ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (246) / 2014

Kamila Czaja,

HIPERŁĄCZA (R)EWOLUCJI

A A A
Zamysł totalny

Wydanej przez Universitas „Literaturze doby Internetu” Małgorzaty Janusiewicz bez wątpienia towarzyszą szeroko zakrojone plany. Według okładkowych zapowiedzi w środku znaleźć można między innymi „całościową monografię zjawiska e-literatury”. Wprawdzie podtytuł – „Interaktywność i multimedialność tekstu” – wskazuje, że Janusiewicz dostrzega konieczność skupienia się na pewnym wycinku, ale nadal zapowiedzi ze wstępu wydają się bardzo ambitne. Autorka wskazuje problemy „terminologiczne”, „teoretyczno-literackie” i „gatunkowe” (s. 8) i pisze: „Obok prób uściślenia terminologii zajmę się w niniejszej książce przede wszystkim refleksją na temat takich aspektów e-utworów jak: konstrukcja i forma zapisu – w tym multimedialność, sposób tworzenia narracji, budowanie fabuły, funkcjonowanie narratora i autora, wpisana w tekst rola odbiorcy, a także percepcja i strategia czytelnicza” (s. 9).

Tak szeroki pomysł na książkę, która objętością nie poraża (232 strony z bibliografią), musi budzić podejrzenia o prześlizgiwanie się po temacie. Trochę uspokaja zamieszczony na stronie wydawnictwa fragment opinii Jerzego Jarzębskiego, że Janusiewicz wprowadza do krajowego dyskursu o mediach „dzieło o niewątpliwej doniosłości poznawczej”. Wydaje się, że prawda leży (jak zwykle zresztą) pośrodku, a więc między karkołomnym zamysłem „całościowej monografii” a „doniosłością poznawczą” realnie istniejącej książki.

Podręcznik do hipertekstu

Problem ogromu materiału Janusiewicz próbuje opanować syntezowaniem i systematyzowaniem. Sporo w „Literaturze doby Internetu” wykresów, tabel, ilustracji, podrozdziałów, podpunktów, podsumowań. W wielu miejscach książka wrocławskiej literaturoznawczyni i nauczycielki polskiego (co być może istotne dla jej konstruowania wywodu) przypomina podręcznik.

Można odnieść wrażenie, że autorka nie potrafi zdecydować, jaki poziom wiedzy powinni mieć czytelnicy jej „podręcznika”. Chyba częściej stara się jednak trafić do początkujących adeptów e-literatury. Wyjaśnia na przykład, czym jest format PDF, jak rozwinąć skrót SMS, na czym polega selfpublishing (chociaż nie wyjaśnia już na przykład, na czym polega zapping). Poza tym w dwóch zdaniach potrafi zdefiniować… postmodernizm (s. 189). Rozprawia się z częstymi błędami („Pojęcie literackiego utworu hipertekstowego zakłada, że jest on czymś innym niż typowy, statyczny e-book”, s. 39), streszcza najważniejsze propozycje zagranicznych i polskich teoretyków, wypunktowuje cechy hipertekstu. Podaje też przystępny wykaz sposobów obecności literatury w sieci: „Zasadniczo literatura w sieci jest obecna w różny sposób: – tradycyjnie: na stronach poświęconych twórczości […]; – w formie e-booków naśladujących tradycyjną, linearną formę książkową tekstu literackiego; – w formie e-literackich poszukiwań i eksperymentów, czyli tworząc nowe formy gatunkowe” (s. 37). Dzięki tej przystępności wiele zagadnień łatwo zapamiętać. Nietrudno przyswoić na przykład, że „Web 1.0 określa się jako »tylko do czytania«, Web 2.0 jako »czytaj – pisz«, a wciąż przyszłościową Web 3.0 jako sieć semantyczną, czyli »czytaj – pisz – wykonaj«” (s. 24).

Chwilami badaczka odrobinę podnosi poziom trudności. W swojej autorskiej propozycji genologicznej (s. 40) proponuje wprawdzie podział literatury elektronicznej na zaledwie cztery podstawowe grupy (e-booki, hipertekst fabularny, poezję elektroniczną i wirtualne generatory tekstu), ale po dodaniu dodatkowych kryteriów robi się już aż siedemnaście wariantów literatury elektronicznej. Na szczęście Janusiewicz nie tylko ujmuje koncepcję w tabelkę, ale też każdy typ dokładnie omawia. I nadal uznać można książkę za propozycję dla początkujących. A jeśli jakiś temat ich zafascynuje, mogą sięgnąć do imponującej bibliografii zamieszczonej na końcu.

