ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (248) / 2014

Filip Fierek,

NIEPRZEZROCZYSTOŚĆ FOTOGRAFII

A A A
,,Oglądanie wstrząsających zdjęć cudzego cierpienia w galerii sztuki pachnie wyzyskiem” – powiada Susan Sontag (Sontag 2010: 141). Mam w pamięci te słowa, odwiedzając wystawę Rune Erakera ,,Wysiedleni” zaaranżowaną w krakowskim MOCAK-u. Ekspozycja 72 zdjęć norweskiego fotografa z cyklu ,,Zapach tęsknoty” aktualizuje pytania zadane przez amerykańską intelektualistkę w klasycznych esejach: ,,O fotografii” i ,,Widok cudzego cierpienia”.

Wystawa ,,Wysiedleni” zbiera zdjęcia wykonane na przestrzeni 17 lat (od 1988 do 2004 roku) w 22 krajach. Obejmuje sceny dnia codziennego (jak choćby poruszająca fotografia przygotowujących się do pracy prostytutek), widoki kaźni (obraz ciał zabitych w Sri Lance) czy ujęcia z obozów dla uchodźców. Głównym obiektem zainteresowania Erakera są ludzie i ich twarze – to one mówią najwięcej. Wielu jest tu płaczących po stracie najbliższych, ale wielu też śmiejących się mimo nieszczęść, jakie ich dotknęły. Niektórych z nich spotkał głód, innych wojna, jeszcze innych – wysiedlenie.

Kosmopolityzm Erakera pozwolił mu być w miejscach i chwilach węzłowych najnowszej historii. Skala jego wizualnych zainteresowań jest bardzo szeroka: od dokumentacji wiecu politycznego w Gruzji do fotografii dzieci bawiących się w Nilu, od uchwycenia modlących się pod Ścianą Płaczu Żydów do zdjęcia więźniów skazanych za udział w rwandyjskiej rzezi. Owa przestrzenna zachłanność nie wydaje się zwykłym konsumpcjonizmem – chodzi tu o coś jeszcze. Zaangażowana społecznie fotografia Erakera chce za pomocą pojedynczego odcisku na kliszy zarejestrować jak najwięcej (stąd częste używanie szerokokątnego obiektywu) – a zatem jak najwięcej pokazać widzowi. W takim rozumieniu fotograf spełnia misję dokumentowania zła i w tym widzi swoją rolę.

Kontekst oglądania zdjęć Rune Erakera w krakowskiej galerii jest ściśle określony. Fotografie rejestrujące nieszczęścia z najdalszych zakątków świata wiszą na białych ścianach, zachęcając do estetycznego przeżycia. Wygląda to na w pełni świadomy wybór, co więcej, autoryzowany słowami samego fotografa: ,,Pragnę uchwycić coś, co moim zdaniem leży na styku fotografii dokumentalnej i artystycznej”.

Od progu rzuca się w oczy to, że pokazane przez artystę zdjęcia nie tylko mocą zewnętrznego impulsu zostały włączone w porządek sztuki, ale same immanentnie znaczone są wyraźnym estetyzmem. Cechy formalne fotografii Erakera świadczą o tym, że estetyzacja zamierzona jest już w oku samego artysty. Jeśli uznać, że w przypadku zdjęć jednym z głównych wyznaczników tego zabiegu jest oczekiwanie na właściwą chwilę, kiedy można nacisnąć spust migawki, norweski fotograf spełnia ten wymóg w zupełności: ,,Siedzę cicho, czasami przez godzinę lub dwie, i czekam na moment, w którym ten czuły punkt będę mógł uchwycić”. Tak z kolei pisze o swoim warsztacie: ,,Każde zdjęcie ma posiadać trzy składowe, dzięki którym może mówić samo za siebie: chwilę, światło, kompozycję”. I najpewniej nie byłoby w tym nic dręczącego, gdyby nie to, że przedmiotem, który owe zdjęcia estetyzują, jest cierpienie Innego.

Refleksję komplikuje fakt, że wina estetyzacji nie leży tylko po stronie fotografa – w tym grzechu ma swój udział także patrzący. W ,,Widoku cudzego cierpienia”, dojrzałym suplemencie do wcześniejszych esejów o fenomenie fotografii, Sontag śledzi losy perwersyjnego spojrzenia: świadectwo znajduje już w ,,Państwie” Platona piszącego o Leontiosie, który nie mógł oprzeć się widokowi trupów. Obrazu dopełnia przypadek Georges’a Bataille’a, który trzymał na swoim biurku zdjęcie konającego ,,śmiercią stu nacięć” i czerpał stąd przyjemność. Okazuje się, że estetyzująca rola oka przyjmuje skalę wręcz imperialną, a w tym moralnym skandalu bierze udział nie tylko fotograf, ale także widz. Czy takie postawienie sprawy usprawiedliwia Erakera i jego estetyzującą predylekcję? Rzecz jasna, nie. Powoduje tylko, że w krąg winnych zostaje włączony także patrzący.

