął drzwi samochodu, do jakiego nie powinien wsiadać. Karl jest dzielny dzielnością wypracowaną u boku zagubionej matki, dla której musi być pocieszeniem. On też – jak Aja – doświadczył chwili nieuwagi swojej matki i ta chwila pozostawiła swój ślad na jego ciele. Seri, Aja i Karl zbliżają się w swych tęsknotach. Aja wciąż tęskni za Zigim. Karl za zaginionym bratem. Seri natomiast za ojcem, który zmarł zbyt wcześnie i zbyt wiele pozostawił pustki oraz tajemnic, z jakimi musi zmagać się matka narratorki.

„Często się zastanawiałam, kiedy zaczęliśmy zmieniać się w tych, którymi dzisiaj jesteśmy”. Zsuzsa Bánk oprowadza nas po pozornie sielskim świecie dzieciństwa swoich bohaterów, by potem zmusić do zadawania sobie pytania o to, kim jesteśmy z taką, a nie inną przyszłością i czym czyni nas dzieciństwo, przeżycia okresu pozornie beztroskiego; czasu mimo wszystko radosnego, ale w tej radości kryjącego też coś, czego nie widzi się podczas jasnych dni. Powieść Bánk jest w gruncie rzeczy historią cieni – na początku ich nie dostrzegamy, najpierw trójka dzieci zauważa mrok w samych sobie. Potem możemy im towarzyszyć, gdy dorastają i gdy wraz z dorosłością przychodzi prawdziwe zrozumienie tego, co krył w sobie czas i zdarzenia z prowincjonalnego Kirchblüt.

Równolegle z historią trójki przyjaciół „Jasne dni” snują historię matek – dzielnych kobiet, które musiały zbyt wcześnie radzić sobie same albo być może ze swoją samotnością pozostały na własne życzenie, kurczowo uczepione prawdziwego życia w swoich dzieciach; takiego, którego nie ma w nich, bo doznały tragedii i rozczarowań, o jakich w jasne dni się nie opowiada. Bánk w taki sposób prowadzi nas przez świat przedstawiony, że losy matek spojone z losami ich dzieci budują w bardzo powolnym rytmie obraz rzeczywistości, w której wszelkie dramaty pozostają na zawsze żywe. Na nowo są interpretowane, inaczej wciąż przeżywane. W mroku wspomnień czają się te cienie, które dzieci intuicyjnie jakoś wychwytują pośród jasnych dni, ale nie do końca je rozumieją. Zrozumienie wraz z pogodzeniem ze stratami i wybaczeniem przyjdzie później. A może tylko w takim wymiarze, w jakim możemy wybaczyć sobie, że za bardzo idealizowaliśmy życie oraz nasze relacje z innymi ludźmi.

Świat miniony rozpada się w „Jasnych dniach” dlatego, że ujawniają się sekrety, o których nie miały pojęcia dzieci, a przed którymi chroniły ich matki. Narracja jest zatem czasem poznawania siebie przez pryzmat wspomnień, którym nadane są dodatkowe znaczenia. To, co wspomina Seri, jest nie tyle szczegółowe – to wizje niesamowicie liryczne, delikatne i pozbawione jakiejkolwiek skazy, choć przecież to wspomnienia czasu mrocznych zdarzeń ubieranych w słowa inaczej niż powinny być ubrane. Cały sekret najnowszej powieści Zsuzsy Bánk kryje się w niedopowiedzeniach, jakie później weryfikuje bądź wyjaśnia życie. Dojrzałe, gdzieś poza światem południowoniemieckiej prowincji. Czas się nie zatrzymuje, ale zaczyna być rozumiany lepiej tylko wtedy, kiedy sięgnie się do wspomnień. W pozornie statycznej narracji o dziecięcej przyjaźni i zaufaniu coraz więcej będzie punktów zaciemnionych, miejsc mrocznych, coraz więcej będzie niedopowiedzeń, a opisywane relacje staną się napięte, zacznie coś w nich pękać.

Zsuzsa Bánk pisze refleksyjnie i dla czytelnika, któremu się nie spieszy. Takiemu, który wybaczy powtórzenia, obsesyjne powroty do zdarzeń, słów, ludzi. Narracja „Jasnych dni” każe bowiem na raz opisane zdarzenia spojrzeć potem z innych perspektyw. Pisanie Bánk jest świadectwem wyjątkowej wrażliwości i przekonania o tym, iż tylko łącząc czas miniony z tym, co mamy i mieć będziemy, jesteśmy w stanie zrozumieć samych siebie i wybaczyć – sobie i światu jego bezwzględność, brak subtelności, brak możliwości zatrzymania na zawsze czasu, w którym nieświadomość dawała szczęście...
Zsuzsa Bánk: „Jasne dni”. Tłum. Elżbieta Kalinowska Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2014.