W rozważaniach nad środowiskiem sieci Janusiewicz jest w swych podręcznikowych wywodach przekonująca. Widać kompetencje i umiejętność systematyzacji materiału. Może nie wszystkie wyliczenia i definicje są szczególnie inspirujące czy odkrywcze, ale nie można odmówić im rzetelności. Gorzej przedstawia się sytuacja, kiedy autorka próbuje połączyć różne wątki. Zwłaszcza początki rozdziałów rażą banalnością i stylem wypracowań („Dzisiejszy świat różni się od tego sprzed lat pięćdziesięciu. To oczywiste, a nawet banalne stwierdzenie ma także swoje konsekwencje dotyczące literatury”, s. 7 albo: „Kiedyś pisano rylcem na glinianych tabliczkach, później używano papirusów, by poprzez pergamin przejść do papieru i druku. Teraz narzędziem staje się klawiatura i wyświetlacz laptopa”, s. 32).

„Wszyscy święci”

Podręcznikowość „Literatury doby Internetu” nie ogranicza się do fragmentów o e-literackiej genologii i do katalogu przykładów. Książka Janusiewicz przypomina chwilami skrypt do teorii literatury. Śledzenie teoretycznych korzeni koncepcji hipertekstu prowadzi autorkę w stronę licznych pojęć rodem ze słowników terminów literackich, a także do prac „wszystkich świętych” teorii literatury.

Pojawiają się między innymi Bachtin, Eco, Barthes, Gadamer, Derrida, Deleuze, Guattari, Foucault, Lyoard, Baudrillard, Bauman i Propp. Siłą rzeczy przegląd ich koncepcji musi zatrzymać się na powierzchni, czego autorka ma pełną świadomość: „Oczywiście refleksja historyczna jest w tym przeglądzie stanowisk bardzo skrócona, ma służyć jedynie określeniu sytuacji badawczej w momencie pojawienia się tak odmiennego zjawiska jak literatura hipertekstowa” (s. 95). Świadomość ta nie zmienia jednak faktu, że literaturoznawców może zirytować ten pobieżny katalog, a z kolei teoretycznoliteraccy laicy z takich wstawek niewiele wydobędą. Aż prosi się o, nomen omen, hiperłącza, które odsyłałyby do bardziej wyczerpujących omówień koncepcji przywoływanych badaczy.

W kontekście teorii interesujące są natomiast refleksje na temat proporcji teorii i praktyki w przypadku hipertekstu: „Złośliwcy twierdzą nawet, że opracowań i teoretyków jest kilkakrotnie więcej niż samych utworów hipertekstowych” (s. 139). Ciekawe okazuje się również odwrócenie kolejności obcowania z hipertekstem i jego analizami. Aktorka cytuje Marie-Laure Ryan: „Większość z nas czyta powieści i ogląda filmy, zanim omówimy literaturę krytycznie i opracujemy filmy, ale bezpiecznym wydaje się założenie, że większość ludzi czyta George’a Landowa, zanim przeczytają jakąś literacką pracę hipertekstową” (s. 147).

O gustach się nie dyskutuje?

Skupianie się na uchwytnym konkrecie (streszczenia cudzych koncepcji, objaśnienia autorskich tabel i wykresów, formalna analiza przykładów) idzie w „Literaturze doby Internetu” w parze z dążeniem do obiektywizmu. Solidność w przybliżaniu czytelnikowi e-literackiej teorii i praktyki rzadko łączy Janusiewicz z zamierzeniami krytycznymi. Raczej prezentuje niż ocenia, częściej wypunktowuje cechy niż decyduje się na kontrowersyjne diagnozy. Brak zachwytu wobec niektórych cybertekstów wyczytać można raczej z – wprost wyartykułowanego – unikania ocen.

Autorka często poprzestaje na grzecznym uchyleniu się od zajęcia stanowiska. W sposób wyważony pisze o demokratyzacji literatury: „Wprawdzie pociągnęło to za sobą falę dość grafomańskich publikacji internetowych, ale taka jest cena demokratyzacji w sztuce” (s. 31). W innym miejscu dodaje: „To z jednej strony pociąga za sobą zjawisko upowszechnienia amatorszczyzny i zalew informacyjny, ale z drugiej pozwala na indywidualną ekspresję i niespodziewane odkrycia oryginalnych, doskonałych dzieł, które nie mgły przebić się w instytucjonalnym obiegu kultury” (s. 208). Czasem po prostu uchyla się od poruszania problemu jakości hipertekstowych „dzieł”, równocześnie dając podstawy do podejrzeń, że ocena byłaby negatywna. „Pomijając dyskusje o wartości tego typu produkcji […]” (s. 80) – zauważa przy poezji kolaboracyjnej, a na temat generatorów tekstu stwierdza: „Obecnie w sieci znajduje się co najmniej kilkadziesiąt generatorów tekstu. Inną sprawą jest, na ile wartościowy artystycznie jest tekst przez nie tworzony” (s. 105).