 

Jak ustrzec się przed Sontagowską ,,lubieżnością” spojrzenia? Należy ono – co dobrze wiedział Bataille – do sfery popędowej, w której spotykają się Eros i Tanatos. Podjęta przez Sontag antropologia szuka źródeł tej niegodziwości w samej naturze człowieka. Receptą, którą autorka proponuje, jest kultura – ostatnia deska ratunku. Pisze: ,,Można mieć poczucie obowiązku oglądania zdjęć dokumentujących potworne okrucieństwa i zbrodnie. Powinno się mieć poczucie obowiązku refleksji nad tym, co to znaczy na nie patrzeć, i nad zdolnością do przyswojenia sobie tego, co ukazują” (Sontag 2010: 114). I jeszcze: ,,Takie obrazy [cudzego cierpienia – przyp. F.F.] mogą być zaledwie zachętą do zwrócenia uwagi, do refleksji, do tego, by się dowiedzieć, zbadać uzasadnienia masowych cierpień podsuwane nam przez panujące władze. Kto jest sprawcą tego, co ukazano na zdjęciach? Kto jest odpowiedzialny? Czy to wybaczalne? Czy można było tego uniknąć? Czy istnieje jakiś stan rzeczy, z którym do tej pory się godziliśmy, a który należy zakwestionować?” (Sontag 2010: 138). Propozycja Sontag, choć niezbyt krzepiąca (bo niegwarantująca sukcesu), wydaje się jedynym rozwiązaniem w horyzoncie możliwości. Chce naprawić pierwotny błąd rozkoszy i może nawet kończy tę próbę powodzeniem, ale nigdy go nie eliminuje. Wydaje się, że jest on immanentnie wpisany w akt widzenia.

Co można zatem zrobić, żeby jeśli nie zmazać, to choćby zmniejszyć winę estetycznego spojrzenia? I gdzie szukać miejsca dla pozytywnej moralności? Rune Eraker daje zaskakujące odpowiedzi. Norweski fotograf przeszedł postmodernistyczną lekcję: zrozumiał, że ,,niewinne oko nie istnieje” (by zacytować tytuł świetnego albumu Wojciecha Wilczyka). Estetyzacja jest wpisana w samą naturę fotografii, niejako zakodowana w fakcie, że zdjęcie ma zawsze charakter intencjonalny. Przezroczystość fotograficznego medium jest iluzją, więc jedyne, co rzetelny fotograf może zrobić, to sprzeciwić się tej przezroczystości i ujawnić ostatecznie, że ,,środek przekazu też jest przekazem”. Można tego dokonać właśnie przez jawną estetyzację.

Możliwe, że Eraker chce powiedzieć, iż owa estetyzacja cierpienia jest bardziej etyczna niż ułuda transparentności. Propozycja fotografa wydaje się istotna w dwójnasób: nie tylko każe zastanawiać się nad cierpieniem Innego, ale także obnaża perwersję ludzkiego spojrzenia. Taka optyka wywraca na nice zaproponowany wyżej wgląd w twórczość norweskiego fotografa: to, co było dotąd uznane za niedomogę jego prac, w rzeczywistości może stanowić o ich wartości. Oczywiście, wykonawca zapisu cierpienia, co więcej, zapisu estetycznego, będzie winien zawsze – ta wina jest niezmazywalna. Fotograf wojen, który nie zawinił, to fotograf, który nigdy nie zrobił żadnego zdjęcia. A taki nie istnieje. Jakkolwiek byłoby to przewrotne, warto jednak przemyśleć, czy w wypadku Erakera ta wina nie kurczy się choć trochę dzięki obranej strategii nieprzezroczystości.

Bez względu na to, jak widz ustosunkuje się do kwestii fotograficznej reprezentacji zła, nie budzi wątpliwości rozmach wystawy dokumentującej skalę cierpienia, jakie wydarzyło się – i  nadal się wydarza – na świecie. Konflikty, które stały się przyczyną wypędzeń rejestrowanych przez fotografa, albo trwają dalej, albo tlą się, albo – jeśli już wygasły – pozostawiły wielopokoleniową traumę. Tym samym Barthes’owskie ,,To było” zmienia się w ,,To jest”. ,,To nadal jest”. A my, Europejczycy, ludzie Zachodu, nic z tym nie robimy.

LITERATURA:

S. Sontag, ,,Widok cudzego cierpienia”, tłum. S. Magala, Kraków 2010.
Rune Eraker, ,,Wysiedleni”. Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK. 14.02. – 27.04.