Najostrzej – chociaż przecież wcale nie ostro – Janusiewicz pisze o dwóch pracach Łukasza Podgórniego, nazywając je „dźwiękowo-graficzną zabawką” (s. 87). W innym miejscu na temat port.mall tego artysty stwierdza: „I chociaż pomysły formalne są dość ciekawe, to poziom artystyczny można nazwać dyskusyjnym” (s. 79). Przy takim stronieniu od ocen dziwić może stanowcza opinia na temat kilku poetyckich eksperymentów polskiego… baroku: „Niestety, jak widać, nie jest to literatura najwyższego lotu...” (s. 170). Wydaje się, że książka mogłaby zyskać albo na mniejszej autocenzurze autorki w kwestii ocen, albo przeciwnie – na całkowitym unikaniu wątków krytycznoliterackich, zamiast stosowania tych dość nieporadnych uników.

Uczenie przez powtarzanie?

Mankamentem „Literatury doby Internetu” jest spora liczba powtórzeń. Autorka wielokrotnie pisze na przykład, czym są leksje, kilka razy tłumaczy koncepcję kłącza Deleuze’a i Guattariego. Najbardziej rażą proste zabiegi „kopiuj–wklej” lub drobne zaledwie parafrazy wcześniejszych akapitów (s. 19 i 196, 21 i 64, 23 i 106, 89 i 131, 114 i 135). Takie powtórzenia wydają się zbędne, jeśli są celowe. Jeśli natomiast celowe nie są, to świadczą o niechlujnej redakcji tekstu (przykładem tej ostatniej byłoby też choćby zdanie: „Na swoim blogu i stronie poświęconej autorskiej metodzie twórczej nazwanej »Dreaming Methods« możemy znaleźć kilkanaście innych utworów autorstwa Campbella”, s. 82).

Powtórzenia rażą także dlatego, że zajęte przez nie miejsce przydałoby się na dokładniejsze omówienie miejsc niejasnych (jak tabela na s.101, tablica na s. 109) czy pozostawionych bez definicyjnego komentarza jak fragment: „W olinkowaniu leksji, czyli wśród kompozycji e-narracyjnych [Mark Bernstein – K.Cz.] rozróżnia cykle (czyli okręgi, pętle), kontrapunkty, plątawiska, światy lustrzane, brakujące ogniwa, finty nawigacyjne, sąsiedztwo, dzielniki/łączniki, sita, montaż, kontury” (s. 115-116). Poza tym są w książce Janusiewicz naprawdę wciągające wątki, którym warto by poświęcić więcej miejsca, zamiast definiować rzeczy znane lub powtarzać akapity z poprzednich rozdziałów.

Dwukierunkowość i (nie)wolna wola

Jednym z tematów, które należałoby rozwinąć, jest kwestia wzajemnych relacji między hipertekstem a rzeczywistością niewirtualną. O ile autorka poświęca sporo miejsca kondycji współczesnej kultury i temu, jak doskonale literatura hipertekstowa oddaje jej płynność, to zaledwie parę razy podsuwa trop, że hipertekst wpływa na pozasieciowe życie. Kusi, żeby przeczytać więcej na temat spostrzeżenia Paula Levinsona, że „»miękki medialny determinizm technologiczny« […] działa także i w drugą stronę, a poprzez indywidualizm, fragmentaryczność, brak hierarchii, wpływa na współczesną wizję i postrzeganie świata” (s. 25-26). Dużo w tym zakresie obiecuje podrozdział zatytułowany „Zmiany w sposobie myślenia o tekście literackim (także drukowanym)” (s. 197-199), ale to zaledwie trzy strony dość ogólnych rozważań. A warto byłoby zbadać bliżej prawdziwość słów Andrzeja Dróżdża: „Hipertekst oddziałuje na mentalność i psychikę użytkownika, deformuje poczucie hierarchiczności i logiczności świata; utrwala przekonanie o jego przypadkowości i wirtualności, osłabia poczucie spójności na rzecz polifoniczności i rozłączności zjawisk” (s. 197).

Warta większej uwagi wydaje się także relacja wolność-niewola w świecie hipertekstu. Janusiewicz przywołuje fascynujące cechy ergodyczności, która zastępuje narrację tradycją: „Ten rodzaj opowieści jest strukturą składającą się z kolejnych przeżyć aporii i epifanii, czyli przemiennego chwilowego zapętlenia, jałowości i małych olśnień, zrozumienia pozwalającego na dalszą wędrówkę przez utwór” (s. 114). Takie czytanie wymaga „nietrywialnego wysiłku” (s. 151), jest wyzwaniem, przygodą, ryzykiem. Czytelnik ma wybór, a przyjmuje postawę aktywną – aż do współtworzenia dzieła. To wręcz „wreader, czyli pisarz-czytelnik, który współkreuje opowieść już poza autorską kontrolą, wybierając linki i kompilując swoją własną wersję historii” (s. 119).

Równocześnie takie rozwiązanie ma skutki uboczne – „multiplikowanie narracji, wprowadzenie wariantowości i postawienie odbiorcy w roli poszukiwacza i kreatora zdarzeń burzy złudzenie obecności w świcie fikcyjnym” (s. 146). „Wolność” okazuje się zresztą złudna, to raczej „swoboda kontrolowana” („W każdym utworze hipertekstowym mamy do czynienia z pewnym predefiniowanym układem odsyłaczy wprowadzonych przez autora lub osoby odpowiedzialne za publikację dzieła w sieci, czyli właściwie nasza aktywność w tekście jest wyraźnie ograniczona. Mamy więc do czynienia ze swobodą kontrolowaną przez ułożenie i konfigurację wirtualnych stron-leksji”, s. 71). Niektóre e-teksty tyranizują czytelnika nawet bardziej niż książki tradycyjne: „Książka drukowana pozwala czytelnikowi decydować, w jakim czasie będzie poznawał tekst, jak temporalnie rozłoży czytanie kolejnych rozdziałów czy paragrafów. W wielu utworach elektronicznych, dzięki zastosowaniu odpowiedniego oprogramowania, czas zostaje narzucony odbiorcy” (s. 108).

W tej niejednoznacznej sytuacji (wolności? zniewolenia?) znajdują się czytelnicy hipertekstu. Janusiewicz przytacza za Nikolajem F. Jensenem ciekawą ich typologię. Jensen wyróżnił: „czytelnika złapanego”, który przypomina szczura w labiryncie, „zrezygnowanego poszukiwacza sensu” (warto podkreślić piękne określenie), „czytelnika świadomego specyfiki sytuacji hipertekstowej i zasad w tym środowisku obowiązujących” i „czytelnika hipertekstowego idealnego”, istniejącego wyłącznie jako możliwość teoretyczna (s. 123). Nie każdy odnajduje się w tej „wolności”. Nie bez przyczyny hipertekstowa powieść Hegirascope „jak większość pierwszych tekstów posługujących się nowoczesną technologią skupiła się na tematyce szoku cywilizacyjnego związanego z uwirtualnieniem ludzkiej rzeczywistości” (s. 53).

WWWW – World Wide Web Witkacy

Tym, którzy w klasyfikacji Jensena widzą się raczej jako „czytelnicy złapani” lub „zrezygnowani poszukiwacze sensu”, w oswojeniu hipertekstu pomóc może rozdział „Interaktywność i multimedialność tekstu w świecie druku”. To wprawdzie raczej katalog niż wyczerpujący wywód, ale interesująco czyta się o „przodkach” hipertekstu. W literaturze dawnej, pomysłach awangardowych czy postmodernistycznych Janusiewicz dostrzega cechy, które – dzięki możliwościom technicznym – w pełni realizuje dopiero hipertekst. Dzieła takie jak Beniowski, Nienasycenie czy Gra w klasy, oświetlone od strony podobieństw do dzisiejszej literatury elektronicznej, każą pomyśleć o sobie inaczej niż zwykle.

Równocześnie w dwóch ostatnich rozdziałach autorka „Literatury doby Internetu” nie unika już kontrowersyjnych stwierdzeń, chociaż trudno powiedzieć, czy jest to zamierzone. Jeśli jednak nie jest się całym sercem po stronie „nowego”, trudno przejść do porządku dziennego nad zdaniem o twórczości Jarosława Lipszyca: „To właśnie wybór słów i sformułowań decyduje o sensie i wymowie utworu, wszystko jedno, czy wybieramy ze słów Wikipedii, czy z całego zasobu języka” (s. 185, podkr. – K.Cz.) i diagnozą: „Tekst, jak zawsze, ma przynieść odbiorcy przyjemność i satysfakcję, lecz w XXI wieku jest to często przyjemność szybka, krótka i łatwa… stąd prymat poezji lub krótkich form” (s. 203, podkr. – K.Cz.).

Ewolucja? Rewolucja?

Związki dzisiejszej literatury elektronicznej z „klasyką” pozwalają nieco oswoić zjawisko. Równocześnie analizy te pokazują, że hipertekst to kolejne ogniwo historycznoliterackiego procesu, a nie rewolucyjny przybysz „znikąd”. Po prostu „rolą tekstu elektronicznego jest, jak się zdaje, upowszechnienie tego, co dawniej było eksperymentem” (s. 113). I chociaż: „Pojawiają się głosy, że wraz z e-literaturą powstaje inny model czytania, użytkowania tekstu, kolejna, trzecia rewolucja po średniowieczno-renesansowej i osiemnastowiecznej” (s. 124), to Janusiewicz często wskazuje na ewolucyjny charakter zmian. W Polsce „tradycja tekstu linearnego, silnie wpisana w kulturę i mentalność czytelniczą, nie tak szybko ulega zmianie” (s. 143). Wprawdzie autorka wierzy, że „remediacja druku wciąż jednak ma szansę na sprowokowanie radykalnych zmian w kulturze”, ale „zmiany te nie nastąpią szybciej niż przekształcenie sposobu myślenia i mentalności użytkowników elektronicznego medium” (s. 144). Póki co książkowa publikacja tekstu nadal jest nobilitująca (s. 73).

Według Janusiewicz zmiany są nieuniknione, ale paradoksalnie wynikają z niezmiennej roli literatury: „W ramach nowych doświadczeń, pod wpływem hipertekstu, zmienia się obraz literatury, a nawet obraz świata, w którym funkcjonujemy. Literatura zawsze była produktem swojej epoki; teraz, w erze Internetu i informacji elektronicznej, w świecie bardzo wielu konkurencyjnych stylów życia i wartości staje się odbiciem chaosu, splątania wizji i dyskursów. I tak jak zawsze narracje literackie oswajają odbiorcę z realnym światem, niejednoznacznością rzeczywistości, pozwalają na adaptację w czasach błyskawicznego rozwoju informacji i sprzecznych komentarzy, ukazują odmienne interpretacje świata. Jest to więc inna literatura, niż była dotychczas, bo zmieniła się sama rzeczywistość, i choć bardzo ściśle związana jest z tradycją, to otwiera się na możliwości techniczne elektroniki” (s. 203).

Rewelacja?

Literatura elektroniczna, żeby była warta zużytej na jej działanie elektryczności, powinna zaoferować coś więcej niż książka tradycyjna” (s. 141) – pisze Janusiewicz. I chociaż ten pragmatyczny argument o wysokości rachunku za prąd nie wydaje się szczególnie trafiony, to takie zdanie prowokuje do zastanowienia, co powinna zaoferować książka o literaturze elektronicznej. Autorka zauważa:Teorie dotyczące literatury elektronicznej, raz nazywanej hipertekstową, raz ergodyczną, usiłują połączyć ogień z wodą, czyli literackość i cyfrowy charakter medium” (s. 155). Sama także łączy ogień z wodą: ścisłe wywody, wykresy i tabelki z próbami streszczenia koncepcji Derridy, Słowackiego z hipertekstem, podręcznikową przystępność z trudnymi zagadnieniami.

Efekt okazuje się przeważnie solidny. „Literaturze doby Internetu” nie brak pewnych mankamentów, ale książka – choć nie jest rewelacyjna – okazuje się naprawdę pożyteczna. Oczywiście ze wskazaniem, że to propozycja raczej dla „początkujących”, bo „zaawansowani” w temacie literatury elektronicznej pewnie chętniej sięgną po ambitniejsze pozycje autorów zagranicznych. Zagranicznych, bo w Polsce brakowało dotąd takiej „całościowej monografii” (przynajmniej zamierzonej jako taka, jeśli wziąć pod uwagę utopijność założenia). Na stronie wydawnictwa Kazimierz Wolny-Zmorzyński trafnie zauważa: „W naszym kręgu językowym praca Małgorzaty Janusiewicz jest pracą pionierską”. A pionierom wybacza się przecież więcej.
Małgorzata Janusiewicz: „Literatura doby Internetu. Interaktywność i multimedialność tekstu”. Wydawnictwo Universitas. Kraków 2013.